Wszechświat jest ogromny. Ale mimo swojego ogromu każdy najdrobniejszy szczegół jest dopracowany. Nie ma przypadku w „działaniu” jego najmniejszej choćby cząstki, a działanie to składa się na mechanizmy skomplikowanych procesów. Idąc dalej…
[1] Tak idealny stan nie mógł być dziełem przypadku. Nie wierzę w to. Uczyłem się jakiś czas temu różnych dziwnych rzeczy, od mikrobiologii po mechanikę kwantową i niejednokrotnie przepełniało mnie (zwłaszcza pod wpływem tej drugiej nauki) zdumienie i zachwyt, jak bardzo cały nasz świat jest genialnie urządzony! Momentami przeżywałem nawet niezły szok! Musi zatem istnieć jakaś siła sprawcza takiego cudu!
[2] Skoro istnieje siła wyższa i nic nie dzieje się przypadkowo na każdym poziomie wszechświata – zdarzenia, których doświadczamy również. Cokolwiek zrobimy wpływa to na nas, nasze otoczenie i ludzi, z którymi mamy styczność. Ogranicza na obszar, mniejszy – większy, ale zawsze. Ogranicza nas czas. Początek układu odniesienia, jaki sobie przyjmiemy, zależy zawsze od innego układu odniesienia (wszystko jest względne). Czy nie jesteśmy więc w tej właśnie czasoprzestrzeni, aby wpłynąć na otoczenie, ludzi i ulec wpływom?
Prościej i w mniejszej skali: (znalezione w necie)
Pewien mężczyzna znalazł kokon motyla. Pewnego dnia pojawiła się w nim mała dziurka. Mężczyzna usiadł i obserwował przez parę godzin owego motyla, który zmagał się, aby przecisnąć swoje ciało przez tę małą dziurkę. Następnie motyl zdał się przestać robić jakiekolwiek postępy. Zdawało się, że dotarł tak daleko jak mógł i już nie potrafił sobie poradzić. Mężczyzna, zatem, postanowił pomóc motylowi. Wziął nożyczki i odciął pozostały kawałek kokonu. Wtedy motyl mógł łatwo się wydostać. Ale miał opuchnięte ciało i małe skurczone skrzydełka. Mężczyzna nadal obserwował motyla, ponieważ spodziewał się, że, w każdej chwili, skrzydła powiększą się i rozwiną, aby móc podtrzymać ciało, które, wcześniej opuchnięte, zmniejszyłoby się. Nic takiego się nie stało! Ponadto, motyl spędził resztę swego życia czołgając się i mając obrzmiałe ciało. Nigdy nie potrafił latać.
Czego mężczyzna, w swojej serdeczności i nierozwadze nie zrozumiał to fakt, iż ciasny kokon i ta mała walka jaką musiał stoczyć motylek, aby przecisnąć się przez otworek była sposobem, na to, aby zmusić płyn znajdujący się w ciałku, do przemieszczenia się do skrzydełek tak, aby było gotowe do lotu z chwilą, gdy wydostanie się z kokonu.
Czasem walka jest właśnie tym, czego potrzebujemy w naszym życiu. Gdyby Bóg pozwolił nam przeżyć nasze życie bez jakichkolwiek przeszkód, to bardzo by nam to zaszkodziło. Nie bylibyśmy tak silni, jak byśmy mogli. Nigdy nie potrafilibyśmy „latać”!