Skocz do zawartości
Nerwica.com

łożysko rasputina

Użytkownik
  • Postów

    5
  • Dołączył

  • Ostatnia wizyta

Osiągnięcia łożysko rasputina

  1. po ośmiu latach potykania się z prestiżową uczelnią nie doszłam wyżej niż do trzeciego roku. kolejni znajomi bronili swoje magistrale, dostawali się na doktoranckie a ja nie. w tym roku powiedziałam sobie że mam dosyć walczenia o cholerne studia. lubię je ale niestety co jakiś czas trzeba się tu wykazać wiedza przed egzaminatorem. a to mnie rpzerasta. z ich trybem było tak, że dostałam się w 98 roku. po pół roku zrezygnowałam - czyżby początki choroby? - i pół roku siedziałam w domu. następny rok rozpoczęłam studium krawieckim, które również zarwałam po pół roku, żeby na nowo dostać się na studia. od tej pory biegło różnie, komisyjne, powtarzanie roku drugiego, reaktywacja i znowu powtórki. ostatnio obudziłam się i pomyślałam: mam 27 lat. od 8 lat robę podejścia do filologii którą lubię, ale wcale nie chcę kończyć studiów. kiedy okazało się że trzeba napisać kolejne odwołanie i poprzeć je zaświadczeniem psychiatrycznym, poddałam się. obrzękłam kiedy nie dosta.łam zgody na powtórkę... z powodu zerowych postępów w indeksie. ogólnie rzecz biorąc niechęć do egzaminów i ich dokumentacji to ważka przyczyna jeśli chodzi o moje kłopoty - nie raz słyszałam zdanie "łożysko, takie jesteś oczytane, znające temat, nieprzeciętnie inteligentne się wydajesz, a ze studiami kłopot jak ostatnie tłuczki". no i trochę dziwnie się poczułam jak pani dziekan dała takie uzasadnienie, to tak jakby mi nie uznano chorobowego z powodu choroby! znalazłam nową szkołę, dwuletnią, zawodową. fotograficzną. sama sobie za nią płacę. a ojciec mi mówi: tyle lat nauki na darmo, tyle na zmarnowanie, tej szkoły też nie skończysz, żadnej nie kończysz, nie skończysz NIE SKOńCZYSZ! ja mu że tak a on krzyczy na mnie że nie skończę. boli, ale mało. mniej niż kiedyś, ale teraz za to smutno. własny podcinający skrzydła ojciec. czuję bezsilność. nie chcę żebyście mnie zle zrozumieli nie chodzi tu o to że bolą mnie ojcowe słowa, bo ważniejsze jest, że widzę jakie facet ma pobudki. on myśli że to słuszna droga na danie mi kopa w dupę, żebym się opamiętała. dla mojego dobra rzecz jasna a mi tak bardzo brakuje, żeby mnie, starą krowę, pogłaskał po głowie i powiedział: nie bój się córeczko, jestem z tobą wie o tym, wie. proszę go nie raz: nie podcinaj skrzydeł, bądź dobrej myśli, będzie w porządku. on tak nie umie. a ja bym chciała usłyszeć od niego: jestem z tobą. pomogę ci. wesprę. a słyszę: nie uda się, masz 27 lat i ciągle nie zarabiasz, zmarnowałaś tyle lat... szlag by to trafił.
  2. jak ja te kurewne nastroje dobrze znam chciałabym się nigdy nie urodzić, gdyby to miało mnie uchronić przed takim samopoczuciem walczę z tym od ładnych paru lat - i powiem ci że pierwsza wizyta u psychiatry to była dla mnie niesamowita ulga. po prostu niesamowita. po raz pierwszy ktoś cierpliwie wysłuchał jak ksztusząc się łzami i smarkając opowiadam o życiu, o tym jak boli, jak płaczę i w ogóle. byłam takim kłębkiem nerwów że jak się wytrzęsłam i wypłakałam poczułam się lepiej. spokojniej. oczywiście niestety jedna wizyta nie rozwiązała wszystkich problemów, ale pozwoliła iść dalej. zażywam fluoksetynę i turlam się do przodu. ostatnio znowu uciekam w sny, nie chcę się budzić i myślę że największą nagrodą dla mnie będzie ten ostateczny sen. jak mi źle, to myślę sobie że następnym razem zjem całe opakowanie tabletek nasennych które zapisze mi moja lekarka. paradoksalnie,. ale pielęgnacja myśli o ostatecznym rozwiązaniu dodaje mi siły, bo - właśnie jest rozwiązanie. nie ma sytuacji bez wyjścia. nie żebym to komuś polecała, ale taki właśnie jest sposób: nie mam nic do stracenia, próbuję się wygrzebać. a jak się nie uda to wio.
  3. ChAD... ale żeby tak co parę dni? obserwuję u siebie również tendencje hipochondryczne. weź nic mi nie mów ;-) moja następna wizyta u lekarza dopiero za jakiś miesiąc. obadamy jak będzie do tej pory.
  4. jem salipax (fluoksetyna). od kilku lat leczę się na rozpoznaną nerwicę. kiedyś było gorzej - dzisiaj męczy mnie amplituda nastrojów. jednego dnia jestem w stanie przenosić góry. nie ma dla mnie rzeczy niemożliwych. wszystko z palcem w nosi wykonam w podskokach. i tak dla zmylenia chyba przez kilka dni z rzedu. a potem przychodzi kolejny poranek i jebut. nawet oddycha mi się ciężko. godzinami bezmyślnie klikam myszką, na przykład przez pół godziny odświeżając jedną stronę. w takim dniu nawet ubrać jest mi się ciężko. śmierdzę, swędzę i nic z tym nie zrobię. kładę się i zasypiam. góra-dół-góra-dól. jak to dziadostwo pokonać? jak zrobić żeby nie było niespodzianek w postaci potwornego bólu towarzyszącego chociażby podniesieniu ręki? chciałabym być czynna. czym zajmować umysł w takie dni? nawet psu wtedy tłumaczę, że spacer będzie krótki i bez rzucania patyków. bo nie mam siły. jak zabić tego wampira energetycznego, który gdzieś tam się czai?
  5. tak.. zajmij głowę czymś innym, rób to co przyjdzie ci na myśl, działaj, działaj... tylko że u mnie w domu chyba nikt na dobrą sprawę nie wierzy w jakąkolwiek chorobę. senność i ospałość, niemożność zrobienia czegokolwiek jest brana tylko i wyłącznie za zwykłe lenistwo. ale do diabła, leń nie studiuje osiem lat, tylko po paru niepowodzeniach spada do pracy lpotrafię przespać cały dzień a po dniu jeszcze i noc, i dalej bym spała, spała, spała. ponieważ jestem, traktowana jak leń, nikt nie cieszy się ze mną że zmyłam naczynia, że ogarnęłam mieszkanie - nikt. to obowiązek. no dobrze, trochę przesadzam, matka docenia i czasem powie że ładnie posprzątane - ale niech mnie złoży na jeden dzień, i czuję wtedy ogromną niechęć do czegokolwiek - nie umyję tych garnków i wanny, bo są dla mnie mount everestem - to słyszę wtedy o lenistwie i o tym że jestem pasożytem. chyba faktycznie jestem, mam 27 lat i żadnego skończonego wykształcenia, regularnej pracy ani nic. z każdej roboty sama odchodzę po najwyżej miesiącu, bo mam dosyć rutyny - po 2-3 dniach odpoczynku zaczyna się inna "rutyna", snucie się po domu i znowu głupie naczynia czy odkurzenie urastają do rangi kłopotu. podobno mam talent pisarski./ podobno, bo twierdzą tak ci którzy przeczytali kilka moich opowiadań. króciutkich, bo na większoą całość nie mam siły się zebrać rozpacz mnie ogarnia ale nie mam siły. nie jesxtem w stanie pisać mając przed sobą kartkę czy ekran z klawiaturą, a nikt jeszcze nie wymyślił sposobu na przetwarzanie na papiero prosto z głowy. znalazłam to forum - i w twoim poście, krzysztofie, odnalazłam kawałek siebie. idę dalej, może znajdę następny kawałek. przed półgodziną miałam ochotę zeżreć wszystkie nasenne jakie mam w domu i usnąć na długo. teraz trochę mi lepiej. psychiatryczna zdiagnozował nerwicę - chciałabym uciec od problemów świata zewnętrznego do szpitala psychiatrycznego. cyklicznie wraca do mnie to pragnienie bo wyobrażam sobie że tam byłabym odizolowana od świata zewnętrznego i jego kłopotów. wiadomo, to wszystko tak fajnie nie wygląda, ale człowiek przynajmniej w tym myśleniu znajduje spokój.
×