... Dużo tu już tych tematów, ale w zasadzie to nie wiem, gdzie się podpiąć, a jestem pierwszy raz w ogóle uczestnikiem forum...
Chciałam napisać o swoich "jazdach"... O kompulsjach, liczeniu, sprawdzaniu pisać nie będę bo wiadomo w czym rzecz , poza tym musiałabym tu niezły traktat wystosować... Jak patrzę wstecz to objawy zauważałam u siebie już od dziecka - potrzeba symetrii... a jak pojawiały się u mnie "złe" myśli lub chęci to czułm potrzebę sygnalizowania o tym innych, ale nie mówiłam, że to zrobię tylko, że "diabeł mnie kusi" żebym zrobiła to czy tamto. Kurczę, nie wiedziałam, że to jakieś natręctwa, no bo skąd to wiedzieć w wieku 9 lat?
Potem 16 lat - depresja, nerwica, terapia... Kompulsje już się "zaczynały". Dwa - trzy lata później zaczęłam się leczyć na nerwicę natręctw. Fluoksetyna plus psychoterapia... Ale zawiesiłam akcję, to nie było to... Psycholog ma tą "moc", że albo uleczy i pomoże, albo na dobre zniechęci do tego, by szukać pomocy...
Ostatecznie z kompulsjami wytrzymuję. Bywało tak, że zdominowywały wszystko, czułam się jak robot... Ale gdy mam dużo zajęć to schodzą na drugi plan. Najgorsze są jednak obsesje. Poza tymi, w których widzę jak zabijam i masakruję bliskich, mam też te, w których odczuwam nieprzemożną chęć wydłubania sobie oczu. Czasem kończy się tak, że wbijam paznokcie w policzki, żeby tylko tego nie zrobić... Wtedy mnie wszystko przeraża i nie chce mi się żyć bo wydaje mi się, że w końcu zrobię coś makabrycznego. Albo coś, co nazywam "wygasaniem uczuć". Zdarza się, że nie czuję nic. Nagle. Jestem jak skała. Przestaję czuć miłość, nienawiść, radość, wzruszenie... Jedyne, co czuję wtedy to przerażenie nad tym, co się ze mną dzieje. Taki stan może trwać nawet 2-3 dni... Nie czuję wtedy radości z tego, że widzę mojego chłopaka. Nie czuję miłości do najbliższych. Jakbym miała na plecach taki wyłącznik, który ktoś nacisnął znienacka.
Wymyśliłam sobie, że mój organizm broni się w ten sposób przed emocjami...
Nie wiem czy to jest genetyczne, czy też spowodowane trudnymi przejściami rodzinnymi (co często sugerowali psychologowie słysząc historię o mojej rodzinie)... może jedno i drugie. Wiem tylko, że nie chcę żeby ktoś kiedyś przez to ucierpiał naprawdę. Owszem, racjonalizuję to sobie czasem, ale nie wiem, na ile mogę to kontrolować. Jestem coraz bardziej drażliwa... Czasem się boję, że rzucę się na kogoś... lub że w końcu pozbawię się własnych oczu. Dlatego szukam tutaj wsparcia...