Tak, jak obiecałem, mimo oporów i zniechęcenia (reakcja z innego forum oraz nieporozumienie na czacie) postanowiłem jeszcze raz podzielić się moją historią, tym razem na tym forum.
Moją historię przedstawię w kilku etapach.
1.etap: 0-17 lat
Urodziłem się w religijnie rozbitej rodzinie. Ojciec – katolik, Mama – odstępowała od Kościoła Katolickiego, najpierw do protestantów, później do Świadków Jehowy. Zdecydowanie nie podobało się to mojemu ojcu, który dosłownie na siłę chciał zatrzymać Mamę w kościele. Częste awantury, kłótnie i rękoczyny napawały mnie coraz większą niechęcią do ojca, a większą miłością do Mamy. Gdy ojciec bił Mamę, zawsze stawałem w jej obronie, mimo że nie miałem jako kilkuletnie dziecko żadnych szans i też obrywałem.
Jako, że miałem i mam talent muzyczny, chodziłem do dwóch szkół naraz: szkoły podstawowej i szkoły muzycznej. Miałem więc nawał obowiązków dodatkowo bardzo często okraszany niepewnością, czy Mama znowu nie przechodzi psychicznych i fizycznych cierpień przez mojego ojca. Dodam, że ojciec nigdy nie był i nie jest alkoholikiem.
Moja osobowość kształtowała się nieprawidłowo. Zaczęło się od lęków po prostu o zdrowie Mamy. Pragnąłem, aby miała spokój i aby mój ojciec przestał ją w końcu prześladować. Bywało też, że presja, którą wywierali na mnie rodzice (presja najlepszego ucznia w szkole podstawowej i muzycznej) przeradzała się w takie lęki, że choćbym i nie miał światła do nauki nocami, to musiałem bardzo dobrze napisać klasówki. A niestety zdarzało się, że ojciec we wściekłości, że się po nocach uczę, wykręcał bezpieczniki i musiałem uczyć się w konspiracji pod kołdrą przy latarce.
Pierwsze niepokojące objawy zauważyłem już w wieku 10, 11 lat. Zacząłem stronić od ludzi, unikać ich. I to w wieku 11. lat miałem pierwszy zamiar samobójczy. Pod wpływem impulsu nagle rzuciłem skrzypce, podbiegłem do okna i zacząłem się wdrapywać na parapet (mieszkaliśmy na 10 piętrze). Moja siostra mnie jednak siłą z niego ściągnęła.
Objawy lękowe przybierały na sile: spocone dłonie, sztywnienie karku, czerwienienie się, dolegliwości żołądkowe. A ja dalej musiałem wysłuchiwać, że to mi samo przejdzie itp.
Jednak zawsze mało kto się liczył z moim zdaniem, a ja doskonale wiedziałem, że po prostu coś ze mną jest nie tak.
2. etap: 18 – 22 lata
Mimo że sygnalizowałem rodzicom moje objawy, oni to bagatelizowali. Pierwsze objawy depresyjne objawiały się u mnie brakiem jakiejkolwiek chęci wstawania z łóżka. Na to jednak ojciec miał sposób: zdzielić mokrą szmatą lub pasem. Nie leczyło to jednak moich psychicznych męczarni, więc zacząłem szukać doraźnych sposobów: marihuana i alkohol. Zdecydowanie lepszym w redukcji lęku okazał się alkohol, toteż dość często popijałem. To chyba cud, że nie zostałem ani alkoholikiem, ani narkomanem.
Alkohol jednak nie rozwiązywał moich problemów, a pomagał doraźnie. Bywało, że byłem agresywny, bywało, że byłem maksymalnie depresyjny. Fobia społeczna cały czas dawała o sobie znać, do tego stopnia, że musiałem porzucić naukę w szkole muzycznej, gdyż na gryfie skrzypiec i na klawiaturze pianina/organów była sama woda (pot), oczywiście z moich mokrych rąk.
Rozpocząłem studia (nie muzyczne). Po roku zrezygnowałem i poszedłem do studium medycznego, by ponownie po 2 latach wrócić na studia.
Chyba dopiero poważnie rodzice zaczęli traktować moje zaburzenia, gdy odplątywali mnie z paska, gdy wisiałem cały siny na rurze od kaloryfera. Wtedy też pierwszy raz trafiłem do szpitala psychiatrycznego na 2 tygodnie. Diagnoza: osobowość chwiejna emocjonalnie: typ impulsywny, fobia społeczna, zaburzenia adaptacyjne.
Szpital i leczenie mi absolutnie nie pomogło, zresztą sam lekarz i psychologowie mówili, że ja nie pasuję do tych ludzi.
Dopiero leki przepisane przez innego lekarza mi pomogły, ale nie na długo, gdyż sam na własną rękę odstawiłem.
Przynajmniej wiedziałem co mi jest, choć nie do końca byłem zdiagnozowany. Odczuwałem coraz większą pustkę w życiu, nie wiedziałem gdzie mam szukać Boga, czy u katolików, czy u Świadków Jehowy, czy może gdzieś jeszcze indziej. Choć miałem dziewczyny, czasami chodziłem na imprezy, to w gruncie rzeczy czułem się nieco wyobcowany.
3.etap: 23 – 28
Był to chyba najbardziej burzliwy etap w moim życiu.
Bardzo przeżyłem chorobę nowotworową mojej Mamy. Ojciec trochę się zmienił, już aż tak się nad nami nie znęcał. Ale moje problemy zostały. Przeprowadziliśmy się w drugi rejon Polski, a konkretniej sam ojciec, bo Mama i ja zostaliśmy (Mama mieszkała w hotelu medycznym, a ja – w akademiku). Szukałem porad po różnych lekarzach i psychologach. Pewnego dnia oznajmiłem Mamie, że to już koniec. Poszedłem i wieszałem się w lesie, lecz tak nieudolnie, że zawsze się rwały gałęzie.
Trafiłem znowu do szpitala z racji myśli i prób samobójczych. Ponownie mi nie pomógł.
A depresja i lęki przybierały dalej na sile. Rzuciłem studia, pojechałem do ojca. Tam trafiłem na prawie najgorszy oddział, gdzie na sali było ok. 20 łóżek. To było prawdziwe piekło i szkoła przetrwania. Tym razem również szpital mi nie pomógł, a jedynie może uchronił mnie przed zrobieniem sobie krzywdy.
Pomyślałem sobie: tułam się po tych szpitalach, a ja jakbym obracał się wkoło, przecież muszę coś ze sobą zrobić, bo tak dalej być nie może!
Zacząłem dużo czytać o zaburzeniach depresyjnych i lękowych, o zaburzeniach osobowości. W końcu sam dobrałem sobie leki i o dziwo psychiatra mi je przepisał: seroxat + lamotrygina. Po kilku miesiącach byłem zupełnie innym człowiekiem. Chęci do życia wróciły, o fobii zapomniałem, znalazłem dorywczą pracę i wróciłem na studia.
I znowu błąd: na własną rękę odstawiłem leki. Na domiar złego wróciła choroba nowotworowa Mamy i niestety po wielkich męczarniach i cierpieniach Mamusia umarła. Choć ciężko mi o tym pisać, to chyba sobie wyobrażacie sobie co musiałem czuć. Mama była dla mnie wszystkim, rozumieliśmy się bez słów, wzajemnie się wspieraliśmy…
Ale musiałem jakoś żyć, ale to już nie było życie – to była wegetacja. Zaniedbałem się bardzo, nie myłem się, nie myłem zębów przez 2 lata. Gdy zostawałem sam w pokoju w akademiku załatwiałem się do butelki (gdyż lękałem się wyjść), jadłem suchy chleb. Często na całe tygodnie wybywałem do kolegi chorego na autyzm. Choć dawałem mu pieniądze, to czułem się podle, że on za mnie chodzi do sklepu, a ja całymi dniami leżę i wyję w łóżku. Miałem dużo nieobecności, często spałem w ubraniu i też tak jak wstałem szedłem na zajęcia na uczelnię. Ludzie ode mnie stronili – śmierdziałem. Ale mi już było prawie wszystko obojętne. Prawie, gdyż często zwracałem się do mojego jedynego przyjaciela – Boga. I to chyba tylko On mnie trzymał i trzyma przy życiu.
Miałem jeszcze jeden zamiar samobójczy, ale dostałem wówczas na krótko pracę, więc do samobójstwa nie doszło.
Po latach studiowania obroniłem mgr i rozpoczął się jednocześnie kolejny etap szukania pracy, ale nie tylko. Postanowiłem uporządkować swoje życie duchowe. Długie lata modliłem się o wiarę, po prostu słowami: przydaj mi wiary Panie! Po zamęcie jaki wprowadzili Świadkowie Jehowy i inne wyznania, tak naprawdę nie wiedziałem czy Bóg jest w jednej, w dwóch, czy trzech osobach, mimo że w niego wierzyłem. I Bóg odpowiedział na moje modlitwy: dziś mogę powiedzieć, że wierzę, że Jezus jest Bogiem.
Odnośnie pracy. Pół roku po ukończeniu studiów szukałem i niestety nie mogłem znaleźć. Chciałem też zmienić towarzystwo, gdyż mieszkałem u tego kolegi chorego na autyzm, a to mnie dodatkowo dobijało i jeszcze bardziej drażniło moją tzw. wrażliwość patologiczną.
4.etap: 29 - ?
Postanowiłem pojechać pod/do Warszawy, aby zupełnie zmienić towarzystwo i zacząć życie na nowo. Na początku zahaczyłem się u znajomego, a teraz wynajmuję pokój w Warszawie. Depresja i lęki wróciły, choć nie aż w takim wielkim nasileniu. Pracowałem głównie jako sprzątaczka i nawet mnie oszukano. To, jak się zaniedbałem przez depresję muszę naprawić (głównie uzębienie). Muszę znaleźć pracę i szukam, choć nieefektywnie.
Do ojca nie chcę wracać, gdyż on układa sobie życie z konkubiną (może przyszłą jego żoną) i chce mieć ode mnie święty spokój.
Czuję, że trochę nie pasuję do tego świata. Może na zewnątrz wydaję się w miarę normalny, ale wewnątrz toczona jest bezustanna walka, nawet z samym sobą, ale nie tylko. Jestem bardzo wrażliwy, zimnym draniem chyba bym nie umiał być, choć jestem bardzo pamiętliwy. Przez większość znajomych zostałem zepchnięty na margines, dlatego coraz bardziej staję się typem samotnika i obserwatora, co mnie absolutnie nie cieszy.
Szukam pomocy, szukam człowieka przez wielkie ‘C’, dlatego też zarejestrowałem się na forum, spotkałem się z Wami i opisałem swoją historię, w wielkim skrócie.
P.S.
Wiem, że wielu z Was szpital pomógł. Mnie niestety – jak opisywałem – poza uchronieniem przed samobójstwem – nie pomógł, a dodatkowo zaszkodził: tam się nauczyłem palić papierosy, a z tym chciałbym jak najszybciej skończyć.