Nie obchodzi mnie to czy ktoś to kiedyś przeczyta.
Właściwie nie wiem po co tu piszę, ale nie ma nikogo takiego kto by mnie zrozumiał i mi pomógł.
W tym roku skończę 21lat. Od paru lat mam wrażenie, że coś się ze mną dzieje, a teraz jestem tego pewna. Nie jestem taka jak kiedyś(wiem, ludzie się zmieniają), ale nie jestem tym kim chciałabym być. Mnóstwo niepowodzeń życiowych, a przecież wcale nie jestem taka stara, jeszcze tyle przede mną, a mam wrażenie, że zostałam tak fatalnie doświadczona przez życie... Mam wrażenie, że jestem na samym dnie rozpaczy. Mam tak właściwie codziennie, ale co jakiś czas dobiera mnie niesamowity spazmatyczny płacz i potrafię patrzeć w sufit godzinami i siedzieć przez komputerem jak teraz i płakać. A najgorsze jest to, że moi rodzice zupełnie tego nie dostrzegają. Oni dają mi prosto do zrozumienia, że widocznie taka jestem. Potrafią mi powiedzieć, że..."Z Tobą zawsze są problemy", trochę się zlitują nade mną i potem znów wszystko wraca do normy, jakie mogę problemy zbyt przeze mnie wykreowane. Boli mnie również to, że nie ma ich przy mnie na wyciągnięcie ręki, bo nie mieszkam z nimi. Studiuję od domu 380km. Jeżdżę tylko na święta do domu no i zostaję na okreś letni. Nie powiem, chciałam tego. Te studia miały być taką nadzieją na coś nowego, nowy etap w życiu, lepszy etap. Ale nie jest. Na studiach mi nie idzie. Dziś dowiedziałam się, że nie zaliczyłam jednego przedmiotu... i nie wiem dlaczego? Uczyłam się na niego cały tydzień, na wykłady chodziłam, robiłam notatki itp. To nie pierwszy raz, kiedy trzepię poprawkę. Nie wspominając już o tym, że pierwszy rok zakończyłam z warunkiem. Nie wyobrażam sobie siebie na innym kierunku. Nie wiem dlaczego mi nie wychodzi. Faktem jest w podstawówce, gimnazjum i liceum...mnóstwo się uczyłam, wkładałam mnóstwo pracy...ale zawsze coś z tego miałam (dobre oceny). Tutaj tego nie ma. Mój brat świetnie się uczy, zostaje na uczelni doktorantem. Zawsze byłam do niego porównywana przez rodziców. Zawsze... choć on twierdzi, że to ja zawsze byłam przez rodziców rozpieszczana a on był pomijany.
Druga kwestia jest taka, że ponad trzy lata temu zakochałam się w kimś kto jest na prawdę cudownym człowiekiem. Dal tej osoby właściwie wyjechałam do studia tak daleko, by móc być bliżej. Poł roku temu dopiero odważyłam się mu powiedzieć co czuję. Ale on nic nie czuje. Nie kocha mnie. Miesiąc później po wyznaniu spotkaliśmy się na imprezie. On nie był trzeźwy, ja zresztą też nie do końca. A już na pewno alkohol dodał mi sił, aby poprosić go na stronę...by się do niego przytulić. Pocieszał mnie i przytulał. Wtedy to dowiedziałam się, że zanim się poznaliśmy( ponad trzy lata temu)próbował popełnić samobójstwo przez dziewczynę(nie wiedziałam dlaczego nosi opaskę na lewym nadgarstku), poza tym jest biseksualny, spał z facetem, bierze psychotropy i spożywa za dużo alkoholu. A ja mimo wszystko powiedziałam mu wtedy, że go kocham( i dalej tak twierdzę) i... pocałowałam go...pierwsza. Nie zapomnę nigdy tamtych pocałunków namiętnych. Od tamtej pory nie widzieliśmy się, nie utrzymujemy kontaktu. Strasznie mnie to boli. Nie umiem sobie z tym poradzić, i opłakuje go codziennie przez trzy lata. Nikt mnie nie kocha, nie jestem dobrą uczennicą, sprawiam sama problemy. Jestem beznadziejna. ;( Myślałam o samobójstwie już nie raz. Nie wiem... może kiedyś to zrobię. Kiedyś mnie to przecież zabije. Zresztą nie czuję się już człowiekiem, tylko jakimś gratem.