Cześć wszystkim,
jestem nowa na forum, mam 22 lata, na codzień studiuję.
Nie mogę uwierzyć w to, że mam nerwicę bo mam tyle objawów somatycznych że to przypomina fizyczną chorobę.
Zrobiłam już prawie wszystkie możliwe badania na tym świecie - zaczęło się od serca. 1,5 roku temu, kiedy zerwałam z moim byłym chłopakiem pojawił się ból w klatce piersiowej, kołatanie serca, duszności. Poszłam wtedy do lekarza, EKG echo i próba wysiłkowa w normie. Stwierdzono jedynie tachykardię zatokową, ale nie przypisano żadnych leków. Uspokoiłam sytuację życiową i do czasu miałam spokój.
Wszystko wróciło 2 miesiące temu, kiedy zwolnili mnie z pracy, to nagle tajemniczo zaczęło się znów pogarszać moje zdrowie. Ból powrócił i to z ogromną siłą, więc znowu cała diagnostyka serca i znów wszystko prawidłowo. Jedynie tachykardia zatokowa na którą dostałam propranolol po którym dostałam męczliwości mięśni (może ktoś też tak miał?) i lekarz kazał odstawić. Najgorzej było jak wróciłam na studia - na każdej przerwie w łazience na wydziale myślałam że mam zawał serca, ból był nie do zniesienia, do tego doszły straszne nowe objawy - problemy z widzeniem (światłowstręt), zawroty głowy tak duże że miałam problemy z chodzeniem, poczucie oszołomienia i derealizacji. Do tego chroniczne przemęczenie, od dwóch tygodni nie mogę wstać z łóżka i raz nie spałam trzy noce z rzędu… Byłam wczoraj na SOR, zrobili tomografię głowy i krew. WSZYSTKO w normie. Aż nie mogę w to uwierzyć. Zlecili badanie na tężyczkę, mam termin 8 listopada, ale boję się że też będzie dobra i się okaże że to wszystko w mojej głowie…
Mam wrażenie, że psychicznie nie odczuwam lęku, jakbym to wyparła z siebie, mówię ciągle że wszystko jest okej i jestem spokojna. Jedynie ciało pokazuje że coś jest nie tak…
Może ktoś ma podobną historię?
Pozdrawiam:)