Skocz do zawartości
Nerwica.com

JiggaWoman

Użytkownik
  • Postów

    34
  • Dołączył

  • Ostatnia wizyta

Treść opublikowana przez JiggaWoman

  1. U mnie stwierdzono depresję, potem agorafobię itp i po odwiedzeniu paru gabinetów psychiatrycznych wyladowałam na oddziale leczenia nerwic ogólnie z zaburzeniami depresyjno-lękowymi. Nie wiem co mam napisać, bo cokolwiek bym nie napisała to i tak nic nie zmieni. Ostatnimi czasy czuję się coraz gorzej, a najgorsze jest to, że nie mam przyjaciół (chyba z własnego wyboru?), a najbliższa osoba mnie nie rozumie. Bo w sumie w jaki sposób ma zrozumieć skoro nie przeżywa tego co ja? Najbardziej uciążliwe są dla mnie lęki, przez które nie mogę prowadzić normalnego życia w społeczeństwie, czasami mi się już wydaje, że wszyscy mają mnie za dziwaczkę, która nie lubi ludzi i ciągle siedzi w domu.Ale chyba to też już stało mi się obojętne(?). Straszne jest też uczucie bezsensu mojego istnienia, które momentami pogłębia się do tego stopnia, że mam ochotę zasnąć już na zawsze. Myślę, że moja nerwica wynikła z depresji, którą początkowo "leczyłam" sporymi dawkami alkoholu i fety. Jest mi ciężko. [/code]
  2. Nie pokonałam.. Wciąż z nią walczę. A może po prostu trwam.
  3. Kate78 chciałabym, żeby własnie tak wyglądała śmierć.. Bo dopiero wtedy czuję jakąkolwiek ulgę. Co do alkoholu - "dopomagałam" sobie nim bodajże z 3 lata, wtedy jeszcze nie miałam nerwicy ani depresji, ale już zaczynały się moje problemy z samą sobą, cierpieniem, niezrozumieniem, niesprawiedliwością tego świata wobec mnie i czasami się zastanawiam czy to nie alkohol przeplatany ścieżkami nie byl katalizatorem do "narodzzin" mojej choroby. Chciałabym być znowu dzieckiem...
  4. Hej Korn. Nie wiem czy powinnam w ogóle sie wypowiadać, bo nic nowego nie wniosę, pisząc, że czuję się tak samo jak Ty, z tym że moja depresja przeplata się z nerwicą. Łykałam leki, a gdy te nie pomagały zapisałam się na terapię, która mi pomogła na niedługi czas, gdzie po większym stresie znów wróciłam na "dno". Jakiś czas temu jeszcze dopomagałam sobie alkoholem i wtedy wydawało mi się, że coś czuję, ale były to tylko złudzenia. Ty masz chłopaka tzn. że potrafisz jeszcze czuć, ja czuję się pusta, bezuczuciowa, totalna anhedonia. Studiuję, bo wymaga ode mnie tego środowisko, bo tak powinnam, ale nie wiem ile jeszcze tak pociągnę, już rok i tak zawaliłam. Żyję tylko dla mamy, bo gdybym odeszła, wyrządziłabym dla niej największą krzywdę. Wegetuję więc sobie tak aż do dnia kiedy znowu mnie ściśnie w środku, nie wytrzymam i połknę o parę tabletek za dużo.
  5. Gloria21 ja czuję jakby wszystko było już za mną, że nic już nie zmieni sytuacji w jakiej tkwie niby tylko 2 lata (w porównaniu do innych). A perspektywa bycia samą? Ja i cztery ściany? Nie chcę tego, ale czy ktoś kto nie czuł tego co ja potrafi zrozumieć, czy choć spróbuje? POzdrawiam
  6. Dziękuję wszystkim za odpowiedzi. Otóż wiem, że osoba, o której wczoraj pisałam - moja mama, bo znajomych już praktycznie nie mam (chyba z własnego wyboru, a może "choroby"), nie chce mojej śmierci ani nikt inny, ale ja już wysiadam po prostu, sama z sobą nie daję sobie rady i wyobrażam sobie co ona czuję ciągle słysząc moje narzekania, płacz bez powodu (wg niej) bądz nieodzywanie się cały dzień. Cieszę się, że tu trafiłam, ale czasami jak czytam, że ktoś choruje 10-20 lat, to jestem przerażona, bo ja nie chcę tak żyć, bo to dla mnie nie jest życie, a wegetacja. Przynajmniej w moim przypadku. Wydaje mi się, że już dawno umarłam od środka. Na niczym mi nie zależy, niczym się nie interesuję, nic nie czuję oprócz lęku poczynając od samego rana aż do wieczora i tak w kółko. Jakbym była pusta w środku, skamieniała i nie miała nic do zaoferowania temu światu. Nie wiem co mam ze sobą począć. Psycholog mówiła mi żebym rozmawiała, ale z kim mam rozmawiać? Jedynego znajomego, który wie z czym się męczę nie zagłebiam za bardzo w to co naprawdę czuje, bo chyba bym tylko przestraszyła chłopaka, a moja mama wczoraj właśnie powiedziała mi, że ma juz dosyć mojej choroby, więc już nie będę się skarżyć, tylko dusić wszystko w sobie jak to było całe życie. Moja mama zawsze powtarzała, ze pochodzi ze wsi, a raczej zabitej kolonii, jej rodzice byli rolnikami i od świtu do nocy pracowali na polu i nie mieli czasu na jakiekolwiek rozmowy z nią, więc oczekuje, że ja nie będę miała również takiej potrzeby. Przez mój stan musiałam zrobić przerwę w studiach, bo nie mogłam stać na nogach, cała się trzęsłam i ciągle wymiotowałam. W pazdzierniku dochodzę do nowej grupy, co mnie jeszcze bardziej przeraża. Muszę znaleść jakąś pracę, a ja tylko kupuję gazetę, ale nigdzie nie dzwonię, bo po prostu się boję, no i nie wierzę w siebie, że jeszcze cokolwiek potrafię. A jak nic nie robię, to gryzą mnie straszne wyrzuty sumienia i poczucie winy, że jestem życiową niedołęgą, że kiedyś wszystko przychodziło mi z łatwością, śmiało kroczyłam przez życie i gdy nawet coś mi się nie udawało, nie bolało tak jak boli każdy upadek teraz. Byłam już na terapii, trafiłam na nią dopiero po wizycie u 6 psychiatrów i rocznej tułaczce po gabinetach. Owszem rozjaśniło mi się wiele kwestii, znów uwierzyłam, że ktoś może mnie lubić i potrafię egzystować w grupie. Ba, nawet przez okolo 3 tygodnie byłam ZUPEŁNIE wolna od lęków, czułam się cudownie, jak nowonarodzona. Jednak przy pierwszym większym stresie wszystko prysło i jest jak jest. Przepraszam, że się tak rozpisałam, ale nie mam komu o tym powiedzieć, więc coś może to da jak tu od czasu do czasu wyleję swój ból.
  7. Nie mam już sił i nie widzę sensu. Chyba wszystkim wokół będzie lepiej beze mnie. Ja nie będę musiała się tak męczyć, a inni już nie będą musieli się zastanawiać dlaczego nie podnoszę słuchawki, dlaczego ciągle siedzę w domu, dlaczego.. A co najwazniejsze, jedyna mi bliska osoba będzie miała lżej. Już chyba nic do mnie nie przemówi, że warto ciągnąć tą drogę donikąd ...........
×