Mam 19 lat. Od 4 zmagam się z nerwicą lękową. Jestem jedynaczką, do 13 roku wydawało mi się, że miałam cudowne dzieciństwo. W sumie przez przypadek odkryłam, że mój ojciec ma kochankę i dziecko z nią. Zareagowałam "ale jaja", nie przejmując się tym zbytnio, ale chcąc, by dowiedziała się o tym Mama. Potem życie toczyło się dalej. Konflikt z rówieśnikami sprawił, że nie miałam praktycznie nikogo prócz 3 koleżanek. Był to dla mnie bardzo trudny czas, bo zawsze byłam lubiana, byłam duszą towarzystwa. Największą przyjaciółką była w tym czasie moja Mama. To na jej ramieniu wylewałam oceany łez. Stałyśmy się sobie bardzo bliskie, choć i tak całe życie najlepiej i najbezpieczniej czułam się z Mamą. Rodzice długo się o mnie starali, Mama wiem, że bardzo mnie kocha i starała się jak najwięcej czasu spędzać ze mną. W dzieciństwie mieszkałam na wsi, gdzie miałam utrudniony kontakt z innymi dziećmi. Konflikt z rówieśnikami, o którym pisałam był jakieś pół roku po tym jak dowiedziałam się o romansie ojca. Trwał jakieś 7 miesięcy, ale niesmak pozostał praktycznie do końca gimnazjum. Już w 3 klasie działo się ze mną coś dziwnego. Miałam atak paniki. Nie wiadomo skąd, będąc sama w domu. Myślałam, że umieram. Od tego czasu bałam się, że to się powtórzy, bałam się sama zostać w domu. Ciągły lęk wzmagał kolejne ataki. Po kilku miesiącach trafiłam do psychiatry. 2 letnia terapia zaowocowała poprawą, ale i wykazała, że przyczyna leży w sytuacji rodzinnej. Ojciec kontynuował (robi to do dziś ) romans, Mama nie chce nic z tym robić, bo mówi jest, że woli pozostać z ojcem, niż żyć na swój rachunek. Znienawidziłam ojca. Brzydziłam się nim, czułam, że zdradza nie tylko Mamę, ale i mnie. Mój psychiatra zasugerował terapię rodzinną. Stanęło na dwóch spotkaniach (moim zdaniem ojciec się wykręcił, a Mama się podporządkowała). Życie w takim "układzie" jest najgorszą sytuacją. Zdałam sobie sprawę, że moje szczęśliwe dzieciństwo to ściema. Pamiętam ten dzień, tak bardzo chciałam, byśmy podjęli się terapii, ojciec powiedział, że chce odbudować rodzinę (kłamstwo!). To mnie naprawdę dużo kosztowało, moja zdiagnozowana nerwica lękowa to cena tej chorej sytuacji w domu. Ostatecznie wyszłam na prostą rok temu. Było dobrze. Praktycznie zero objawów, leki w zmniejszonej dawce, w końcu odstawione. Od 12roku życia chciałam być psychologiem, pomagać ludziom. Nerwica wzmogła tą chęć. ODDAŁABYM SERCE WSZYSTKIM, KTÓRZY MAJĄ POCZĄTKI NERWICY (szczególnie nerwowej) BYLEBY NIE MUSIELI PRZECHODZIĆ PRZEZ TO, PRZEZ CO PRZESZŁAM/PRZECHODZĘ JA. Szczerze. Za dwa tygodnie mam maturę. Jeszcze wakacje zdołałam jako tako przeżyć, w połowie października nerwica powróciła. Być może stres związany z maturą ją wzmógł, jednak ja jestem zdania, że ten wciąż niezmieniony 'układ' rodzinny. Żadna babcia, ciocia nie wie o wybrykach ojca. Przed wszystkimi gramy szczęśliwą rodzinę. Mój przyjaciel powiedział, że ma wpływ także moja ścisła relacja z Mamą. Boję się opuścić dom, kiedy pójdę na studia. Pozostaje pytanie, czy opuszczając to toksyczne środowisko domowe mogę liczyć, że nerwica sobie odpuści? I czy nie zaszkodzę sobie studiując tę moją wymarzoną psychologię? To wszystko jest dla mnie bardzo trudne. Proszę Was o pomoc, o poradę. Z góry dziękuję.