Skocz do zawartości
Nerwica.com

natti

Użytkownik
  • Postów

    45
  • Dołączył

  • Ostatnia wizyta

Treść opublikowana przez natti

  1. Ja mam głownie negatywne doświadczenia związane z ujawinieniem moich problemów. Zazwyczaj ludzie dowiadywali się przypadkowo, ponieważ rzadko decydowałam się na opowiadanie o sobie, co było jeszcze negatywniej odbierane. Ludzie boja się kogoś, kto coś ukrywa, dlatego czasem lepiej jest coś normalnie komuś powiedzieć, czego ja niestety nie potrafię. Dlatego często wyjeżdzałam i przeprowadzałam się z nadzieją, że spotkam nowe otoczenie nie znające mojej ciemnej strony. Ale tak się nie da, predzej czy później, jeden przez drugiego się o tym dowiaduje. Najgorzej było u mnie z rodzicami mojego chłopaka, gdy dowiedzieli się o mojej próbie samobójczej i to nie ode mnie tylko przez przefiltrowane przez otoczenie i ubarwione plotki, czułam się u nich jak intruz i świr, zresztą do tej pory podchodzą do mnie z dystansem. Większość ludzi, z którymi miałam kontakt jednak sami potrzebowali podobnej pomocy. Wielu z moich znajomych na studiach kożysta z porad psychologów więc na takich ludziach tego typu wiadomości nie miały jakiegoś szczególnego wpływu. Wszystko wydaje mi się zalezy od oswojenia się z tym problemem, ktoś kto przebywa w otoczeniu, które w ogóle nie miało styczności z kontakatami psychologiczno psychiatrycznymi uzna nas za dziwolągów i świrów, zaczynają nas szufladkować i etykietkować, od takich ludzi trzeba się odciąć, wiadomo, że oni się nie zmienią, my też nie.
  2. Mam chłopaka, na którym mogę polegać. To jedyna osoba, która mnie nie zostawiła w tym wszystkim. Reszta odeszła. Nie mam praktycznie też rodziny. Mamę, którą widuję raz na rok przez kilka dni, żadnego rodzenstwa, ciotek, ani kuzynów. Mój chłopak jest moją rodziną i całym towarzystwem jakie w ogóle mam.
  3. Nie jestem w stanie mówić o swoich najintymniejszych sprawach osobie, która ma mnie w dupie. Zrezygnowałam dzisiaj z terapii. Nie mam siły na chodzenie po poradniach i żebrania o chwilę uwagi po czym zostaję spławiana po 10 minutach z gabinetu. W naszym kraju zeby się leczyć trzeba najpierw umieć o to zawalczyć i mieć na to siły. Ja już ich nie mam. Poddaję się.
  4. natti

    Terapia...?

    Ja też miałam nadzieję na samą terapię. Ale już na pierwszej wizycie u psychologa on sugerował mi leki. Wkońcu doszło do tego, że terapia nie ruszyła ( spotykamy się raz na 2 tyg. po 10 min) a ja sama musiałam się zdecydować na leki bo nie miałam innego wyjścia, nie chciałam się już męczyć. Wydaje mi się, że tarapia może pomóc, ale pod warunkiem że spotka się terapeutę rodem z holllywodskich filmów, zaangażowanego i przede wszystkim wykonującego swój zawód. Jeśli nie trafi się na profesjonalistę zawsze zostają leki. Co prawda problemy nie zostają rozwiązane, ale przynajmniej się o nich nie myśli i nie czuje się ich już aż tak.
  5. 2 lata to wcale nie jest długo. Wierzcie mi, można chodzić 2 lata na terapię i prawie nic z niej nie wynieść. Niestety większość terapeutów jakich spotkałam to ludzie, którzy uwielbiają iść na łatwiznę. Mnie kiedyś też psychiatra w ten sposób potraktowała, przestała przyjmować w tej przychodni do której chodziłam i właściwie nawet nie wyznaczyła mi drogi co mogłabym zrobić dalej, nawet nie zaproponowała innego lekarza, a leczyłam się u niej kilka lat. Dlatego nikomu już nie ufam. Nie wierzę w bezinteresowność lekarzy.
  6. Coraz częsciej mam wrażenie, że to iż nic mi się nie udaje w życiu i nie mam zdrowych kontaktów z ludźmi nie jest wynikiem depresji tylko tego, że po prostu jestem beznadziejnym i głupim człowiekiem. Czasem czuję się, jak niedokszatałcony głupol, który prawie na niczym się nie zna i dlatego nie potrafi z nikim rozmawiać. To,że nie umiem z nikim nawet pożartować nie wynika chyba z choroby tylko z tego,.że jestem kretynką i sztywniarą A choroba to chyba tylko taka zadsłona, żeby łatwiej było z tym żyć? Prawda boli
  7. rober6666 ostatnio mam taką wkur* na lekarzy, że z oporem w ogóle do nich chodze. Popełniłam wielki błąd kilka lat temu, że zaufałam ludziom od medycyny niekonwencjonalnej i odstawiłam leki, a miałam w tamtym czasie całkiem niezłego psychiatre, który już niestety państwowo nie przyjmuje. Ostrzegam też innych przy okazji nie wierzcie żadnym znachorom, terapeutom od medycyny niekonwencjonalnej, żadnym nowatorskim cud metodom. To są rzeczy dobre ale dla zdrowych ludzi, którzy jedynie chcą poprawić jakość swojego życia. Teraz mam pomieszanie w głowie, że nie potrafię nikomu zaufać, jestem przewrażliwiona, boję się, że ktoś sobie zrobi ze mnie królika doświadczalnego po raz kolejny i będą testować na mnie i leki i jakieś metody. Kurcze, ja nie ufam już lekarzom, a sama nie jestem kompetentna żeby im sugerować cokolwiek, chociaz ostatnio lekarka przepisała mi dokładnie to, co zasugerowałam. Naprawdę mam juz bałagan w głowie [Razorbladerka_ dokładnie rozumiem o czym piszesz. Zdrowym ludziom trudno powiedzieć co się z nami dzieje, bo wszystko bagatelizują. Ale jak nie kogoś zdrowego prosić o pomoc to kogo? Wszystko to takie zakręcone. Ja nikomu prawie o sobie nie mówię, bo albo się odemnie odwracają i udają jakbym niegdy nie istaniała, albo udają że wszystko jest ok, a mi potem głupio, bo czuję presję że "powinnam" czuć się dobrze. Zastanawiam się czy ten psychiatryk faktycznie nie jest najlepszym wyjściem
  8. Siedzę w domu i nie wiem co zrobić z tym okropnym wewnętrznym bólem Próbowałam już tylu rzeczy. Chyba jestem jakimś głupolem, że nie umiem sobie pomóc, nie potrafię nawet zorganizować sobie pomocy z zewnątrz. Czuję się okropnie, nie chce mi się żyć, każde działanie kojazy mi się z wielkim wysiłkiem. Mam wrażenie, że to nigdy nie minie. Przeżyję całe życie jak warzywo, boję się żyć i boję się umrzeć. Ukryty tchórz
  9. Dzięki za odpowiedzi. Będę musiała się jakoś zebrać w sobie i pójść do niego na najbliższą wizytę. Mam strasznego stresa. Z jednej strony poczułam się odrzucona, że chyba coś jest ze mną nie tak, że nawet terapeuta nie ma ochoty nawiązać ze mną żadnego kontaktu, ale z drugiej strony naruszył się mój dość poważny problem. Chyba to zbieg okoliczności a może nie. Otóż ja mam ogólnie problemy z wypowiedzeniem o co mi właściwie chodzi. Tak głęboko stłumiłam w sobie emocje i tak bardzo chciałabym przed wszystkimi zawsze wypadać dobrze, że gdy już jestem w gabinecie odbiera mi mowę i milknę, nie jestem w stanie powiedzieć o sobie nic, mam pustkę w głowie, albo takie uczucie zamieszania, jakbym nie wiedziała co ja tu właściwie robię. Albo sama krążę wokół tematu. Wstydzę się siebie, swojego życia, swoich decyzji. Czasem mam wrażenie że nie mam własnej osobowości, tak jakby mnie nie było. Mam straszliwe poczucie winy, gdy muszę o sobie mówić, mam wrażenie że zajmuję komuś miejsce, zatruwam powietrze i zawracam głowę, nawet, gdy to jest terapeuta. Ta sytuacja teraz pomogła mi zdać sobie z tego sprawę. Ech...chyba powinnam mu to powiedzieć, ale nie wiem czy dam radę i znowu mnie nie zatka Boję się co będzie dalej. Dziękuję wam serdecznie za wsparcie i słowa otuchy. Wiele to dla mnie znaczy. Pozdrówki
  10. Ja mam mieszane uczucia co do psychoterapeutów. Chodziłam przez długi czas do jednej pani psycholog, ale wizyty wyglądały tak, że gadałyśmy o sprawach dla mnie nie istotnych. Czułam, że przekierowywuje rozmowę na sprawy błache codzienne, typu zakupy, żarty itd. Gdy chciałąm pogadać o czymś poważniejszym czułam podświadomą presję, żeby zejść z tematu i tego nie ruszać. Po jakimś czasie miałam poczucie winy, że mineło już tyle czasu a ja właściwie idę tam ze stresem, że nie czuję się wcale rewelacyjnie, czego oczekiwałaby już pani psycholog. Jednym słowem, troche mi się namieszało w głowie, choć przyznam że przy fobii społecznej już sama 50 ciominutowa rozmowa wiele wnosiław moje życie, uczyła mnie kontaktów społecznych, zmuszała do bezpośredniego kontaktu i rozmowy z drugim człowiekiem. Teraz od niedawna zaczęłam teapię od początku, tym razem z innym psychologiem. Ale po 4 wizytach uciekłam, bo znowy zaczęły mnie trapić wyrzuty sumienia, że tylko zawracam mu głowę. Każda wizyta trwała ok 10 minut, nie było czasu właściwie nic o sobie powiedzieć. Cierpię na fobię społeczną i tak szczerze wcześniej potrzebaowałam ok pół godziny żeby się w ogóle uspokoić i zacząć coś o sobie mówić. Mój nowy terapeuta jednak nie chce poświęcić mi dłużej nież 10, 15 min. Czy coś jest ze mną nie tak, że terapeuci nie chcą mnie prowadzić? Czy po prostu są pacjęci którzy nie nadają się na terapię tak jak ja? Czuję jednak, że moje problemy wynikają nie tylko z predyspozycji do depresji ale także z błędnego myślenia i ogólenego pomieszania emocjonalnego. Sama sobie nie poradzę. Nie wiem co robić, czy znowu zrezygnować?
  11. Hej rober6666 dzięki za twoje posty Troche mi się rozjaśnia w głowie, zaczynam się zastanawiać nad problemami mojej rodziny ze strony ojca, zazwyczaj unikałam myślenia o tym, bo kojażyło mi sie to niestety z samymi przykrymi sprawami. Ale prawda jest taka, że wychowywała mnie raczej część rodziny ze strony mojej mamy, w której wiedza na temat zaburzeń psychicznych równała się zeru. Moje pierwsze objawy zostały zbagatelizowane i zamiast mnie leczyć, jak jeszcze byłam nastolatką czy nawet dzieckiem, zamknięto mnie w domu i odizolowano, co jeszcze pogłebiło moje problemy bo mam fobię społęczną. Utrwaliło mi się w myśleniu, że odizolowanie jest jednym ze sposobów radzenia sobie z problemami i nie umiem sobie teraz tego wybić z głowy, szczególnie jak mam nawroty. Wczoraj byłam u lekarza, ale tak mnie shizneło, że właściwie prawie z nim nie miałam kontaktu. Czekam aż leki zaczną choć trochę działać, żebym mogła sobie ułożyć jakiś plan co ja mam właściwie zrobić ze swoim życiem. Masakra, mam wrażenie że cała moja najfajniejsza młodość, którą powinno się przeżyć bawiąc się z ludźmi i kożystając z życia przeszła mi koło nosa. Mam 27 lat a czuję się jakbym miała już z conajmniej 40. Dzięki za rady i wsparcie na duchu, samej by było za cieżko, tym bardziej, że otoczenie tego nie rozumie. Zdrowi ludzie, albo urywają kontakty, albo udają ze tego nie ma i mają żal że samemu nie chce się udawać, bo się po prostu nie da. Wczoraj znowu atak lęku i powrót z paniką do domu. Ech... czy jest szansa na dalsze zycie? Pozdrawiam cię ciepło. Trzymaj się i dzięki za posty
  12. Hej rober6666 kurcze, dałeś mi do myślenia tą sugestią, że to co mi dolega to może być CHAD. Zdiagnozowano mi tylko zaburzenia lękowo depresyjne też z tego względu, że mam dodatkowo fobię społeczną z tendencją do izolacji. Ale przeczytałam dokładnie tekst z linka który mi podałeś i faktycznie dużo pasuje. Mnie się zawsze wydawało, że depresja dwubiegunowa z okresami manii i depresji trwa naprzemiennie najwyżej kilka tygodni a u mnie przeważa depresja z takimi właśnie epizodami "cudownych uzdrowień" o których pisałam. Ale ja już chyba przestanę wierzyć w jakiekolwiek cudowne uzdrowienia, to chyba tylko taka forma pocieszania się, jak jest naprawdę źle. Piszesz, że bierzesz lit. W jakiej formie się go przyjmuje? Na mnie do tej pory najlepiej zawsze działała sertralina. Pokładam nadzieję, że i tym razem się polepszy. Więc u Ciebie w rodzinie też były takie przypadki? Wiesz, ja ostatnio też coraz częściej myślę o tym, czy aby to, co mi całe życie odwala to nie psychiczny spadek po moim ojcu. Faktycznie bardzo dziwnie się zachowywał, był alkocholikiem to raz, a dwa że chyba też dodatkowo jakimś psycholem, agresywny, wiecznie w złym humorze, odwalało mu zawsze rano, tuż po przebudzeniu miał ataki furii, wydaje mi się, że miał też jakąś paranoję. Uciekałam od niego i nie maiłam z nim kontaktu, ale wydaje mi się, że dużo po nim odziedziczyłam, właśnie w tej kwestii, tylko on to zapijał, a ja nie mogę pić, mam wstręt do alkoholu. Z tego względu jestem też DDA. Mam strasznie nasrane w tym temacie w głowie. Poszłam nawet na terapię dla DDA ale ja się jakoś nie mogę dogadać z terapeutami, nie wiem, czy to przez moje lęki przed ludźmi czy trafiam na jakichś dziwnych, którzy mnie albo wkurzają albo są nieskuteczni. I chyba znowu zwieje z terapii. Zawsze pokładałam jakieś nadzieje w terapiach bo wydawało mi się, że rozmowa oswoi mnie z sytuacjami społecznymi, poukłada w głowie, nauczy mnie reakcji na moje lęki. A tu zazwyczaj trafiałam na takich, że szkoda słów, czy możliwe jest spotakanie w miarę normalego terapeuty w tym kraju? Podoba mi się twoje nastawienie, walcz i nie daj się. Jak się ma takie nastawienie to już połowa sukcesu. Jak ja wpadam w depresje to własnie zazwyczaj mam w szystko w d. w ogólew tedy w nic nie wierzę, w żadną skuteczność czegokolwiek. Ale na szczęście dzisiaj się jakoś trzymam, leki chyba zaczynają mnie trochę motywować do działania. Ide spać, bo łyknełam procha na sen i mnie trochę zmuliło. Wolę napisać coś więcej jutro Trzymaj się i dzięki za motywujące posty. Oby do przodu
  13. natti

    Wolam o pomoc.

    Kassiaa1410mogę tylko napisać nie poddawaj się. Ja sama właśnie walczę, nie daję za wygraną. Napisz coś o sobie, wygadaj się, wyrzuć to z siebie. Taka pomoc, nawet na forum potrafi czasem dużo zdziałąć. Wiem to, bo kiedyś, zanim odważyłąm się pójść do lekarza, a bałam się wychodzić z domu moim jedynym wsparciem byli ludzie z drugiej strony monitora. Gdy naprawdę źle i oni potrafią zdziałać cuda. Trzymajmy się razem. Pozdrawiam cię ciepło i odezwij się co u ciebie.
  14. rober6666 dzięki za słowa otuchy. Odpisuje dopiero teraz, bo przez ostatnie dni w ogóle nie podchodziłam do neta. Tak mnie zmogło, myślałam, że już nie wytrzymam. Leżałam tylko i miałam wrażenie, że "coś" rozszarpuje mnie od środka. MOja głowa rozpaczliwie szukała jakiegoś wyjścia, ale jak każdy z nas w tym stanie wie, że go nie ma. I wtedy właśnie przychodzą do głowy głupie pomysły, żeby tylko choć na chwilę sobie ulżyć. Dzisiaj mi jednak trochę lepiej, byłam na uczelni, może uda mi się nie zawalić roku. rober6666 naprawdę dopadło cię to w przeciągu jednej nocy? Faktycznie szok. Ja miałam predyspozycje do depresji już od dziecka. Zawsze byłam zamknięta w sobie i strachliwa, tylko czasem miałam lepsze stany, wydawało mi się wówczas, że góry mogę przenosić Pamiętam ten czas, kiedy przez półtora roku czułam się dobrze, poznałam fajnych ludzi, miałam przyjaciół, zaczęłam nawet planować przyszłość, angażować się, interesować sztuką, kuturą, rozwijać się. A później znowu stałąm się rośliną. Na mnie jednak chyba właśnie sertralina najlepiej działa. Pamiętam, że tylko ona mi w miare pomagała. Teraz też zaczęłam od tygodnia brać Asentre, mam nadzieję, ze mi pomoże. Najgorszy dla mnie lek to był seroxat i paxeratio, myślałam, że padnę po nim, tak jakby wewnątrz mnie ktoś czy coś toczyło jakąś zawziętą walkę. rober6666 jak sobie radzisz na co dzień? NIe pracujesz teraz? Masz jakieś doraźne sposoby radzenia sobie? Bo mnie się już chyba wszystkie wyczerpały W tym roku powinnam skończyć studia, przetrwałam na nich tylko dlatego, że nie musiałam przychodzić codziennie i po prostu kombinowałam, ale nie wiem, czy uda mi się dotrwać do końca. Życzę ci, abyś znalazł w sobie siłę aby żyć dla swojego synka. Nie traćmy nadziei, że któregoś dnia to odejdzie. Ja w to wierzę, bo kiedyś miałam takie zdarzenia, obudziłąm się rano i depresji nie było. Po prostu zaczęłam nowe życie, co prawda tylko na półtora roku, ale jednak. Czułąm się wtedy, jakby jakiś cud mnie uzdrowił. Wszystkim nam tego życzę, abyśmy któregoś dnia obudzili się silni i z chęcią do życia. Co pozostało jak nie wiara w cuda? Pozdrawiam ciepło
  15. W domu, wystraszona Chyba nie dam rady pociągnąć studiów, już drugi miesiąc a ja się tam nie pojawiam. Dać plamę na ostatnim roku. Porażka
  16. natti

    moja historia

    Witaj poszukujący, poszukaj w necie poradni w swojej okolicy, przedzwoń i spytaj się czy przyjmują na fundusz. Większość przyjmuje, ja leczyłam się zawsze na fundusz, nie miałam specjalnych problemów ze znalezieniem specjalistów, gorzej było z czekaniem na pierwszą wizytę, zazwyczaj specjaliści mają napięte grafiki i na tą pierwszą wizytę czeka się nawet ponad miesiąc. Zapytaj też czy będzie ci potrzebne skierowanie do psychologa, często mają takie wymagania, ale nie zawsze, to zależy indywidualnie od poradni. Pozdrawiam
  17. Witaj rober6666, Dokładnie, najgorsze w tej chorobie jest to, że nikt z otoczenia nas nie rozumie, nie jest w stanie sobie wyobrazić co się czuje w takiej chwili, kiedy irracjonalnie chce się sobie odebrać życie. Ten rozdzierający, wewnętrzny ból czasami jest nie do wytrzymania. Ludzie myślą, że to kwestia zmiany myślenia, kiedy jest odwrotnie, to właśnie ten wewnętrzny ból karze wciąż o tym mysleć, nie daje o sobie zapomnieć nawet na chwile. Jeśli chodzi o leki to brałam już tyle, że czuję się jak króliczek doświadczalny. Wyselekcjonowałam więc te, które kompletnie się nie nadawały i sama zaproponowałam zestaw mojej lekarce. Pamiętam, że kiedyś w miarę działał, ale nie łudzę się, wiem, że nic nie zadziała tak, abym była zdrowym, pełnisprawnym człowiekiem. Trafnie to ująłeś, to śmierć za życia, a jeszcze trzeba się borykać z tym, że na zewnątrz, dla innych ludzi to wygląda jak lenistwo, brak chęci do pracy i chęć żerowania na bliskich. I wciąż gryzie to moje sumienie Dziękuję za słowa otuchy i takze życzę ci lepszego samopoczucia, choćby jeden dzień odpoczynku od tego uczucia to jak wakacje Pozdrawaim ciepło [Dodane po edycji:] zachar, dlaczego nie chcesz brać leków, nie działają? Jak po ok 2 miesiącach nie przynoszą żadnych zmian na lepsze pogadaj ze swoim lekarzem, może albo zwiększy dawkę albo zmieni na inny Pozdrawiam
  18. witaj, Może to derealizacja? Takie uczucie często mi towarzyszy. Ja cierpię na fobię społeczną i depresję. W chwilach zbliżających się lęków też często mam takie objawy, jakbym dosłownie wychodziła z siebie, towarzyszy jednak temu ogromny wewnętrzny ból, tak jakby ktoś mnie rozdzierał.
  19. Witam Jestem tu nowa, choć od wielu lat zaglądam na różne fora, to także czasem czytałam. Od kilku miesięcy mam silny nawrót depresji i lęków. Rok temu z własnej woli przerwałam prawie czteroletnie leczenie, co uważam za jeden z największych błędów jakie mogłam popełnić. Uwierzyłam pewnemu człowiekowi, że leki robią wodę z mózgu i zgodziłam się na eksperyment wyjścia z mojego stanu metodą niekonwencjonalną. Nie chcę pisać szczegułów, bo boję sie trochę ludzi z tego środowiska, że mogliby mnie rozpoznać i jeszcze bardziej pogrążyć. Niestety ekspryment nie udał się, a ja prawdopodobnie właśnie zawalam ostatni rok studiów. Siedzę teraz sama w domu i biję się z myślami. Boję się wychodzić z domu, odbierać telefony, nie chce mi się żyć, czuję się zmęczona wieczną walką o swoje zdrowie. To trwa już tyle lat, chodziłam już na terapię, brałam leki, kilka razy zmieniałam psychiatrów, mam za sobą dwie próby samobójcze. Boję się, że znowu do tego dojdzie. Czuję się tak, jakbym znowu zaczynała coś co i tak wiadomo jak się skończy. Problem w tym, że próbowałam już tylu rzeczy ze chyba nie wierzę że kiedykolwiek z tego wyjdę. Zawiodłam się przy okazji już na tylu ludziach i na tylu metodach... Depresja i lęki to straszliwa stagnacja, a życie przecież wymaga ciągłej aktywności. Czas ucieka, ja nie pojawiam się na uczelni, znajomi dzwonia, ja nie odbieram, pocę się jak mysz przy każdym dzwonku telefonu, wstydzę się przed nimi mojej porażki, mojego upadku, mojej nieobliczalnej postawy, że mogę się skrzywdzić. Strasznie boję się tego, co się teraz ze mną dzieje, czuję jak wszystko mi umyka, jak wali się, tracę wszystko, co kiedykowlwiek zbudowałam. Boję się niemiłosiernie też z tego powodu, że mam doświadczenie z przeszłości, wiem jak kiedyś skończył się mój podobny stan. Moja depresja i lęki doprowadziły do tego, że jeszcze w szkole średniej, kumulowało się, kumulowało, dokładnie tak jak teraz, próbowałam się zmusić do tego żeby skończyć szkołę, ale nie udało się Któregoś dnia coś we mnie pękło, straciłam panowanie nad sobą, uciekłąm ze szkoły, z domu, próbowałam się zabić, wszystko zawaliłam, zawiodłam swoją rodzinę, znajomych. Nie przewidywałam tego, że może mi się nie udać, że mnie odratują. Po tym wydarzeniu przeżyłam największy koszmar mojego życia, wszyscy znajomi się ode mnie odwrócili, moja babcia któa mnie wychowywała kazała mi się wynosić z domu. Nie chcę już pisać szczegółów, napiszę tylko że później odizolowałam się od świata na półtora roku, to jakiś cud, że z tego wyszłam i skończyłam szkołę średnią. Teraz czuję, że sytuacja się powtarza, wszystko wraca, czuję, jak zawalam studia, a to już ostatni rok, mój chłopak nie pozwala mi brać dziekanki, uważa, że jak się zmuszę dam sobie radę. Od miesiąca też chodzę znowu na terapię, ale mój terapeuta twierdzi, że nie jestem w stanie na terapię analuzującą przeszłość, bo jestem chyba w zbyt złyma stanie. Nie wiem czy dobrze go zrozumiałam, więc łaściwie nie wiem o czym mówić za bardzo. Od kilku dni biorę leki. Tak bardzo chciałabym żyć, ale czuję, że w moim przypadku to jest niemożliwe Ech, przepraszam, że tak się rozpisałam, tak bardzo chciałam to wyrzucić z siebie.
×