Skocz do zawartości
Nerwica.com

DoktorWho

Użytkownik
  • Postów

    1
  • Dołączył

  • Ostatnia wizyta

Treść opublikowana przez DoktorWho

  1. Chciałabym podzielić się gdzieś i wyżalić, bo ciężko mi przetrwać we własnej głowie. Może ktoś się z tym zidentyfikuje, a moze ktoś uzna, ze jestem idiotką. Trudno. Moja terapia trwała około pół roku, ale było to stanowczo za długo i straciłam bardzo dużo pieniędzy, bo Pani pseudoterapeutka była bardzo droga i jej warunkiem było przychodzenie minimum 2 razy w tygodniu. Zniżki nie wchodziły w grę. Do pewnego momentu wydawało mi się, że terapia przebiega normalnie, bo szczerze mówiąc nie jestem w tym ekspertem i wydawało mi się, że to ona ma się na tym wszystkim znać. Krótko mówiąc zaufałam jej, bo ktoś mi bliski też jest terapeutą i polecił mi ją. Przyszłam na terapie bo miałam ciężkie poprzednie lata i dostawałam histerycznych napadów lęków kwalifikujących mnie do wywiezienia do psychiatryka. Ale jakoś się po tym podnosiłam. Zawsze sama sobie radziłam. Dodam, że od dziecka miałam tendencje do panikowania i pesymistycznego widzenia spraw. Jak do tego doszło. Dosyć niewinnie. Próbowałam ogarnąć swoje życie, ale jedyne co widziałam to, że wszyscy wokoło mnie chwalą się swoimi podwyżkami i super pracą, wrzucają wspaniałe rzeczy na media społecznościowe. Ja zaraz po wybuchu COVIDU utknęłam w upadającej firmie, która płaciła mi bardzo marnie, wszystko robione było na szybko, klienci byli fatalni, a mój przełożony zarabiał podejrzewam dużo więcej niż ja mimo, że nie zajmował się prawie niczym w moim mniemaniu, dodatkowo w tym samym czasie pewnie siedział na 3 innych etatach. Zresztą rozmawiałam o tym z dziewczyną, która poprzednio tam pracowała i się zwolniła po raz drugi i to jej opinia (ja pracowałam zdalnie więc wmawiałam sobie, że tylko mi się wydaje). Nie szło mi tam, nie miałam żadnej motywacji do niczego, obwiniałam się, że nie mam talentu (zdazalo mi sie slyszec to na studiach itd, ale finalnie dostawałam jakies wyroznienia, sama nie wiem za co) Byłam zawsze ambitna. Dostałam lekkich stanów depresyjnych. Wcześniej umarła część mojej rodziny na COVID. Po tym dostałam napadu i chciałam w 5 minut naprawić swoje w moim mniemaniu za mało idealne życie. Bo przecież wszyscy mają idealne życie, a ja nie spełniłam swoich marzeń (wcześniej zajmowałam się muzyką, miałam zbyt duże ambicje co do zespołu z którego finalnie nic nie wyszło. Graliśmy po jakis festiwalach, w radiu, nagraliśmy dwie płyty w które włożyłam bardzo dużo energii. Ale niestety jak się okazało do tanga trzeba całej zaangażowanej ekipy i inwestowania w siebie, ciężkiej pracy, dobrego PRu, pewności siebie) Wracając - skończyłam w pracy, z której sama nie mogłabym wyżyć. Mój mąż za to to chodzący ideał, zarabia kupę kasy, a każda wyprawa do jego rodziców to siedzenie i wysłuchiwanie o ich jakże ważnej pracy i tym ile zarabiają i jacy wszyscy są mądrzy zdolni, a jakis kuzyn co nie skończył liceum to najlepiej żeby umarł bo jest żałosny i wszyscy go obgadują na obiadkach i o tym jaka moja praca jest beznadziejna, nikt mnie nie szanuje, za mało zarabiam i jestem śmiesznym człowiekiem, jestem za mało feministyczna i męska (to ostatnie to moje wnioski z tego co tam musiałam wysłuchiwać). Postanowiłam to zmienić, przeszłam na pół etatu, ale nie miałam już umowy o prace ani ZUSU. Byłam po ślubie wiec bylo ok, od męża z pracy wzielam ubezpieczenie zdrowotne. Pomyślałam, że zrobię za to kilka kursów, popracuję nad portfolio i znajdę lepszą pracę w koncu. W miedzyczasie postanowilam dbac o siebie, chodzilam na silownie, wstawalam rano i biegalam i cały ten pseudorozwój dla zabicia poczucia bezsensu. Szukanie pracy okazało się męką - zadania rekrutacyjne zajmujące kilka dni plus kolejne etapy - rozmowy o prace, które zawsze konczyly sie fiaskiem. Wczesniej nie sprawdziłam rynku - wydaje się, że niestety z pracą jest teraz słabo niezaleznie ode mnie. Po prostu za późno chciałam cos zmieniac w soim zyciu. (Oczywiscie moja terapeutka powie, że to ja jestem problemem i to moja wina, tylko mi nie wyjasni dogkladnie na czym polega moja wina.) Po tych rozmowach o prace wpadałam w czarną rozpacz i bezsilnosc. Mój mąż kazał mi pójsc na terapie. Terapeutkę poleciła mi osoba mi bliska, wiec jej zaufałam. Na początku pomyślałam, że to działa, bo wczesiej jak kazdy dorosly czlowiek jakby zapomnialam, ze w ogole posiadam jakas czarna mroczna przeszłość i wstydliwe dzieciństwo. Wydawało mi się to odkryciem roku. Przeszłam w regres, zachowywalam sie jak glupia idiotka, nastolatka, nawet przy ludziach. Nie wiem czy to konsekwencja tego, czy czegos innego, ale ta Pani wpoiła mi do głowy, że jestem zalosna, dziecinna, i w moim wieku powinnam miec za sobą kariere menagera korporacji, prawo jazdy kategorii b, 3 dzieci i licencje na śmiglowca. A że nic z tego nie mam to niestety oznacza, ze jestem zalosna, niedojrzała i czeka mnie tylko zaklad psychiatryczny, bo skoro tak nie jest to cos jest ze mną nie tak, a ja nie chce tego widzieć. I o ile nigdy tak o sobie nie myslalam, to po tej pół rocznej terapii tak faktycznie sie czuje - jak najgorszy smiec, ktorego cale zycie to błąd, nic mnie nie czeka. Codziennie wstaje i płacze, wpadam w panike, mysle o rozpoczeciu brania antydepresantów (bylam wczesniej kontrolnie u psychiatry, wykupiłam leki ale nie zaczelam ich brać), nic mnie nie interesuje bo Pani pseudoterapeutka wpoiła mi do głowy, ze wszystko czym jestem i co lubie jest dla dzieci, a nie dla powaznych doroslych obiektów terapeutycznych. Tym samym codziennie przelotnie mysle o samobojstwie i czuje chroniczny ból glowy i egzystencji. Nie biorę leków bo boję się, ze moge byc teraz w ciąży, ale jak tylko dostane okres to połykam to od razu, obiecuję. Aha - no i zaraz po rozpoczeciu terapii rzuciłam tą prace na pół etatu, bo kazdy dzien pracy zaczynał sie sesją płaczu. Ostatnie spotkanie z terapeutką - ja przyszłam z myślą, że powiem jej szczerze dlaczego odchodzę. W koncu to terapia, mam byc szczera. Wtedy jeszcze mialam z nia dobre stosunki (na tyle, ze nie myslalam o niej nic zlego, ona chyba zawsze miała poczucie wyzszosci nad kazdym i traktowała mnie jak upośledzoną). Teraz wiem, ze zostałam oszukana. Powiedziałam w skrócie "Odchodzę, bo mam poczucie straconego czasu, te spotkania nie są konstruktywne, nie mam tyle pieniędzy bo obecnie nie mam pracy, chciałabym wrócić do ludzi, do zainteresowań i na to wydawać pieniądze, które mi zostały". Pani na to zamilkła i zrobila sie cała czerwona. Ja zapytałam, czy powinnam wyjsc, bo nic nie mówi. A ona powiedziała jakies psychologczne bzdury, a potem "nie dziwie się, że masz problemy z pracą". Na co ja powiedziałam "Co ja takiego złego powiedziałam?", ona powtorzyla, ze uwazam, ze to strata czasu. Ja przeprosiłam, bo zrobiło mi sie glupio, ze moze serio ją obraziłam (co za absurd, dla porównania - idziesz do lekarza, mowisz, ze lek ktory przepisał nie zadziałał i mu dziekujesz za wspolprace, a ten krytykuje ciebie, i mowi ze to wina twojego beznadziejnego organizmu i sie nie dziwi, ze nie zadzialal, czy cos w ten desen). Po tym powiedziała z czerwoną gębą przez zęby z pogardą "Rosła baba, a mąż płaci za twoją terapie", ja na to "Mąż nie płaci za moją terapie i co to Panią obchodzi skąd biorę pieniądze" (co było prawdą, sama płaciłam za tą terapie i zal mi juz bylo po prostu na to kasy, bo czulam sie po tym tylko gorzej). Potem musialam wysiedziec tam jeszcze 40 minut wiec jak to ja - próbowałam załagodzic konflikt (zawsze staram sie na siłe odpuszczać dla świętego spokoju) i zaczelam jechac po sobie, ze jestem glupia zalosna, wszystko moja wina, jestem niereformowalna i bardzo ja przepraszam, bo nie umiem rozmawiac z ludzmi. Ale czy serio ja nie potrafie? Czy to ta Pani moze nie powinna być w tym zawodzie? Jedyne pozytywne uczucie, które do siebie czuję, to, że zakonczylam terapie sama w miarę szybko (po pół roku, a nie po latach), bo nie potrafiłam wejsc w ten "proces manipulacji". Tak, tego nigdy nie potrafiłam. Nie potrafiłam być manipulowana, bo jestem zbyt uparta. Czy to źle czy dobrze? Jak to Pani pseudoterapeutka mówiła - nic nie jest czarno białe. W tym przypadku to chyba dobrze. Przepraszam z góry za błędy stylistyczne, gramatyczne, ortograficzne itd. ale nie za bardzo mam teraz ochotę na redagowanie.
×