Witam.Mam bardzo powazny problem.Jestem zdrowa, ale mam chłopaka który jest chory na nerwice od 2 lat.Jestesmy ze soba bardzo długo, planowaliśmy wspólna przyszłośc, było nam dobrze, jednak od pewnego czasu wszystko sie popsuło.Na poczatku jego choroby starałam sie go nie złoscic, pomagac mu zeby szybciej wyzdrowiał, ale mija drugi rok a jest coraz gorzej, próbował juz róznych leków i nic mu nie pomaga.Nie pamietam juz kiedy byłam z nim szczęsliwa,zrobił sie strasznie smutny, prawie nic nie mówi,ostatnio rozmawimy tylko o jego chorobie.Szczerze mówiąc juz mam tego dość, rzadko kiedy czuje sie on dobrze, a jezeli on sie zle czuje to ja tez.Nie wiem czy to jeszcze ma jakis sens.Wiem ze miłośc góry przenosi, ale widocznie mu ta miłośc nie wystarcza.A ja zyje teraz tylko jego choroba, jestem strasznie nie szczesliwa, siedzimy cały czas w domu, nigdzie nie wychodzimi razem, zreszta po co jak i tak wieczór byłby nie udany bo znów sie by źle czuł.Wiem że miłośc wymaga poswieceń , ale czy mam poswiecic całe swoje zycie jemu, czy nie mam prawa do szczescia?A najgorsze jest to, że on nigdy sie nie wyleczy bo nic mu nie pomaga.zastanawiem sie nad odejściem od niego mimo ze go kocham, ale boje sie ze go zranie i ze sie załamie, albo zrobi sobie krzywde.Prosze was powiedzcie mi czy lepiej sie męczyć czy dać sobie spokój i zacząc normalnie zyć