Skocz do zawartości
Nerwica.com

Lisek

Użytkownik
  • Postów

    1
  • Dołączył

  • Ostatnia wizyta

Treść opublikowana przez Lisek

  1. Witajcie, od dłuższego czasu źle się czuję: jestem zmęczony, nie mam na nic ochoty, dokuczają mi niepokoje związane z moją Ukochaną (podejrzenia itd.), czuję że jestem bardziej "w środku" niż w realnym świecie, ciężko mi się skupić na pracy, nic mnie nie cieszy, czuję jakiś brak w życiu, czasem mam ochotę uciec od wszystkiego. Czasem jest lepiej czasem gorzej. Teraz akurat gorzej. Zastanawiałem się czemu tak jest. Cierpię z tego powodu, a razem ze mną moja Ukochana. Głównie z powodu moich niepokoi. Bywam podejrzliwy w stosunku do niej, dosyć zazdrosny, smucę się gdy wyjeżdża do domu rodzinnego. Jej też jest wtedy smutno. A gdy udaje mi się spojrzeć na to na spokojnie to okazuje się, że nie mam powodu. Ona właściwie nie robi nic złego, nic drastycznego, nie zostawia mnie tak często samego. I dopiero niedawno odkryłem co mi jest. Gdy wydarzy się coś co powoduje mój niepokój to tracę wiarę w jej miłość, w swoją wartość dla niej. Czuję się jak nic nie warta szmata. To jest tragiczne. Na tym polega mój problem. Swoją wartość uzależniłem od jej postępowania. Co mam z tym zrobić? Jak przypomnieć sobie swoją wartość? [*EDIT*] No tak, chyba wszyscy mamy podobny problem. Zapomnieliśmy o tym, że potrafimy żyć, cieszyć się, że potrafimy zrobić, jeśli nie wszystko to przynajmniej wiele. Że cokolwiek się dzieje to się nie poddamy tak łatwo, że jeszcze powalczymy, że może się udać, że jak się nie udaje tak to może inaczej. Tylko jak to sobie przypomnieć? Albo zapominamy jak to jest być sobą, jak "prawdziwy ja" postępuję w tej albo innej sytuacji. Wszystko przez brak wiary w siebie. I wtedy inni ludzie też w nas nie wierzą i koło się zamyka... Bo nasza wiara w siebie jest powiązana z wiarą innych. I jak się z tego uwolnić? Nie pomagają lekarze, lekarstwa, psycholodzy. Tylko siedzą i słuchają i robią notatki, kasują pieniążki i proponują kolejny termin. A nic więcej. Żadnego postępu... I co robić? A też nie udaje się od tego koszmaru uciec. Od tych toksycznych, trujących myśli, które bolą nawet. A jak się próbuje je przerobić, wysłuchać, oswoić to tyle to trwa. Końca nie widać. Tylko się leży i czeka. Czasem pomaga jakieś małe zwycięstwo, coś co się umie robić, co pozwala przypomnieć sobie, że czasem coś się udaje. Czasem się zrywam i mówię "dosyć" i wracam do normalnego życia. Na tydzień dwa. A potem znowu coś się dzieje. Czy trzeba coś zmienić w życiu? Uciec gdzieś indziej? To chyba nie pomoże. Czekam dalej, może odpowiedź w końcu przyjdzie. Jak przyjdzie to Wam napiszę. Może Wam też pomoże. Narazie chyba wreszcie wiem co mi jest. I Wam chyba też. Zapomnieliśmy jak to jest być sobą. Trzymajcie się. W końcu się uda :)
×