Na pierwszym roku studiów, w wielkim mieście, którego nie cierpię, nerwica rozłożyła mnie na łopatki. Dostałam leki i starałam się zająć studiami, nie przejmować atakami lęku i "dołami". Po roku pod kontrolą i z "błogosławieństwem" lekarza odstawiłam leki, żyłam "normalnie", ale o tym, że same leki i zajęcie się czymś innym niż zadawnione lęki i konflikty emocjonalne nie pomaga przekonałam się dobitnie - po dwóch latach to dziadostwo wróciło i to w najmniej spodziewanym momencie - kiedy układało mi się dobrze, spełniałam marzenia, mogłam poświęcić się pasji i miałam wsparcie ze strony bliskich.
Teraz dostałam leki, które mają mnie postawić na nogi (na razie mam całą gamę skutków ubocznych, więc zmuszam się do jedzenia i mogłabym spać cały dzień a do tego obraz mi "skacze" i ciężko mi np. ocenić na wyświetlaczu w aparacie, czy zrobiłam ostre zdjęcie ), ale pamiętam o tym, że tym razem chcę się skupić na sobie i dotrzeć do przyczyn tego wszystkiego, i coś zmienić w swoim sposobie myślenia, chcę być zdrowa a nie tylko "zagłuszyć" się lekami lub mnóstwem zajęć.
Autoterapia rozpoczęta, leki są, szukam dobrego psychoterapeuty i zajęć z tańca, które ciągle odkładałam na później. Wierzę, że da się to dobrze rozegrać i z czasem żyć bez leków i... bez lęków.