Skocz do zawartości
Nerwica.com

Lexie

Użytkownik
  • Postów

    34
  • Dołączył

  • Ostatnia wizyta

Treść opublikowana przez Lexie

  1. Witajcie! Nie będę mydlić oczu sobie i Wam – zakładam ten temat, bo potrzebuję wsparcia. Chcę się wyżalić ludziom, którzy mnie zrozumieją, bo na co dzień toczą zaciętą walkę z tym samym co ja – z własnymi lękami. Może źle robię, ale mam dosyć bycia twardą, chcę żeby wreszcie ktoś pogłaskał mnie po głowie, niczym dziecko i powiedział, że mam prawo źle się czuć, że to nic złego chorować na nerwicę i że będzie lepiej. Moje poczucie własnej wartości jest tak niskie, że nie wiem nawet czy wygłaszając własne zdanie na jakiś temat mogę mieć rację. Zwłaszcza wysiadam psychicznie, kiedy jako jedyna muszę bronić swojego zdania, swoich odczuć, a wszyscy są przeciwko. Potrzebuję chociaż jednego głosu wśród tłumu, by nabrać tej przeklętej pewności siebie. Nie będę opisywać objawów, bo pewnie je doskonale znacie – od stanu podgorączkowego, poprzez problemy sercowe na sensacjach żołądkowych i omdleniach skończywszy. Kilkanaście praktycznie nie mających ze sobą związku dolegliwości + wyniki badań w normie = zdiagnozowanie nerwicy lękowej. Żeby uleczyć ciało muszę zacząć od duszy. Boję się wszystkiego. Śmierci swojej lub bliskich, trwania w tym stanie przez wiele lat, tego, że ta sytuacja doprowadzi mnie do granic możliwości i zrobię coś głupiego. Moi rodzice chorują – nadciśnienie, cukrzyca, problemy z sercem, jednak zaciągnięcie ich do lekarza niemal graniczy z cudem! Owszem, mama jeździ na wizyty kontrolne, ale namówić się na np. cytologię już nie da, bo to nie ma związku z jej dolegliwościami. A o ojcu nie wspomnę – obrzęk kolana na pewno sam przejdzie, podobnie jak problemy z płucami. I paradoksalnie moja obawa o ich zdrowie czy życie nie jest wyssana z palca – i to jest chyba najgorsze. Moja mama choruje także na nerwicę lękową i chyba jako jedyna mnie rozumie, a na pewno zawsze wysłucha. Przebywała przez jakiś czas w szpitalu psychiatrycznym i prawdę mówiąc odwiedzenie jej tam było dla mnie ogromnym szokiem. Świetlica była praktycznie na izbie przyjęć – i chyba to wywołało też w pewnym stopniu moją traumę – niedoszli samobójcy, paranoicy, obsesjonaci. Widziałam ciężkie przypadki w momencie kiedy sama byłam niejako bezbronna i zszokowana tym, co przeżywa moja matka. Wszyscy wiemy jakie stereotypy krążą o ludziach poddanych leczeniu psychiatrycznemu w takich placówkach – ciężkie było dla mnie zestawienie go z obrazem mojej mamy, wcześniej zawsze radosnej, pogodnej, uśmiechniętej. Mój tata natomiast jest uzależniony od hazardu. Od dzieciństwa pamiętam nieprzespane noce, które razem z mamą spędzałyśmy przed oknem czekając na jego powrót i modląc się, żeby nic mu się nie stało, bo kilkakrotnie został napadnięty. Borykam się z tym do dzisiaj – teraz jest łatwiej, są chociażby telefonu komórkowe. Ciężko mi pogodzić się trochę z faktem, że nadejdzie czas, w którym będę musiała zostawić rodziców samych, a ze względu na chorobę mamy, chciałabym, żeby coś się zmieniło. Do tej pory byłam między młotem a kowadłem – jak mama była w szpitalu to chroniłam tatę, przemilczając złe samopoczucie mamy i odwrotnie, nie mówiłam o wyskokach ojca. Czuję się obciążona ich relacjami. Zostałam wychowana w taki sposób, aby najpierw troszczyć się o innych, nieważne czy coś mnie nie odpowiada, przyjmować pokornie to, co daje los i pamiętać o szacunku. I pokutuję przez to. Ciągle mnie ktoś wykorzystuje, a ja jak głupia zawsze biegnę pierwsza, żeby pomóc. Boli mnie to. Jest mi strasznie przykro, że ktoś nie chce utrzymywać ze mną kontaktów z powodu mojej osobowości, ale tylko dlatego, że mnie potrzebuje. W rodzinie zawsze traktowano mnie jako tą najgorszą, wiecznie porównywano z kuzynką, która na każdym polu obiektywnie patrząc mi nie dorównywała. Zamiast jednak mnie pochwalić za osiągnięcia ciągle wytykano wady lub zwyczajnie całą sprawę przemilczano. Teraz, kiedy musiałam przerwać studia jest to dopiero sensacja – można bezkarnie się na mnie uwziąć. Nikt z ciotek czy wujków nie zapytał mnie, w ciągu tych 2 lat choroby o moje zdrowie. Nikt. Pewnie napiszecie, że nie powinnam się tym przejmować – ja to wiem, ale jestem jedynaczką i wychowywałam się praktycznie wśród tych ludzi. Moje kuzynki, które traktowałam jak siostry od ponad roku się do mnie słowem nie odezwały. Jestem rozczarowana, i to strasznie. Zresztą podobna sytuacja miała miejsce z przyjaciółmi, a w zasadzie powinnam napisać „przyjaciółmi”. Potraktowano mnie jak histeryczkę, tak słabą psychicznie, że nie potrafi sobie poradzić z najmniejszymi drobiazgami – śmiano się ze mnie, że udaję. Została ich dosłownie garstka, za to wiem, że mogę na nich liczyć. Tęsknię za tym, co było wcześniej. Mam wrażenie, że życie mi przecieka między palcami. Boję się przyszłości. Boję się, że za rok, za dwa, wciąż będę w tym samym miejscu – zamknięta w czterech ścianach „bezpiecznego” domu. Studia, które były dla mnie ważne nie sprawiają mi już radości. Prawdę mówiąc zaczęłam się zastanawiać czy dobrze zrobiłam wybierając ten kierunek, teraz wydają mi się takie mało istotne, z perspektywami pracy, która nie do końca mnie zadowoli. Chciałabym w przyszłości pomagać ludziom, nieważne w jaki sposób. To daje mi satysfakcję. Chcę czuć się potrzebna. Czasami boję się własnych zachowań. Patrząc na nadjeżdżający tramwaj obawiam się, że nie zapanuję nad sobą i wskoczę pod niego. Nie mam myśli samobójczych, ale boję się, że mogę takie mieć. Boję się tylko i boję. Wszystkiego dosłownie. I paradoksalnie mam wrażenie, że prowokuję niektóre sytuacje specjalnie. Stałam się strasznie kłótliwa. Wdaję się w dyskusję z rodzicami, przypadkowymi ludźmi w Internecie. Kiedy widzę jak ktoś wypisuje głupoty albo wypowiada się na temat, na który nie ma zielonego pojęcia od razu się wtrącam, a jak jakaś grupa się uweźmie na jakąś osobę np. na forum to mój udział gwarantowany. Nie potrafię nad tym zapanować, nie mogę przejść koło tego obojętnie. Chociaż, może wbrew pozorom służy mi to. Kiedyś zamartwiałabym się, co Ci ludzie o mnie pomyślą, teraz czuję tylko adrenalinę przez moment – aż nie usłyszę/przeczytam kontrargumentów. Nie do końca jeszcze oswoiłam się z tą diagnozą. Tak bardzo chciałam, żeby moja choroba okazała się fizyczna, bo takich się przecież nie wybiera – ot, ślepy los. A nerwica jest moją winą, bo to ja okazałam się za słaba, żeby wytrzymać. Wciąż jednak na przekór wszystkiemu trzymam się i wierzę, że przyszłość nie będzie taka czarna, że w końcu dam radę wyjść z tego. Wybaczcie za to wypracowanie, nawet nie myślałam, że tyle tego wyjdzie. Dziękuję cierpliwym za dotrwanie do końca
  2. Lexie

    Witajcie!

    Środki pieniężne zostały zainwestowane w psychoterapię Jest poprawa, komuś może się wydawać, że mała, ale dla mnie to był pierwszy krok - był okres, że bałam się brać kąpiel, bo byłam pewna, że zasłabnę (musiał ktoś stać pod drzwiami i ze mną rozmawiać) - ten problem na szczęście już zniknął. Doszłam już do etapu, w którym przejeżdżałam sama 3 przystanki tramwajem - wciąż to jednak jest za mało, żeby móc wysiedzieć na uczelni. Wiem, że to jest wykonalne, ale jeszcze długa droga przede mną. Majster, niestety moja poza przez większą część mojego życia skupiała się na pokorze - nie wolno starszej osobie powiedzieć, że z czymś się nie zgadzam czy czegoś sobie nie życzę, bo to niekulturalne. I teraz to pokutuje... Z racji tego, że moja rodzina (czyt. wszystkie ciotki i wujkowie) porównywali mnie wiecznie z moją kuzynką i to ja byłam tą gorszą (moje czerwone paski były niczym w porównaniu z jej dwójkami i trójkami, moje dyplomy sportowe również były niczym z jej zwolnieniem z wf-u) wykształciła się we mnie pewna formuła, że nie ma sprawiedliwości, a swoją wartość można odczytać jedynie w "oczach" innych ludzi. Wiem teraz, że to absurd, ale jak się jest dzieckiem to się takich rzeczy nie pojmuje. Przyjaciele się wykruszyli - została garstka, wiem tylko, że mogę na nich liczyć. I oczywiście pracuję nad tym, żeby się tak nie przejmować opiniami innych - na pewno jest lepiej, aczkolwiek pierwsza reakcja na nieprzychylne słowa wciąż wiąże się ze skokiem temperatury, wybuchem gorąca i przyspieszonym pulsem;)
  3. Lexie

    Leczenie szpitalne..

    Mnie moja była psychiatra praktycznie od razu chciała odesłać na leczenie dzienne, ponieważ źle reagowałam na leki (tylko 2 "testowałam". Pozwolicie, że może opiszę tutaj zachowanie mojej lekarki, bo do tej pory jestem nim zaszokowana. Mój organizm stanowczo odrzucał wszelkie lekarstwa, praktycznie 20 minut po połknięciu zaczynały się wymioty, biegunka, zawroty głowy takie, że nie byłam w stanie nic widzieć. Oczywiście w takiej sytuacji zjedzenie czegokolwiek nie miało żadnego sensu. Z racji tego, że mam problemy z jedzeniem praktycznie od dziecka i ważę ok 40 kilo nie było nawet najmniejszych szans, żeby przetrzymać te pierwsze 2-3 tygodnie. Moja psychiatra mnie wyśmiała - tak, zaczęła mi się perfidnie śmiać w twarz i stwierdziła, że mi nie zależy, bo gdyby było inaczej to bym wytrzymała te 2 tygodnie bez jedzenia! Po czym wręczyła mi skierowanie na oddział. Niestety, nie potrafiła mi podać ani namiarów na szpital ani wytłumaczyć na czym to wszystko będzie polegać. Moje sugestie, że chciałabym spróbować jeszcze czegoś innego, bo boję się wychodzić sama z domu i nie dam rady dojechać na leczenie zaowocowały obrażeniem mnie i wyrzuceniem z gabinetu! Zastanawiam się czy dobrze zrobiłam odrzucając to skierowanie. Pomijam już kwestię dojazdów nie wiem czy to byłaby odpowiednia terapia dla mnie - nie potrafię się otworzyć i wyjawić swoje najgłębsze strachy czy obawy, kiedy słucha mnie grupa ludzi.
  4. Chciałabym, żeby to były początki mojej choroby, męczę się z tym już ponad 2 lata i mam wrażenie, że stoję w miejscu albo jak tylko postąpię krok do przodu od razu się cofam. Ciężko jest mi pozbyć się powodów mojej nerwicy, one są w moim życiu, muszę się oswoić z czymś, do czego wrogo jestem nastawiona przez wiele lat. Mnie się również zdarzały ataki podczas filmu, ale mocniejsze skupienie się na fabule i tylko na fabule zawsze pomaga, ciężko jest momentami utrzymać myśli na wodzy, bo straszliwie uciekają do dolegliwości. Sytuacja ze snem jest w zasadzie identyczna - początkowo bałam się, że się nie obudzę, teraz choćbym nie wiem jak była zmęczona w nocy nie zasnę. Może to kwestia tego, że nie lubię być sama w domu i wolę ten okres przespać. Mam też problemy z okresowymi bólami głowy - i o dziwo, jeszcze tego u lekarza nie badałam. Koszmarne bóle głowy, trwające czasem kilka dni, umiejscowione w płacie czołowym i skroniach, nasilające się zwłaszcza po wejściu z dworu (im zimniej tym gorzej) do pomieszczenia. Mnie również ataki przydarzyły się w dni kiedy spadało ciśnienie (mierzone zawsze utrzymywało się w okolicy 90/70, nigdy wyżej) i prawdę mówiąc również jestem bardzo ciekawa na ile ma to wpływ na nerwicę.
  5. Lexie

    Witajcie!

    Ja niestety nie jestem gotowa wrócić. Przepełnia mnie strach, że "zniszczę" zajęcia - zemdleję, zwymiotuję albo nie wiadomo co jeszcze. Próbowałam, wytrzymałam dwa tygodnie. Niby zdaję sobie sprawę, że przecież nikt mnie nie zje, gdyby się tak stało, ale nie chciałabym, żeby grupa ludzi była świadkiem mojej słabości. Ciężko mi się z tej pętli wyzwolić. Na szczęście część wykładowców pozwala mi zaliczać materiał indywidualnie na dyżurach. Czasem mam wrażenie, że jestem beznadziejnym przypadkiem, bo zawsze po kilku dniach poprawy następuje pogorszenie:(
  6. Ja dzisiaj również nie miałam dobrego dnia. Około 18 miałam wrażenie, że nie mogę oddychać. Robiło mi się słabo, gardło zaciskało. Do tej pory mam napięte mięśnie przełyku i czuję ucisk w skroniach. Z reguły ataki mam poza domem, dlatego boję się wychodzić, nie jestem nawet w stanie jechać na uczelnię. Tramwaje - koszmar, na domiar złego w tym tygodniu mnie zemdliło podczas jazdy. W zasadzie wszystkie ataki przebiegają tak samo - czasami kiedy moje myśli na moment oderwą się od wykonywanej czynności, czasami z zaskoczenia. Najpierw pojawia się objaw somatyczny. Jaki? Szeroka gama - bóle żołądka, klatki piersiowej, głowy, kręgosłupa, oka - czegokolwiek;) Skurcze czegokolwiek, zasłabnięcia, mdłości, wymioty, wszelkie otępienie, zawroty głowy (ostatnio notorycznie mam wizję wstrząsu anafilaktycznego). Raczej rzadko się zdarza, żeby pojawił się jeden objaw, z reguły jest ich więcej. No, a potem do akcji wkracza panika - myśli kotłują się w głowie, 100 pomysłów na minutę co to tym razem może być. Mają jeszcze miejsce mini-ataki - kiedy próbowałam się przełamać i jeździłam na uczelnię (wytrzymałam 2 tygodnie:/) pociły mi się ręce, nie mogłam na niczym skupić uwagi, dosłownie na niczym, miałam mroczki przed oczami, czułam się jak nie ja. Tzn. miałam wrażenie, że mój mózg otuliła wata, wszystko stawało się obojętne, a mimo to pragnęłam jedynie wrócić do domu. Na zewnątrz nie potrafię sobie jeszcze do końca poradzić z atakami, w domu natomiast zajmuje czymś myśli - włączam film lub czytam książkę. Na początku jest trudno się skupić, bo własny organizm mocno przeszkadza - dlatego lepszą opcją na odwrócenie uwagi jest film - szybciej się akcja rozwija. Mam też problemy ze snem, kiedy źle się czuję boję się zasnąć. No, i również zauważyłam, że częściej ataki pojawiają się przed okresem.
  7. To ja odwrotnie - boję się, że powodem mojej nerwicy może być partner. Staram się wciąż wreszcie znaleźć źródło mojej choroby. I prawdę mówiąc czynników jest zbyt dużo. Pierwsze małe jeszcze ataki nerwicy zaczęły się zanim nawet poznałam mojego chłopaka. Racjonalnie więc niczemu nie zawinił, ale obawa wciąż jest. Chyba dlatego, że wiem, że muszę się pozbyć powodu mojego samopoczucia, a nie chcę wyrzucać go z mojego życia. Być może to brzmi absurdalnie, ale gdzieś mnie to męczy w środku. Od zawsze miałam tendencję do przejmowania się wszystkim i stwarzania sobie problemów, jednak nie mogę się tego oduczyć. To jak dotykanie językiem dziurawego zęba, ciągle się do niego wraca.
  8. Lexie

    Witajcie!

    Na nerwicę lękową Pomimo tego, że to już trochę trwa, bo obecnie leci 3 rok mojej przerwy uczelnianej (co pogłębia tylko moją frustrację), czuję się jakbym raczkowała w tym temacie. Jakoś nie do końca mogę dopuścić do siebie jeszcze myśli, że to nerwica. Ciągle pojawiają się nowe objawy, wobec których nie mogę przejść obojętnie i ląduje u lekarza. Wstyd mi już się pokazywać w przychodni;)
  9. Lexie

    Witajcie!

    Jak pewnie nietrudno się domyślić, jestem na tym forum nowa. Przez godzinę pisałam tutaj długaśnego posta, wywnętrzając się całkowicie, ale w tym czasie mnie wylogowało i moja praca poszła na marne. Może zrobię to innego dnia w innym temacie. W każdym razie witam Was wszystkich serdecznie, mam nadzieję, że mnie tu ciepło przywitacie i pomożecie mi odnaleźć siły by uwierzyć w siebie i zwalczyć to paskudztwo, które mnie męczy. Oczywiście w razie pytań chętnie odpowiem.
×