Skocz do zawartości
Nerwica.com

www3

Użytkownik
  • Postów

    17
  • Dołączył

  • Ostatnia wizyta

Treść opublikowana przez www3

  1. aniusia001 do kogo kierujesz pytanie?
  2. eddy ja właśnie przeżywam rozstanie po kilkuletnim toksycznym związku. Nie ośmielę się narzucać Ci czegokolwiek, to co zrobisz to wyłącznie Twój wybór. Intelektualnie wiem, że z takiego związku trzeba uciekać, trzeba... Ale emocjonalnie wiem, że to cholernie trudne i nie będę oszukiwać. Choć czuję ulgę, nie czuję zazdrości, nikt na mnie nie krzyczy, nie upokarza mnie, nie płaszczę się przed nikim by otrzymać trochę uwagi to cierpię niewyobrażalnie... Idę na psychoterapię i być może po leki bo napada mnie czasem niewyobrażalny lęk, że jego nie ma... Kręci mi się w głowie, serce wali jak oszalałe, drżą nogi i ręce, płaczę, to okropne. Najgorzej jest wtedy, gdy zostaję sama. Więc wiem, że wyjście z takiego związku bardzo boli i wiem, że jeśli sama nie podejmiesz decyzji o ewentualnym rozstaniu to będziesz żałować. Napisałaś, że w marzeniach odchodzisz od niego. Ja też tak miałam, przez kilka ostatnich miesięcy czekałam tylko aż wybuchnę i odejdę, ale sił nie starczało... Na koniec miałam taką awanturę, myślałam, że rozbije nas samochodem, pomyślałam, że to koniec. Ale gdy on powiedział, że to koniec popłakałam się i chciałam wszystko wybaczyć, zgodzić się na wszystko. Teraz on chce się przyjaźnić, mówi, że może kiedyś wróci, ale ja zaczynam rozumieć, że to rozstanie to uśmiech losu bo zawsze byłabym za jego rodziną, za jego karierą, zawsze walczyłabym o każdy jego uśmiech. Spróbuj może odwrócić sytuację. On mówi: "to Twój wybór", może Ty powiedz mu o co chodzi i powiedz jemu:"to Twój wybór, albo respektujesz moje potrzeby i jestem równoprawnym członkiem Twojej rodziny, albo odchodzę, kocham Cię, ale nie mogę żyć z kimś kto nie szanuje moich uczuć" niech się zastanowi. Kiedy coś tracimy dopiero zaczynamy z dystansu widzieć co to było tak naprawdę. Jeśli mu naprawdę zależy na Tobie to coś zmieni, ale licz się z tym, że jeśli nie zależy mu tak bardzo to może odejść. Ale po co być z kimś komu na nas nie zależy za bardzo? Tylko pamiętaj, że dzieci są dla niego bardzo ważne i w rozmowie daj mu wyraźnie odczuć, że w żadnym wypadku nie chodzi Ci o to by zaniedbał kosztem Ciebie dzieci. Jest dorosłym facetem, niech weźmie odpowiedzialność za swoje dzieci i kobietę, z którą jest - to naprawdę wykonalne, ale jest jeden warunek - on musi chcieć. A co na to Twój psycholog? [Dodane po edycji:] Lili-ana gdybym sama nie doświadczyła bycia w toksycznym związku (czyli takim, który zamiast koić spala nas, w którym zamiast czuć bezpieczeństwo i oparcie walczymy o wszystko, takim, który może nam odebrać zdrowie) to powiedziałabym Ci, żebyś go zostawiła bo nie warto żyć z takim człowiekiem. Wiem jednak, że to nie jest takie proste. Po toksycznym związku oprócz tęsknoty i pustki zostają także inne uczucia, toksyczne jak poczucie winy, jak lęk przed samotnością, wyrzuty sumienia, że za wiele chciałaś itd. Na to trzeba się przygotować. Najważniejsze, żeby po ewentualnym rozstaniu nie pozostać samą, wsparcie tu jest bardzo potrzebne. Nie stawia nas od razu na nogi, ale pozwala przeżyć jakoś najtrudniejszy czas. Ja ze swoim byłym rozstałam się już kiedyś, zostawiłam go bo pił i robił mi awantury, wyzywał, szarpał. Kiedy sięgnął dna sam się wziął za siebie i wrócił po wielu miesiącach. Ale wcale się dużo nie zmieniło, związek i tak był toksyczny. Ale z tego co piszesz na razie nie myślisz o rozstaniu, wierzysz jeszcze, że da się to uratować. Możesz spróbować jeśli nie jesteś gotowa na rozstanie. Pamiętaj jednak, że gdy wszelkie drogi zawiodą to trzeba odejść. Chociażby dla córki. A co w ogóle Twoja córeczka na to mówi? Jak ona do tego podchodzi? Pamiętaj o tym, że to co on jej robi zostawi w jej psychice ślad... Jego uzależnienie i powiedzonka" kiedyś z tym skończę, niedługo, zobaczyć, bla bla bla" to tylko puste słowa. Nie wierz w słowa, uwierz w czyny. A jakie są czyny? On nic nie robi by wyjść z nałogu, nie szanuje Ciebie i Twojej córeczki - to są fakty. Bolą, ale takie są. Co do tego co napisałam odnośnie tego, że ofiara często czuje się katem to nie są moje wymysły. Słowa te są częścią programu wsparci dla ofiar toksycznych związków. Gdybyś nie czuła się winna to związek ni byłby tak toksyczny. Uzależnienie i poczucie winy ofiary to typowe objawy. Czy wiesz, że zmienny nastrój partnera i Twój strach czy będzie miły czy też ma zły humor i będzie Was upokarzał to już przemoc? Nie ukrywaj przez bliskimi tego co się dzieje, póki dusisz coś w sobie to tylko Twój problem, a Ty sama w głowie ułożysz sobie już tak żeby tylko zostać. "To moja wina, wystarczy, że się zmienię i będzie ok". Nie będzie... A to, że jesteś nerwowa i agresywna nie oznacza, że Ty jesteś katem. Jedna z głównych przyczyn agresji: "agresja budzi agresję". Jeśli on zachowuje się w ten sposób to normalną reakcją jest Twój gniew, to zdrowe i zupełnie normalne, że nie potrafisz przymykać na to oczu. A osoba w takim stanie psychicznym w jakim się już znajdujesz może stać się drażliwa i przewrażliwiona, może czuć się zagubiona i nie wiedzieć już co dobre, a co złe. Ale pamiętaj, że Twoje zachowanie to skutek jego postępowania. Tolerancja i akceptacja partnera to nie jest pozwalanie na upokarzanie siebie. Póki wady partnera nie uderzają w Twoje uczucia i godność można je akceptować, nikt nie jest idealny, ale jeśli granice wzajemnego szacunku zostają przekroczone to coś już jest nie tak. Porozmawiaj z nim o terapii, niech się leczy, w przeciwnym razie zmarnujesz życie sobie i swojemu dziecku. Nie pozwól na to, znajdziesz faceta, który Cię doceni i pokocha. Masz na to ogromne szanse. A jeśli nawet miałabyś być sama to pomyśl czy nie byłoby Ci lepiej, a zwłaszcza Twojemu dziecku, dla którego to musi być horror. Nie chce wzbudzać w Tobie poczucia winy, że z nim jesteś bo doskonale Cię rozumiem. Ale zacznij nad tym poważnie myśleć. Ofiara w związku toksycznym często nie czuje się samodzielnym człowiekiem, ale jedynie dodatkiem do swojego kata i bez niego nie ma dla niej świata. To błąd. Życzę powodzenia, bardzo mocno wierzę, że się uda wszystko, że będziesz szczęśliwa. PS Napisze co powie Ci psychoterapeuta.
  3. Rozumiem Cię... A melisa i papierosy również mi towarzyszą. Melisy piję tyle, że czasem mnie mdli i robię się skołowana... Wiadomo, że lepiej wyjść samemu z "opresji", ale jeśli nie dajemy rady to trzeba próbować innej drogi. Masz rację, porozmawiaj najpierw z lekarzem, zobaczymy co on powie. Pozdrawiam
  4. eddy próbowałaś z nim porozmawiać o tym jak się czujesz? Można z nim w ogóle na takie tematy rozmawiać, czy denerwuje się od razu i nie ma rozmowy? A czemu Ty nie spędzasz weekendów razem z nim i jego dziećmi? Wybacz, że zadaję tyle pytań, ale chciałabym lepiej poznać Twoją sytuację. A emocje, w których trwasz są wykańczające... Moja historia jest trochę inna, jednak emocje podobne i uwierz mi, samo nic się nie zmieni, a te nerwy mają na Ciebie destrukcyjny wpływ. Musicie porozmawiać, choć nie wiem jak on reaguje. Bo ja np. nie mogłam rozmawiać o pewnych sprawach bo od razu groził odejściem i krzyczał... PS Nie sądzę abyś była przewrażliwiona. Wiadomo, że jego dzieci są bardzo, bardzo ważne. Ale czy to coś zmienia, czy to pozwala byś czuła się jak "piąte koło u wozu"? Nie, nie. Nie daj sobie wmówić takich rzeczy - typowy syndrom ofiary to to, że uważa się za kata. Z tego co piszesz to wcale nie jesteś przewrażliwiona i Twoje emocje są na miejscu. Choć po tym wszystkim może reagujesz na drobne rzeczy dość mocno, ale przecież nie bez przyczyny. Trzymaj się eddy
  5. galazka_jabloni ja na Twoim miejscu zgodziłabym się na leki. Jestem w podobnej sytuacji, za parę dni mam pierwszą wizytę, a takich leków boję się jak ognia. Moja desperacja jest jednak już tak duża, że spróbuję wszystkiego, co mogłoby mi pomóc. Same leki nie pomogą, ale mogą bardzo pomóc. Ale możesz powiedzieć lekarzowi o swoich obawach. Jeśli bardzo się boisz możesz wziąć na początek najmniejszą dawkę (nawet wbrew woli lekarza), przekonaj się, że po leku nic Ci nie jest i następnego dnia weź tak jak zalecił psychiatra. Powodzenia
  6. Objawy, które nam wydają się straszne, na granicy omdlenia (lub nawet włącznie) wcale nie muszą oznaczać, że zagrażają bezpośrednio naszemu życiu. Nie popadajmy w obłęd, że tak łatwo umrzeć od nerwicy. (Pisze ta, która wciąż panikuje... Ech...) A tak w ogóle to zazdroszczę, ja bez beta-blokerów po kilkunastu metrach mam mroczki a serce wali mi tak, że puls czuje na całym ciele - a dodam, że z sercem wg badań wszystko ok...
  7. Oczywiście, że ludzie odchodzą od siebie - nawet ci zupełnie zdrowi... Tak niestety wygląda życie - często inaczej niż bajki i filmy... Jednak choroba na pewno do takiego rozstania może nas przybliżać. Dlatego warto walczyć o siebie. Dla siebie i tej drugiej osoby, która jest bądź może kiedyś będzie. A jeśli ktoś chce nas oszukać i wykorzystać to zrobi to czy jesteśmy zdrowi czy chorzy. Ale często odchodzą osoby, które naprawdę kochają, ale nie mają siły do chorego partnera, który nie daje sobie pomóc, pogrąża się i zatruwa życie sobie i innym... Ja obecnie przeżywam rozstanie, a powodem wcale nie była moja choroba. Ponad to mój partner wcale nie był zbyt wyrozumiały, to był dość toksyczny związek... Teraz moje objawy się pogłębiają, ale walczę z nimi z całych sił. Dwie myśli dają mi siłę: mogę wygrać z chorobą, mogę znowu pokochać. "Niech żywi nie tracą nadziei", trzymajcie się wszyscy.
  8. www3

    Witam

    maggieflakes, bardzo Ci dziękuję za ciepłe słowa, tak bardzo ich brakuje, a tak są potrzebne... Pozdrawiam Cię ciepło
  9. k_o82 oczywiście miłość nie jest lekarstwem. Owszem jeśli kogoś poznasz może wydawać Ci się, że przykre dolegliwości mijają, że jesteś szczęśliwy. Ale jeśli swoje szczęście będziesz opierał jedynie na drugiej osobie możesz szybko powrócić do punktu wyjścia lub cofnąć się bardziej. Bo kiedy przyszło by się rozstać to byłoby gorzej niż przed rozpoczęciem związku. A czy jest możliwe poznać kogoś, kto pokocha w takim stanie. Możliwe, ale baaardzo trudne. Tzn. może rozpocząć związek łatwiej, ale trudniej go utrzymać. Zwłaszcza jeśli się nie leczysz, drugiej osobie może skończyć się cierpliwość. Nie jest łatwo znaleźć kogoś kto będzie chciał nam towarzyszyć w trudnej drodze do wyzdrowienia, a co dopiero znaleźć kogoś kto będzie taki stan akceptował do końca życia... Jestem romantyczką, ale życie mnie nauczyło, że nie jest bajką. Nie chcę Cię dołować, ale zachęcam do zmian w samym sobie. Psychoterapia, rozmowy z kimś zaufanym (nawet tu na forum), samoakceptacja. Jeśli pogodzisz się z sobą, będzie Ci łatwiej. Bo czy miałbyś satysfakcję ze związku jeśli byłbyś tak mocno ograniczany przez życie i nie mógłbyś cieszyć się swoją miłością... GDY KOGOŚ KOCHASZ I DAJESZ MU SIEBIE - POSTARAJ SIĘ DAĆ TO CO NAJLEPSZE UKOCHANEJ OSOBIE
  10. Isabella_28 czy miałaś jakiś sposób żeby sobie z tym jakoś radzić, żeby zwalczać strach? Nie wszędzie można iść z kimś, trzeba chodzić samemu, a ja się boję. Boję się mówić o tym żeby nie wzięli mnie za "psychiczną". Chcę walczyć, ale nie wiem jak...
  11. Isabella_28 dziękuję Ci za słowa otuchy, są one tak potrzebne... Ciężko mi się teraz cieszyć bo straciłam pracę i kilkuletni związek... Ale będę się starać... Jeszcze raz dziękuję za ciepłe słowa Magdaa, wiem, że nie ma takiej choroby jak nerwica serca. Jednak tak najprościej można to nazwać, to nie tylko przyspieszony puls bo czasem on bardzo zwalnia, czasem kołatania, potknięcia, skoki ciśnienia, spadki ciśnienia, cała seria - najprościej to ująć w dwóch słowach "nerwica serca", to nazwa potoczna, ale każdy wie od razu o co chodzi. Pozdrawiam
  12. Witam Zastanawiałam się nad założeniem nowego tematu, ale myślę, że mogę napisać tutaj. Nie wiem tylko czy po takim czasie jeszcze ktoś śledzi to forum (wybaczcie, jestem tu nowa...). Chciałam się Was zapytać czy macie jakieś sposoby oprócz leków na zwalczanie paniki. Ja nerwicę lękową i nerwicę serca mam od lat, ale od kilku miesięcy boję się wychodzić z domu - to straszne! Kiedy wychodzę z kimś (najlepiej z kimś zaufanym, kto mnie zna) to mogę iść wszędzie, ale gdy wychodzę sama to gdy oddalę się troszkę od domu to zaraz zaczyna mi się wydawać, że na pewno zaraz umrę albo zemdleję i nikt mi nie pomoże. Zaczyna mi się masakrycznie kołować w głowie, puls skacze do 150 i wyżej, robi mi się duszno, coś ściska głowę, nogi i ręce odmawiają posłuszeństwa, nie mogę racjonalnie myśleć. Koszmar! Wiem, że nie mogę zamknąć się w domu... Przeżywam rozstanie, straciłam pracę, siedzę w domu i zaczynam mieć problem z tym żeby wyjść z psem i oddalić się troszkę od domu bo boję się, że upadnę, a im bardziej się boję tym bardziej wiem, że atak przyjdzie... A pamiętam, że kiedyś chodziłam z bardzo wysokim pulsem przez ponad rok nim zaczęłam brać leki i się nie bałam, a teraz boję się już wszystkiego... Pozdrawiam Was ciepło.
  13. Witam Mam nerwicę serca, nerwicę lękową. Oczywiście nie będę się rozpisywać jakie to rzeczy potrafię sobie wmawiać, ja bardzo często "umieram" od wielu lat, a mimo tego jakoś żyję... Mój kardiolog mówił mi nie raz, że nerwica odbiera bardzo mocny jakikolwiek komfort życia, ale mu nie zagraża. Pomimo, że badania wychodzą w miarę ok to co jakiś czas je robię. Wtedy w napadzie paniki mówię sobie, że od ostatniego badania nie mogło w moim organizmie porobić się tak, żebym umarła. Ale kiedy puls jest sto kilkadziesiąt i wszystko zaczyna wirować to już ciężko myśleć. Chcę się wybrać na psychoterapię tylko mam problem z funduszami, prywatne wizyty niestety do najtańszych nie należą... Sama nie wierzę w to co piszę, ale cytuję mądrzejszych ode mnie: Nerwica nie jest śmiertelną chorobą, ale może odebrać nam wszelką radość i wiarę w cokolwiek. Pozdrawiam
  14. Witam Oj, powiem szczerze, że oglądając ten film to nie wiedziałam czy śmiać się czy płakać... I też się zastanawiam czy nie skończę tak samo... Osamotnienie, niespełnienie i garści leków na wszystko. Ciągłe rozdrażnienie, bezsenność, bezsens. I tak można wymieniać... Ja niestety mam skłonności do szczególnego postrzegania tego co na tym świecie najgorsze... Myślę, że i nerwica natręctw (bardzo dobitnie ukazana) tu się kłania jak i nerwica lękowa... Tragikomedia - oby tylko w filmie... Pozdrawiam
  15. www3

    Witam

    Witam serdecznie wszystkich forumowiczów. Mam 22 lata, od kilku lat zmagam się z nerwicą lękową i nerwicą serca. Choć trwa to kilka lat, dla mnie to wieki... Są dni, że mam w sobie wiarę i siłę, ale bywają i takie, gdy zastanawiam się nad tym po co ja w ogóle żyję... W tym miesiącu przeżywam dodatkowo trudną sytuację osobistą... Ciężko mi się pozbierać, mam nadzieję, że to forum podniesie mnie na duchu oraz, że moje przeżycia i doświadczenia pomogą innym. Jeszcze raz pozdrawiam ciepło wszystkich. Trzymajcie się!
  16. Witam Isabella_28, czy lekarze rokują, że możesz wyjść z tej nerwicy? Czy tak już ma być do końca życia? Miewasz czasem bradykardię? PS To co napisałaś o Twojej koleżance nastraja bardzo optymistycznie. Mi czasem nie chce się planować przyszłości bo czasem wydaje mi się, że i tak nie mam zbyt wiele przed sobą... Wiem, że to głupio brzmi... Ale właśnie kiedy słyszę, że ludzie albo wychodzą z tej nerwicy albo żyją z nią wiele lat i nic im nie jest to robi mi się lepiej na duchu... Pozdrawiam ciepło
  17. Witam wszystkich! Jestem tu nowa, trochę ciężko mi się jeszcze odnaleźć, ale mam nadzieję, że dam radę i rozmowy z Wami przyniosą zarówno mi ulgę (nie czuję się sama) jak i niektórym z Was (z nerwicą serca borykam się dłuższy czas i gromadzę pewną wiedzę, rozumiem cudze lęki). Yans, ja również pragnę Ci gorąco podziękować za tak wyczerpujący post. To dzięki niemu postanowiłam się tu zalogować. Zielonooka - doskonale rozumiem Twoje lęki. Znam ten ból. Ja także, gdy gdzieś się wyrwę to zamiast cieszyć się odpoczynkiem to zastanawiam się jak daleko jest szpital, czy zdążą przyjechać jak coś mi się stanie, czy mam zasięg w komórce, czy nie mdleje już etc. A policzki? Ech.. Też to znam, jak robi mi się ciepło na twarzy i robię się czerwona to od razu piszę scenariusze, że grozi mi zaraz wylew itd. A takie myślenie jeszcze bardziej mnie nakręca. Najważniejsze w takich sytuacjach (przynajmniej dla mnie) to w miarę regularne wizyty u kardiologa - by wiedzieć, że to nadal nerwica, a nie coś stricte z sercem. Wtedy w ataku paniki myślę o tym, że to na moje życzenie, że ja wcale nie umieram, że muszę przerwać ten głupi wir myśli, który pogarsza jeszcze sprawę. Jejku... Wiecie, nie mam z kim pogadać o swoich problemach. Nigdy nie brałam udziału w takich forach, mam teraz ochotę napisać o swojej nerwicy wszystko i odpowiedzieć na posty każdego z Was... Wiem jednak, że nie mogę Was zanudzać. Pozdrawiam wszystkich serdecznie i proszę o wyrozumiałość.
×