Skocz do zawartości
Nerwica.com

zrozpaczona

Użytkownik
  • Postów

    3
  • Dołączył

  • Ostatnia wizyta

Treść opublikowana przez zrozpaczona

  1. Może macie racje że powinnam go wspierać i przy nim być, tyle że nie zauwazyłam żeby mu to pomagało.Nie jest tak że jak on sie źle czuje to chce sie ze mna zobaczyć, wręcz odwrotnie,chce być sam i zawsze sie tym wykreca kiedy chce zeby przyjechał.Choć mówił mi kilka razy że sie dobrze ze mna czuje, że czasem zapomina o chorobie, ale ja sie zastanawiam czy to prawda,bo zauwazyłam że równie dobrze zastepuje sobie mnie gierką albo czyms w tym stylu.Nie wiem czy do koncca jest tak że go wspieraam, wydaje mi sie że naciskam na niego i on cały czas czuje sie pod presja ze musi wyzdrowieć.Jest jeszcze taka sprawa z tym szpitalem,powiedziłam mu że jak pójdzie do szpitala to nie będe na niego czekać bo uwazam ze w szpitalu jeszcze bardziej zwariuje mając kontakt z chorymi.Nie wiem czy dobrze myśle, ale wiem że go ograniczam i czuje sie jakbym mu przeszkadała wyzdrowieć.Może lepiej by było żeby poszedł do tego szpitala i wyzdrowiał i żył normalnie, ja też bym spróbowała ułozyć sobie zycie bez niego.Musze chyba z nim o tym porozmawiac ale boje sie go zranić...
  2. Masz racje betty, mam wrażenie ze to tylko ja sie staram żeby on wyzdrowiał.On jakby stracił nadzieje, niczym sie nie interesuje, prosiłam żeby sie cos dowiedział cos o tej chorobie,żeby weszedł na to forum, niby weszedł ale przeczytał kilka pesymistycznych wypowiedzi i dał sobie spokój, mówiłam mu o psychoterapi ale on wymijajaaco odpowiedził ze to troche kosztuje.Uważam że same moje dobre chęci nie pomoga, jak mam go namówić żeby on sie troche zainteresował??
  3. Witam.Mam bardzo powazny problem.Jestem zdrowa, ale mam chłopaka który jest chory na nerwice od 2 lat.Jestesmy ze soba bardzo długo, planowaliśmy wspólna przyszłośc, było nam dobrze, jednak od pewnego czasu wszystko sie popsuło.Na poczatku jego choroby starałam sie go nie złoscic, pomagac mu zeby szybciej wyzdrowiał, ale mija drugi rok a jest coraz gorzej, próbował juz róznych leków i nic mu nie pomaga.Nie pamietam juz kiedy byłam z nim szczęsliwa,zrobił sie strasznie smutny, prawie nic nie mówi,ostatnio rozmawimy tylko o jego chorobie.Szczerze mówiąc juz mam tego dość, rzadko kiedy czuje sie on dobrze, a jezeli on sie zle czuje to ja tez.Nie wiem czy to jeszcze ma jakis sens.Wiem ze miłośc góry przenosi, ale widocznie mu ta miłośc nie wystarcza.A ja zyje teraz tylko jego choroba, jestem strasznie nie szczesliwa, siedzimy cały czas w domu, nigdzie nie wychodzimi razem, zreszta po co jak i tak wieczór byłby nie udany bo znów sie by źle czuł.Wiem że miłośc wymaga poswieceń , ale czy mam poswiecic całe swoje zycie jemu, czy nie mam prawa do szczescia?A najgorsze jest to, że on nigdy sie nie wyleczy bo nic mu nie pomaga.zastanawiem sie nad odejściem od niego mimo ze go kocham, ale boje sie ze go zranie i ze sie załamie, albo zrobi sobie krzywde.Prosze was powiedzcie mi czy lepiej sie męczyć czy dać sobie spokój i zacząc normalnie zyć
×