Witam wszystkich.
I na wstępie przepraszam za ten post, bo wiem, że tylko zajmuję wam czas, a to, co napiszę, nie jest tego warte, ale czuję, że wybuchnę, coś pęknie, jeśli tego z siebie nie wyrzucę. Nie wiem przy tym nawet od czego zacząć, czego tak naprawdę oczekuję...
Mam 19 lat ( rocznikowo – skończę w maju ). Od kilku lat męczę się z dużym smutkiem, który jest obecny w moim życiu. Na pierwszy rzut oka – na drugi zresztą też – nie mam na co narzekać. Mam oboje rodziców, chodzę do dobrej szkoły. Mam kilka osób bliższych, ale nie do końca na tyle, bym mogła ich nazwać przyjaciółmi. Jedyne, co się kwalifikuje na jakieś cięższe przeżycie, to duży zawód miłosny, gdzieś dwa lata temu. Zawsze też byłam osobą wrażliwą, która wszystko sobie bierze do serca.
Zawsze byłam raczej smutna, nie odczuwałam często radości w moim życiu. Zaczęło się w wieku 13 lat, może 14? A może 12? Dni nie pamiętam, zamazują mi się... W każdym razie, byłam młoda, dużo książek czytałam, do gimnazjum szłam. Ludzie ci sami od przedszkola. Zawsze nielubiana byłam, przezywana, nieprzystająca. Nawet do żadnej grupki nie należałam. Klasyczny odludek. Jedynym moim oknem na świat były książki i Internet po czasie, gdy został założony. Często mam też tak, że wiem, że powinno jakieś wydarzenie, albo zdanie, wywołać u mnie radość, ale nie potrafię jej odczuwać. Do tego mam co jakiś czas momenty zupełnej rezygnacji. Określenie, które przychodzi mi na myśl, to po prostu niemoc, albo lenistwo. Wiem, że mam w tym roku maturę, wiem, że reszta ludzi już uczy się dniami i nocami, a ja nie. Chociaż wiem, że powinnam, to po prostu nie mam na to siły, nie potrafię się zebrać. Mam też problemy ze snem. Albo za dużo, albo za mało. Waga – tyję bardzo, pomimo że jem malutko, w porównaniu do tego, co było kiedyś, jadłam dużo, ale w sumie nie tyłam (chociaż potrzebowałam się ograniczać). Bardzo mnie to wszystko zaczyna męczyć. W grudniu chyba, albo w styczniu, wpędziłam się w straszny stan. Nie umiałam sobie poradzić ze smutkiem, to zaczęłam pić. A, że jestem na stancji, no to specjalnych problemów z ukryciem tego nie miałam. Na szczęście po jakichś trzech tygodniach się opamiętałam (a także pieniądze, a raczej ich brak zadecydował). Przy okazji wspomnę, że kilka lat temu się okaleczałam, bo nie potrafiłam już inaczej wytrzymać. Teraz to głównie się przelewa na myśli samobójcze. W końcu i tak nie jestem nikomu potrzebna i właściwie czuję się jak powietrze.
Matura? Zdam, nie zdam, co za różnica. Na nic nie mam siły, kręcę się w kółko, albo cofam. Miałam kiedyś plan całej siebie, to, co chcę zmienić, czego nie... Teraz nie mam na to siły, a fakt, że wiem, co chciałabym osiągnąć, to tylko mnie dobija.
Rodzicom powiedzieć nie mogę. Tata nie uwierzy, mama... Kiedyś próbowałam jej dać do zrozumienia, że coś jest nie tak, stwierdziła, że to przemęczenie i przetrzymała mnie kilka dni w domu. Wiem, że boi się, bo mój brat miał depresję dwubiegunową i … Na pewno się boi, że ja mogę mieć coś takiego. Ech...
Nie wiem już, co mam robić... Ale czuję, że z każdym dniem będzie tylko gorzej. Jeśli będzie lepiej, będą to pojedyncze dni, chwile... A noce są straszne. Wczorajsza, bezsenność do trzeciej, i tak krótko, szybsze bicie serca co parę minut z ogromną siłą, jedna myśl goniąca drugą, a ja nie potrafiąca złapać żadnej. Miałam wrażenie, że coś jest w mojej głowie i nie mogę się tego pozbyć...
Dziękuję za takie forum... Myślę, że troszkę mi lżej... Jeśli macie jakieś sugestie, to... czekam...
Sihaja
[Dodane po edycji:]
[nie umiem edytować, znaleźć tej możliwości]
Nie mam siły. I ciągłe ochrzany za to, że jestem w domu przed świętami, a nic nie robię, ani nie uczę się do matury, ani nie pomagam w niczym. Po prostu mam dość... Dość, dość... Nie umiem podjąć żadnej decyzji, co do tego, co robić. Nic.
Jestem taka nabuzowana i zirytowana, samą sobą, że zaraz wybuchnę, Musiałam to napisać.
[Dodane po edycji:]
Wiedziałam, że zbędnych...
[Dodane po edycji:]
Usuńcie, proszę, ten temat......