Skocz do zawartości
Nerwica.com

RosePrick

Użytkownik
  • Postów

    16
  • Dołączył

  • Ostatnia wizyta

Ostatnie wizyty

223 wyświetleń profilu

Osiągnięcia RosePrick

  1. Gdy ktoś musiałby wyjechać drugi koniec świata, to musiałabym się pogodzić ze zmianami, które zajdą w naszej relacji i... że jest to początek końca przyjaźni. Jak miałabym ją zachować jedynie przez korespondencje internetowe? Kontakt pewnie by był, ale nie czarowałabym się, że będzie jak dawniej - bo to jasne, że nie będzie. Hm... nie rozumiem Nie będę go diagnozować. Po pierwsze - nie potrafiłabym tego zrobić prawidłowo i uczciwie, a po drugie - on wcale nie musiał być zaburzony, mógł mieć najnormalniej w świecie 'ciężki' charakter. Pytasz o to, czy był pod opieką terapeuty? Nie, nie był.
  2. Miałam dwa razy coś w rodzaju lękowej 'psychozy'. Pierwszy, najdłuższy trwał ponad miesiąc, bez przerwy, a drugi przez prawie trzy tygodnie. Nigdy wcześniej, ani nigdy później nic takiego nie miało miejsca. Doświadczałam większych nerwów, chronicznego stresu, ataków paniki, które trwały od kilku minut do kilku dni, jakichś drobnych paranoi, które szybko sobie przetłumaczyłam (bo nie straciłam gruntu spod nóg) itd. ale takie cięższe stany miałam dwa razy w życiu. Jeden był spowodowany niewłaściwie postawioną diagnozą i źle dobranymi lekami, a drugi - konkretnym wydarzeniem.
  3. Wystarczająco dla przyjaźni. Nie jest to mało, ale tego właśnie wymaga przyjaźń - dużo czasu i sporego zaangażowania. Może bardziej potrzebuję ludzi, niż Ty, może mniej, może podobnie - nie pisałam tu dużo o swoich potrzebach, tylko o swoich poglądach. Nie mam przyjaciół spoza Rodziny. Mam jedną koleżankę, która nazywa mnie swoją przyjaciółką, ale nie mogę tego samego powiedzieć o niej... m.in. dlatego, że przeprowadziła się za granicę, a wcześniej, gdy jeszcze mieszkała w tym samym mieście, co ja, to nie miałyśmy okazji, by poznać się dobrze, zbliżyć się do siebie. Spotykamy się zdecydowanie za rzadko, bym czuła, że mogę mieć w niej kogoś tak bliskiego, jak przyjaciel.
  4. Naturalne. A to z kolei niestety wygląda mi trochę na samozakłamywanie się... O pewnych osobach się nie zapomina, to prawda. Mi też czasami wpadają do głowy osoby, z którymi od dawna nie mam już kontaktu i jestem pewna, że jest to wzajemne. Normalka. Ale nie jest to efekt żadnej niewidzialna nici, która nas łączy! Żadne fale, żadne energie, żadne astralne połączenia... po prostu mi się o nich przypomniało - niektórych wspominam z uśmiechem, innych z zakłopotaniem, ale jeśli spotkam przypadkiem kogoś z tej pierwszej grupy - z tej, która przywołuje uśmiech - to rozmawiamy sympatycznie, ale jakoś każdy się spieszy i idzie w swoją stronę... Nie dlatego, że unikamy się nawzajem, tylko dlatego, że nie mamy o czym rozmawiać: - co u Ciebie? - a dobrze. Co można powiedzieć obcej osobie? Bo jednak dla mnie to już praktycznie nieznajomy. Prawdę? Nie, jakoś nie mam potrzeby się zwierzać, ani brać udział/organizować spotkań ze starymi znajomymi - po co? Oni już zapewne mają poukładane życie i raczej nie będą mieć czasu na kawę. A jeśli akurat tak by się złożyło, że będą mieć czas, to na następną umówimy się pewnie za 5 lat - przyznaję, że takich relacji utrzymywać mi się nie chce. Wolę w tym dniu posprzątać pokój, niż wyjść ze starym znajomym na kawę, siląc się na wspomnienia i udając, że jesteśmy tak samo bliscy, jak kiedyś. Nie jesteśmy. Tutaj też się różnimy. Ja lubię tylko i wyłącznie relacje, które są zachowane, regularne. W innych trudno jest mi się odnaleźć. Właśnie że przyjaźń elastyczna nie jest i nie będzie. Przynajmniej w moim świecie. Przyjaźń opiera się na zobowiązaniach i intymności, podobnie jak związek, który zawiera dodatkowy komponent - namiętność. Oczywiście, że z przyjaciółką mieszkać prawdopodobnie nie będziesz, ale z mężem już tak, stąd dla większości ludzi związek jest istotniejszy od przyjaźni (dla mnie też - z tego samego powodu. choć na ten moment nie wyobrażam sobie związku bez przyjaźni - ale to tak nawiasem mówiąc).
  5. No właśnie! Ludziom brakuje czasu, siły, chęci na pielęgnowanie danej relacji, a później się dziwię, że mają 0 przyjaciół, że są samotni, że stare relacje nie przetrwały... a jak niby miałyby przetrwać? Człowiek nie jest rzeczą, kocykiem, który lato przeleży w szafie, a zimą się go wyciągnie - bo się "zimno" zrobiło... W każdej relacji, żeby mogła się rozwijać, należy dać coś o od siebie. Ja i @little angel najwyraźniej inaczej definiujemy przyjaźń. To, co ona nazywa przyjaźnią dla mnie jest zwykłym koleżeństwem, którym nie trzeba sobie zawracać głowę (mam kilku takich ludzi w swoim gronie, których lubię i czuję się przez nich lubiana, ale nasz kontakt jest praktycznie żaden... - ani im, ani mi nie zależy zbytnio na utrzymaniu tej relacji - widzę to i zupełnie akceptuję, nie mam poczucia odrzucenia, czy smutku). Pisałam o częstotliwości spotkań, bo rozmowa krążyła tylko wokół tego, ale oczywiście, że nie jest to jedyne kryterium! Mi się wydaje, że częste spotkania, które są pozbawione więzi czy bliskości, raczej nie miałyby miejsca w dzisiejszych zabieganych czasach... Ludzie są zbyt leniwi, by inwestować w koleżeństwo z dużym potencjałem na przyjaźń i spotykają się raz na kilka miesięcy (ale za to piszą co dwa dni), więc widzę naprawdę niewielkie szanse na częste spotykanie się z kimś, do kogo czujemy... obojętną sympatię. Skoro sobie nakładasz taką presję, to rzeczywiście odsapnij trochę od przyjaźni. Nie sądzę, by nacisk wywierało otoczenie. Co to znaczy, że ktoś "nalega", byś wyszła? Proponuje Ci to raz, a potem próbuje ze dwa razy przekonać Cię do wyjścia? Czyli mam rozumieć, że wolałabyś być pomijana i olewana? Wątpię... To nie jest przyjemne. A może rzeczywiście ktoś szantażuje Cię, że jeśli nie wyjdziesz, to się obrażą i słowa dotrzymą? W co oczywiście nie wierzę, ale jeśli naprawdę masz takiego pecha do znajomych, którzy się obrażają na Ciebie, że nie masz ochoty się z nimi spotkać, to powiem tylko, że dobrze robisz, chcą trzymać się od nich z daleka. Wymówki Ci niepotrzebne - takim to możesz śmiało powiedzieć: "spier..." (chyba że dysponują czymś, na czym Ci zależy - wtedy przemyśl temat). Znowu - czujesz NACISK, że MUSISZ odpisywać? Kto tak powiedział? Twoi znajomi, czy może jest to Twoje przekonanie? Prawdopodobnie nikt Ci nie każe odpisywać. Zastanawiałaś się, że któregoś z Twoich znajomych też mogą tak męczyć wiadomości od Ciebie? Na przykład wtedy gdy napisałaś akurat, kiedy on oglądał film, albo robił coś innego, albo po prostu "nie miał ochoty być na bieżąco z Twoimi myślami", i aż się za włosy złapał z nerw, widząc, że @Madame Erazma napisała, a on poczuł wielką presję i przymus odpisania, bo bał się, że się obrazisz. Trochę przesadził, ale może jego reakcja była odpowiedzią na jakieś wyjątkowo złe doświadczenie z czyimś zniknięciem. To mocno prawdopodobne, bo raczej nie zrobił tego złośliwie, po to, by zepsuć Ci humor. Jeden z moich byłych też wymagał ode mnie meldunku, gdy komunikowaliśmy się przez messengera i nie widział tych kropeczek świadczących o tym, że ktoś pisze (to są rzeczy, o których należy rozmawiać, a nie zamiatać pod dywan, czy oceniać). Któregoś razu oświadczył, żebym poświęciła mu chwilę na rozmowę - ale tylko jemu. On poczeka aż poodpowiadam na maile z uczelni, na wiadomości od znajomych, nasłucham się muzyki, czy cokolwiek innego, a poczeka - na chwile spędzone tylko i wyłącznie z nim... i odpowiedzi natychmiastowe! Na wszelkie przedłużenia, gdzie np. wstałam z łóżka, żeby zamknąć okno i przez chwilę nie zobaczył tych piszących kropeczek, odpowiadał: halo. Chyba wiem, z czego to wynikało... próbowałam z nim o tym porozmawiać, ale skutki były chwilowe (a czasem nie było ich wcale), takie sytuacje się powtarzały wielokrotnie, i to był jeden z głównych powodów naszego rozstania - nie ta konkretna scena, ale jego wielokrotnie próby utrzymania kontroli nade mną - mimo, że naprawdę nie było trzeba tego robić. Ciągły kontakt jest niemożliwy, bo jednak korzystamy z toalety, wychodzimy sami do sklepu itd... Co to dla Ciebie oznacza "ciągły kontakt"? Spotkania dwa, maksymalnie trzy razy w tygodniu to dla Ciebie dużo? Skoro tak, to na pewno istnieje wiele osób, którzy podzielą Twoje zdanie, ale ja tego nie zrobię. Doświadczenie pokazało mi niejednokrotnie, że nie wywiązałaby się we mnie żadna więź ze znajomą, którą poznaję w internecie i na korespondencji internetowej ta znajomość ma się opierać lub poznaję ją na żywo, ale przenosimy naszą relację do świata wirtualnego - spotykam się z nią raz na parę miesięcy... Mogę ją lubić i uważać ją za fajną osobę, ale gdy coraz rzadziej będzie się do mnie odzywać, gdy przeorganizuje swoje życie, gdy wyprowadzi się na drugi koniec Polski, albo do innego kraju, tak, że w końcu kontakt się nam rozejdzie do spotkań raz na rok, czy jeszcze rzadziej, to nie będzie mi przykro, nie będę za nią tęsknić, bo nie poczułam do niej przywiązania. Na pewno nie uważałabym jej za przyjaciółkę.
  6. Ok, rozumiem. Rozumiem. Ja sobie zadaję mnóstwo pytań w takich sytuacjach (teraz już się one praktycznie nie zdarzają). No dobrze, skoro Ci odpowiada rola plasterka, to przecież nie będę Ci wmawiała, że to jest złe! Ciebie to nic nie kosztuje, a mnie owszem, dlatego nic dziwnego, że mamy inny odbiór tego samego zjawiska, jakim jest funkcja plasterka. Ty nie traktujesz milczenia jako zaniedbanie czy wyraz braku szacunku, a ja tak i w tym również nie będziemy się zgadzać. Znajomości nie są po to, by męczyć. Skoro się nie dobraliście pod względem częstotliwości kontaktu, to może i lepiej, że one nie przetrwały, bo żadna ze stron i tak nie miałaby z tej znajomości pożytku. Też nie chciałoby mi się pisać dzień w dzień, bo już się w życiu 'napisałam' i teraz mam zupełnie inne potrzeby. Spotkanie raz na tydzień, w mojej opinii, brzmi świetnie, ale w Twojej nie muszą. Nie zgodzę się z tym. Rodzeństwo jest niezbywalne, tzn. Twój brat czy Twoja siostra będzie nimi już zawsze, natomiast przyjaźń należy pielęgnować, bo inaczej się wypali. Ta dynamika przypomina dynamikę związku. Przyjaciół wybieramy sobie sami, podobnie jak partnerów - nie są to relacje dane na zawsze, tylko trwające i rozwijające się w pewnych warunkach. Wyobrażasz sobie związek, w którym parę łączy "nierozerwalna więź" i jednocześnie "kontakt jest... kiedy jest". (Nie mówię tu o małżeństwie z 20-letnim stażem, w którym jedno z nich pracuje i mieszka w innym kraju - bo to jest zupełnie inna sytuacja). Związki czy przyjaźnie są rozerwalne... Stały kontakt i aktywne uczestnictwo w życiu osoby, z którą się przyjaźnimy czy z którą jesteśmy w związku, jest konieczne do wywiązania się więzi. Może masz unikający styl przywiązania? (też mam, ale ja to widzę i staram się pracować nad tym, zdając sobie sprawę z tego, że bez stałego kontaktu, nie dam rady zbudować niczego sensownego, ani długofalowego, dlatego muszę wybrać pomiędzy swoim komfortem, a np. przyjaźnią czy związkiem). Tak, zaufanie jest fundamentem przyjaźni, ale jak Ty chcesz mieć zaufanie do kogoś, kogo praktycznie nie znasz? Przecież nie możesz ZNAĆ danej osoby, z którą masz sporadyczny kontakt! Nic na to nie poradzisz i nie musisz nic radzić. Przecież w dobrej przyjaźni nie chodzi o to, żeby rzucać wszystko i odpisywać na wiadomości od przyjaciela (żeby było jasne - relacji internetowych nie traktuję jako przyjaźń, tylko jako relacje internetowe, a więc nic poważnego) masz na to cały dzień, czy następny dzień, ale w momencie, kiedy piszesz o obsuwie trwającej 2-3 tygodnie czy miesiącach to nie brzmi to "przyjacielsko"... Przyjaźń nie opiera się na wysyłaniu memów, czy filmików, dlatego nie dziwię się, że na takie wiadomości nie chce Ci się odpisywać i wolisz zająć się czymś innym (mi też się nie chce, ale to żadna przyjaźń, nie oszukujmy się). Trochę jednak ma, ale jest to bardzo intuicyjne. Np. związek internetowy, w którym jeden mieszka na jednym końcu świata, a drugi na drugim, na żywo widzieli się tylko raz w życiu (albo jedynie przez skypea), obiektywnie nie jest żadnym związkiem, a jeśli tych dwoje tak to ustala, to się okłamują. Sami na siebie nakładają kajdany zobowiązań, bo w tym czasie, który poświęcają na samooszukiwanie się jaką są świetną parą, mogliby przeznaczyć na poszukiwanie kogoś ze swojego lub sąsiedniego miasta (może się boją bliskości, a jednocześnie do niej dążą, bo samotności też się boją - jestem to w stanie zrozumieć). Podobnie jest z przyjaźnią. Może zbyt poważnie traktuję to słowo i przez to ciężko jest mi zrozumieć ideę sporadycznego kontaktu w przyjaźni... Jeśli ktoś używa tego wyrazu do określenia kumpelstwa, to ok.
  7. Co konkretnie trąci Ci roszczeniem i dyktaturą? Nigdzie nie napisałam, że ludzie mają mi się podporządkowywać, a jedynie, że mam jasno określone zasady w swoich relacjach. To chyba dobrze? Mało tego! Napisałam wyraźnie, że każdy ma prawo nie chcieć respektować moich warunków - nic na siłę, ale jednocześnie rozumiem to jako rezygnację z bliskiej relacji ze mną. Nic więcej nie napisałam. Oczekiwania mam i mieć będę, ale nie znaczy to, że od kogokolwiek czegokolwiek wymagam. Nikt nie ma obowiązku akceptować moich zasad, ale ja nie mam obowiązku akceptować np. braku szacunku względem mnie (to jedno z moich podstawowych oczekiwań). Nie chcesz mi chyba powiedzieć, że jest Ci wszystko jedno, czy ktoś bliski jest względem Ciebie np. lojalny? Oczekiwanie lojalności to też oczekiwanie, ale co to ma wspólnego z roszczeniem i dyktowanym warunków?
  8. Najwyraźniej nie zrozumiałam, czym charakteryzuje się dla Ciebie "paczka". Skoro czujesz, że przynależysz do grupy, będąc na forum, to ok, witamy w grupie forumowiczów! Ja miałam na myśli realną paczkę kumpli. Rozumieć to i ja bym rozumiała - że może mieć inne priorytety, zajęcia, czy nawet trudniejszy okres, ale efekt tego jest taki, że przy tym wszystkim ZANIEDBUJE relacje ze mną. Ma do tego prawo, tak samo, jak ja mam prawo nie godzić się na takie traktowanie i zrezygnować z kontaktu z "przyjaciółką", która znika. Za bardzo cenię siebie i swój czas, bym miała latać za kimś, kto z różnych przyczyn mnie ignoruje. Przyjaźń i bliskie znajomości mają swoje zasady i obowiązki. Nie można być czyimś przyjacielem i jednocześnie zniknąć na tygodnie, miesiące czy lata! Odpisałaś znajomym, którzy napisali do Ciebie po latach - ok, ja tego nie oceniam w kategoriach: "dobra robota" / "zła robota". Czy ja bym odpisała? Dużo zależy od tego, jakie mieliśmy wcześniej relacje i z jakiego powodu straciliśmy kontakt. Na pewno zadałabym sobie pytanie: po co do mnie piszą? Bo im się nudzi? Bo czegoś ode mnie chcą? Bo czują się samotni i sobie nagle przypomnieli o moim istnieniu i liczą, że będą mogli zrobić sobie ze mnie plasterek? Że z nimi pogadam jakby nic się nie stało? Otóż stało się! Trudno byłoby mi w to uwierzyć, że chodzi im tylko i wyłącznie o mnie... Milczenie przez lata, a później ubieganie się o kontakt ze mną na kilometr śmierdzi interesem... Nie ufałabym tej sytuacji i musiałabym się zastanowić, czy chcę podjąć dyskusję. Przez lata wiele się u mnie zmieniło, ja się zmieniłam, u moich dawnych znajomych pewnie też zaszło wiele zmian. Nie chciałoby mi się opowiadać co u mnie słychać, ani czytać, co się dzieje u tej osoby, która łaskawie napisała do mnie po takim czasie. Mielibyśmy za dużo do wyjaśniania, tłumaczenia, co się z czego wzięło. Nie rozumiem, po co tracić cenny czas na nadrabianie tak wielu zaległości przy kompletnym braku pewności, że nadal będziemy rezonować ze sobą jak dawniej. Nie mam żadnej gwarancji, że w dalszym ciągu będziemy do siebie pasować. Dawnych przyjaciół, z którymi kontakt się urwał traktuję jak obce osoby - bo w istocie nimi są! Czemu miałabym się zwierzać komuś obcemu albo pozwalać na to, by zwierzył się mi? Nie robię nic na siłę, a odnawianie dawnych znajomości i udawanie, że będzie jak kiedyś jest robieniem czegoś na siłę, poza tym brakuje tu autentyczności. Kolejną rzeczą jest to długie zniknięcie - nie mogłabym przeboleć tego, że ktoś tak po prostu sobie zamilknie. Nawet jeśli ma to w naturze i mówi o tym wprost, to ja mówię wprost, że dla takich osób mam w ofercie tylko płytką znajomość, w której nie będzie żadnej głębi, ani poważnego traktowania. Skoro taki rodzaj znajomości, o którym piszesz, jest to dla Ciebie w porządku, to nie będę tego kwestionować. Ja mam na to zupełnie inne spojrzenie i uważam, że to też jest ok. Każdy powinien tworzyć takie relacje, w których czuje się komfortowo. Jeśli ktoś np. decyduje się na otwarcie związku, to przecież nie będę mówiła, że to jest złe i mają go zamknąć - bo niby z jakiej racji? Napisałam już: "nie można mieć ciastko i zjeść ciastka"! Trzeba ustalić priorytety. Gdy przyjaźń znajduje się na końcu, to nie ma w tym nic złego! Po prostu trzeba być ze sobą szczerym i przyznać się do tego, że: przyjaźń jest dla mnie mniej ważna, niż... to co wymieniłaś. Taka decyzja nie wymaga oceny, bo każdy ma swoją własną hierarchię wartości. Gdyby ktoś dbałby o inną sferę kosztem przyjaźni, to nie powinien się dziwić, że przyjaźń by na tym ucierpiała - bo to jest tego konsekwencja. I nie mógłby mieć za złe przyjacielowi, gdy ten przestałby zabiegać o kolejne spotkanie po tym, jak ciągle by mu odmawiano... Ok, w porządku! Każdy dokonuje swojego wyboru wedle jego potrzeb, ale warto zdawać sobie z jego konsekwencji. Każde relacja ma swoją cenę, swoje zasady, obowiązki i dynamikę. Pomimo, że w czyjejś głowie związek jest istotniejszy, niż relacja z przyjaciółką, to w przypadku gdyby coś w związku poszło nie tak i para by się rozstała, to bohaterka tej sytuacji postąpiłaby bardzo niefajnie odzywając się do swojej dawnej przyjaciółki... Brutalne, ale prawdziwe! Każdy wybór niesie za sobą pewne ryzyko, pewne straty i konsekwencje, które trzeba ponieść. Ale nie ma czegoś takiego jak "brak zasad"! To weź ukradnij koleżance dychę z portfela i licz na to, że uzna to za niewielką sprawę. No bo to 'tylko' dycha. Podobnie jak coś, co proponujesz - ona nie ma dla Ciebie czasu, znika na tygodnie/miesiące/lata, ale jak czegoś potrzebuje, to się odezwie i zawsze będzie mogła na Ciebie liczyć. I vice versa - znikasz bez słowa na nie wiadomo ile, ale jak się poczujesz samotna i chcesz pogadać, to się odzywasz. W każdej chwili! Nieważne, czy jest środek nocy, czy środek dnia, Ty dzwonisz, a ona ma odebrać? Tak? No chyba że czegoś nie rozumiem... to wyjaśnij. To zdanie dobitnie dowiodło, że nie rozumiesz, na czym polega przyjaźń, czy w ogóle zdrowa relacja koleżeńska. "Żeby się tylko nie martwić o siebie" to po 2-3 tygodniach czy miesiącach dajemy znak życia... Naprawdę? Jestem w 100% przekonana, że jeśli po takim czasie nikt nie pytał, czy wszystko u Ciebie ok i skąd ta cisza, to się nie martwił, więc możesz sobie darować pisanie tej wiadomości - szkoda czasu i szkoda palców. "Sry"?! Coś takiego jest dopuszczalne w sytuacji, w której spóźnisz się 5 minut, a nie kiedy nie odzywasz się tygodniami i miesiącami do osoby, która jest Ci bliska. Najdziwniejsze w tym wszystkim jest to, że nie widzisz w tym nic niewłaściwego.
  9. Ja akurat nie chciałabym pisać ze znajomymi. Mam już po kokardę relacji internetowych - one nie dają mi absolutnie żadnej satysfakcji, a wręcz mam wrażenie, że mnie uwsteczniają... Nigdy nie byłam jakoś wielce otwarta na nowe znajomości, ale potrafiłam być bardzo towarzyska jeśli chodzi o jakąś małą zaufaną grupkę koleżanek (to były czasy podstawówki... wiele się zmieniło). Przez wiele lat lubiłam/wolałam pisać, bo tak było łatwiej i wygodniej dla mnie i dla innych (nie trzeba nawet butów zakładać, tylko wziąć telefon w łapę i już mamy ze sobą "kontakt"...), ale teraz brakuje mi realnych koleżanek i kolegów. Nie powiem, że pisanie na messengerze to kompletna strata czasu, bo jednak jest to jakiś rodzaj kontaktu z osobami, które np. mieszkają daleko i nie możemy się 'tak po prostu' umówić na kawę... ale mierzi mnie to, że takich 'znajomości' mam więcej, niż realnych. Kiedy patrzę wstecz, to dochodzę do smutnego wniosku, że miałam o wiele głębsze i bardziej wartościowe relacje z koleżankami gdy byłam dzieckiem, niż teraz, kiedy jestem dorosła... Mogę pisać z nimi o sensie życie, własnych przemyśleniach, czy nawet o tym, co czuję w związku z jakąś sytuacją, a to i tak nie będzie miało żadnego podjazdu do głębi i intensywności tego, co towarzyszyło mi, gdy wybierałam lalkę, którą się będę bawić. Dlaczego? Dlatego, że to było REALNE, NAMACALNE i dlatego, że ta więź już się między nami wytworzyła - NA ŻYWO, w PRAWDZIWYM życiu, a nie przez ekran monitora czy przez słuchawkę telefonu... Telefon czy komputer powinien nam POMAGAĆ utrzymać relację, a nie ją w dziwny sposób przekształcać, czy w ogóle na tym ją budować. Po części rozumiem Twoje oczekiwania, ale one są nierealne. "Nie można mieć ciastko i zjeść ciastko"! Jak Ty sobie wyobrażasz przynależność do jakiejkolwiek paczki bez ciągłego utrzymywania relacji z ich członkami? Jeśli nie dbasz o stały kontakt z nimi, to z niej wypadniesz. Mylisz się co do tego, że "tu potrzebna jest duża tolerancja na zniknięcia". Nie wiem jak Ty, ale ja nie chciałabym mieć przyjaciółki, która co jakiś czas "znika", a kiedy wraca, to oczekuje, że przyjmę ją z otwartymi ramionami, i nie ma żadnego problemu. Nie twierdzę, że trzeba się spotykać codziennie, ale regularnie i często. Bo znikać to sobie może jakaś daleka koleżanka/znajoma, z którą spotkam się raz czy dwa razy w roku, ale w przyjaźni, bliskim koleżeństwie powinny obowiązywać jakieś zasady - m.in. ta.
  10. To znaczy, że jesteś szczęściarą, skoro widujesz się codziennie choćby z jedną koleżanką i z jednym kolegą! Na pewno jesteś jeszcze młodą osobą i spotykasz się z nimi w szkole. Z doświadczenia mogę polecić, żebyś starała się jak najbardziej dbać o te relacje, bo gdy pójdziecie na inne studia, czy do innej pracy, przeprowadzicie się gdzieś dalej od siebie, to istnieje ryzyko, że wasze drogi się rozejdą. To, że kiedyś będziecie spotykać się rzadziej, to jest 'pewne' (prawie), ale warto postarać się, by te znajomości nie wyglądały tak, jak z Twoimi dwoma pozostałymi koleżankami (czyli zero kontaktu przez dwa miesiące...) - a w świecie dorosłych tak to niestety się przedstawia...
  11. Nerwica jest zdiagnozowana, czy po prostu podejrzewasz ją u siebie? Miewam podobnie. Napisała, że ma NERWICĘ, a nie depresję.
  12. A więc psychoterapeuta musi skończyć 5-letnie studia psychologii, a następnie dalej szkolić się przez co najmniej 4 lata w szkole psychoterapii, a więc mamy minimalnie 9 lat nauki, by pleść swoim pacjentom takie banały. Naprawdę, to ja, która nigdy nie studiowała psychologii, mogę Ci podobne rzeczy tłumaczyć (podejrzewam, że mógłby to być ktokolwiek inny, również bez tytułu magistra psychologii i certyfikatu). Tak, życie jest trudne i stresujące (jest/bywa), to normalne i jasne chyba dla wszystkich. To, że nie ma ludzi idealnych to też nie jest żadna eureka i chyba o tym wie każdy, kto skończył 15 lat. Nie uważam, że życie byłoby nudne, gdyby nie można było się rozwijać; nie każdy lubi się 'rozwijać' (w ogóle nie lubię tego słowa), niektórzy lubią jak wszystko idzie gładko i nie trzeba wkładać w to wysiłku - ja jestem taką osobą, więc ten argument kompletnie by do mnie nie przemówił. Ona się lubi rOzWiJaĆ, to super ekstra, niech to robi, ale niech nie próbuje wciskać ludziom kitowych sloganów o tym, że bYłObY nUuUuDnOoO, gdyby każdy był idealny i nie musiałby się niczego nowego uczyć. Nauka jest wpisana w życie człowieka - nie da się niczego nie uczuć, bo każda decyzja, każdy wybór, niesie za sobą konsekwencje, które są dla nas lekcjami i okazją do wyciągnięcia wniosków, ale czy to rozwój? No ja pierdziele, flaki mi się przewracają od takich amerykańsko-kołczerskich tekstów, które mają zagrzewać nas do walki. Walki o co, właściwie? Nie dokładajmy do zwykłej codzienności ideologii, kiedy nie trzeba. Nie unikaj trudnych rzeczy, ani ich nie przekładaj. No... Łatwo powiedzieć. To samo pewnie sobie w duchu powtarzasz. A radę o nieporównywaniu się do innych, otrzymasz od pierwszego lepszego tiktokera, który zajmuje się tematyką motywacji, świadomości i pozytywnego myślenia.
  13. Piszesz, że miałeś jedynie powierzchowne relacje. Czyli jakieś miałeś! Co rozumiesz przez "powierzchowne relacje"? Musisz wiedzieć, że tworzenie związku to czasochłonny proces. Może za szybko oceniałeś sytuację negatywnie, która tak naprawdę rokowała? Zdrowe związki zaczynają się niewinnie, a nie od wielkiego wow. Fajnie, że nie bałeś się inicjować, ale moje pytanie brzmi: w jaki sposób się do tego zabierałeś? Oceń swoje zagadywanie obiektywnie. Może robiłeś to niezgrabnie? Zastanawiam się z jakim tekstem wyskakiwałeś do dziewczyn na ulicy, czy w sklepie... To są niezręczne sytuacje. My, kobiety jesteśmy z natury bardziej nieufne i w większości przypadków nie chcemy, by podchodził do nas jakiś obcy mężczyzna i nas zaczepiał. Bezpieczniej jest poznawać się z kimś za pośrednictwem znajomych albo właśnie przez portale randkowe. To pójście na siłownię to wcale nie jest taki debilny pomysł, jak Ci się wydaje... Nie zachęcam, żebyś tam szedł z intencją poznania kogoś, tylko po to, po co się chodzi na siłownię - zadbaj o siebie, niezależnie od tego jak wyglądasz! Zawsze możesz wyglądać lepiej, a to na pewno zredukuje krytyczne myśli na swój temat, bo Twój post sugeruje, że nie masz o sobie dobrego zdania. Popraw je, a jakość życia też Ci się poprawi. Może nie od razu, może nie szybko, ale gwarantuję, że z czasem zauważysz różnicę! Piszesz, że czujesz gniew, frustrację, bezradność... Odpowiedz sobie na pytanie - z czym Ty właściwie startujesz? Nie zachęcasz do siebie... Nie patrz na to, co było kiedyś i nie licz, ile razy od jakiejś babki usłyszałeś, że ma chłopaka (a kto w ogóle o to pytał? :D), tylko zaplanuj mądrą strategię. Proponuję zacząć coś "osiągać" tak, abyś czuł większą satysfakcję z tego, kim jesteś, a wtedy łatwiej będzie Ci znaleźć dobrą dziewczynę. Może nawet niejedna się Tobą zainteresuje? Ale żeby tak było, musisz najpierw zainwestować w siebie. Popatrz na swój post - pesymistyczny, zgubny, beznadziejny... Dlaczego ktokolwiek miałby wejść w związek z kimś o takim nastawieniu? Przecież Ty sam nie możesz ze sobą wytrzymać, więc dlaczego dziwisz się, że ktoś miałby wytrzymać z Tobą? Głowa do góry i próbuj się ratować! Czuję, że w Tobie jest potencjał, tylko z niewiadomych przyczyn nie tylko go nie rozwijasz, ale i podkopujesz. Po co? Trzymam za Ciebie kciuki.
×