Dziękuję za odpowiedź. Czasem wydaje mi się, że sytuacja jest beznadziejna. Moja mama nie ma motywacji by się leczyć. Próbowałam już wszystkiego: wychodziłam z nią codziennie na spacery, coraz dłuższe i dłuższe (trochę pomagało), nawet namówiłam ją, by zapisała się na zaoczne studia, o czym zawsze marzyła. Skończyło się to tym, że tydzień przed sesją biegałam po sekretariatach by wyrobić jej indeks i umawiać na egzaminy, zwalniałam się z pracy by z nią na nie chodzić, pozdawała wszystko na piątki, by...do ostatniego egzaminu nie podejść. Jak chodziła do psychologa to co tydzień z nią tam jeździłam, miesiącami. Poświęciłam naprawdę dużo swojego czasu i emocji by jej pomóc, do dzisiaj całe moje życie jest podporządkowane jej chorobie, np. nie mogę wyjechać z miasta na dłużej niż trzy dni.
Natomiast dobija mnie to, że ona nie chce się leczyć. Mogę poświęcić jeszcze bardzo dużo, ale w imię czegoś, w imię tego, że ona coś z tym robi a nie tylko wymaga, że mam się nią zajmować bo ona jest chora (czyli nie musi robić nic ze sobą). Jak ostatnio podjęłam temat leczenia to dowiedziałam się, że może to moja wina, że ona jest chora, bo przysparzam jej tyle zmartwień, i że może w końcu zaakceptuję to, że ona się nie będzie leczyć. Wiem, że to nie jest tak do końca, że ona chciałaby żyć jak kiedyś, tylko ja myślę, że ona boi się psychoterapii, bo czasem nie jest ona miła i słyszymy rzeczy, których nie chcemy wiedzieć.
Oczywiście, że poznanie kogoś byłoby świetną motywacją. Ale w grę wchodzi chyba tylko listonosz i pan z gazowni, bo przecież nie pozna nikogo nie wychodząc z domu. Faceci, których poznała przez internet chcą do niej przyjechać, ale ona tego nie chce bo się boi.
Mi się wydaje, że problem polega też na tym, że ona nie do końca zaakceptowała to, że jest chora. Stąd tysiąc wymówek: boli mnie brzuch bo serek był nieświeży, miałam atak paniki bo jestem przemęczona. O chorobie nie wie nikt z jej przyjaciół, bo ona się wstydzi tego, że jest chora. I jest ciągle zła na siebie, że jej "odbija" - jak sama mówi.
A forum pokazałam jej już dawno...przejrzała, ale nie zainteresowała się, bo stwierdziła, że tu są sami młodzi ludzie a nie tacy w jej wieku (49 lat), więc to jest inny problem.
Czasem sobie myślę, że do końca życia będziemy tak siedzieć z tym we dwie, aż znajdą nas, nadjedzone przez owczarki alzackie czy coś w tym stylu.
A propos - proponowałam jej kupno psa - chciałam, żeby przestała myśleć o swoim samopoczuciu i zajęła się czymś, zaopiekowała, nie chciała...