po ośmiu latach potykania się z prestiżową uczelnią nie doszłam wyżej niż do trzeciego roku. kolejni znajomi bronili swoje magistrale, dostawali się na doktoranckie a ja nie.
w tym roku powiedziałam sobie że mam dosyć walczenia o cholerne studia. lubię je ale niestety co jakiś czas trzeba się tu wykazać wiedza przed egzaminatorem. a to mnie rpzerasta.
z ich trybem było tak, że dostałam się w 98 roku. po pół roku zrezygnowałam - czyżby początki choroby? - i pół roku siedziałam w domu. następny rok rozpoczęłam studium krawieckim, które również zarwałam po pół roku, żeby na nowo dostać się na studia. od tej pory biegło różnie, komisyjne, powtarzanie roku drugiego, reaktywacja i znowu powtórki.
ostatnio obudziłam się i pomyślałam: mam 27 lat. od 8 lat robę podejścia do filologii którą lubię, ale wcale nie chcę kończyć studiów. kiedy okazało się że trzeba napisać kolejne odwołanie i poprzeć je zaświadczeniem psychiatrycznym, poddałam się. obrzękłam kiedy nie dosta.łam zgody na powtórkę... z powodu zerowych postępów w indeksie. ogólnie rzecz biorąc niechęć do egzaminów i ich dokumentacji to ważka przyczyna jeśli chodzi o moje kłopoty - nie raz słyszałam zdanie "łożysko, takie jesteś oczytane, znające temat, nieprzeciętnie inteligentne się wydajesz, a ze studiami kłopot jak ostatnie tłuczki".
no i trochę dziwnie się poczułam jak pani dziekan dała takie uzasadnienie, to tak jakby mi nie uznano chorobowego z powodu choroby!
znalazłam nową szkołę, dwuletnią, zawodową. fotograficzną. sama sobie za nią płacę.
a ojciec mi mówi: tyle lat nauki na darmo, tyle na zmarnowanie, tej szkoły też nie skończysz, żadnej nie kończysz, nie skończysz NIE SKOńCZYSZ!
ja mu że tak a on krzyczy na mnie że nie skończę.
boli, ale mało.
mniej niż kiedyś, ale teraz za to smutno. własny podcinający skrzydła ojciec.
czuję bezsilność.
nie chcę żebyście mnie zle zrozumieli
nie chodzi tu o to że bolą mnie ojcowe słowa, bo ważniejsze jest, że widzę jakie facet ma pobudki.
on myśli że to słuszna droga na danie mi kopa w dupę, żebym się opamiętała. dla mojego dobra rzecz jasna
a mi tak bardzo brakuje, żeby mnie, starą krowę, pogłaskał po głowie i powiedział: nie bój się córeczko, jestem z tobą
wie o tym, wie. proszę go nie raz: nie podcinaj skrzydeł, bądź dobrej myśli, będzie w porządku. on tak nie umie.
a ja bym chciała usłyszeć od niego: jestem z tobą. pomogę ci. wesprę.
a słyszę: nie uda się, masz 27 lat i ciągle nie zarabiasz, zmarnowałaś tyle lat...
szlag by to trafił.