Skocz do zawartości
Nerwica.com

Asteria

Użytkownik
  • Postów

    17
  • Dołączył

  • Ostatnia wizyta

Treść opublikowana przez Asteria

  1. Dziś mam całkiem dobry dzień, to znaczy jest mi przykro, ale nie mam do siebie tylu pretensji. Może to wynika z tego, że miałam kilka dni płaczu i zeszło to ze mnie. Ale jest to bardzo ciekawe. Mam dla siebie dużo więcej współczucia dziś. Nie dziwię się swojej relacji wtedy, tak bardzo tego pragnęłam a brak pytania każdemu wydałby się dziwny. Co mogłam jeszcze zrobić... Chciałam się już tylko dowiedzieć czemu nie spytał.. teraz jest we mnie żal. Najgorzej jak czytam o zaręczynach, np. dziś czytałam, że pilot oświadczył się stewardessie po 1,5 roku znajomości. W sumie między 1,5 a 5 lat jest sporo czasu, a i tak nie doczekałam się zaręczyn. Smutno mi tylko dziś. Ale to lepsze niż poczucie winy.
  2. Tak, dość łatwo czuję się winna. Do tej pory w związku nie było tak dużych tematów, więc nie doświadczyłam tego w relacji z partnerem. Raczej w relacjach z rodziną. Za brak zaręczyn siebie nie obwiniałam. Czułam frustrację całą sytuacją. Właśnie rozważam terapię CBT. Byłam na niej raz, ale czułam, że za mało mogę porozmawiać o tej całej sytuacji. Z tym, że to właśnie mój problem - ciągle rozmyślanie o tym i zadręczanie się. Miałam w głowie idealny obraz zaręczyn i nie mogę zaakceptować, że stało się inaczej.
  3. Gwarancji nie mam, ale przynajmniej nie czułabym się tak jak teraz. Wiem, pewnie i tak bym się zadręczała tym tematem. Ale nie w aspekcie, że coś zepsułam, tylko bardziej czemu on się nie oświadcza. W moich oczach to drugie jest lepsze. Kilka lat temu mówił, że na pewno weźmiemy kiedyś ślub i wierzę mu, nigdy mnie nie oszukał. Więc prawdopodobnie kiedyś to by się stało. Może za 5, a może za 10 lat... Tego nie wiem. Wystarczyłaby normalna rozmowa, żebym nie czuła się tak jak teraz. Tak sądzę, ale pewności nie mam. Mimo wszystko wiem, że moje objawy nie są współmierne do tematu. Czuję się chora. Niedługo mam konsultacje w sprawie leków.
  4. Efektem jest to, że nie umiem sobie przebaczyć - nigdy nie dowiem się, jak to jest, gdy mężczyzna sam, z zupełnie własnej woli pyta mnie, czy zostanę jego żoną. A właśnie o tym marzyłam. Wiem, że się powtarzam - nie umiem tego zaakceptować. Zniszczyłam własne marzenie. To chyba tutaj tkwi największe źródło mojego problemu. Dziękuję za spostrzeżenia, mimo że może się wydawać, że ich nie dostrzegam, albo raczej nie potrafią do mnie trafić w tym stanie, w jakim się znajduję.
  5. Mam też wątpliwości co do tego czy ten mój płacz był szczery. Na początku było poczucie rozczarowania i złość, chciałam być sama. Zaczęłam przeglądać internet, chciałam znaleźć odpowiedź na swoje pytania (wiem, super pomysł) i przeglądałam fora w tym temacie. Był tam jeden post, gdzie ktoś napisał coś o tym, że ciekawi go jak mężczyzna zareaguje, gdy kobieta po latach w końcu wypłacze, że chce zaręczyn, coś w tym stylu, nie pamiętam dokładnie. Nie mówię, że zrobiłam to 1:1, ale nie wiem już sama... Byłam zagubiona w tej sytuacji, miałam dosyć. I tak myślę, że może to poczucie winy teraz do mnie wraca, bo gdzieś jednak czuje, że ten płacz był trochę na pokaz, w celu osiągnięcia czegoś, jakby zaplanowany... Nie wiem, szukam wciąż przyczyny Co ciekawe to dopóki partner się nie oświadczył, to nie miałam wyrzutów sumienia. Tylko, że wtedy była jeszcze szansa, że to będzie coś szczęśliwego. Może gdy poczułam smutek podczas zaręczyn to automatycznie stwierdziłam, że to moja wina. Bo to przecież ja do tego doprowadziłam i coś w tym jest. A może to załamanie to wynik tego, że postąpiłam wbrew swoim zasadom... To było tak ważne dla mnie. Nie rozumiem jak mogłam tak postąpić.
  6. Hmm, terapia trwa dość krótko, ok. 2 miesiące. Jeszcze nie czuje, żebyśmy robili coś w tym kierunku. To znaczy rozmawiamy o tym co się stało i że moje myśli/oczekiwania są w miarę powszechne, logicznie potrafię to przyjąć, ale nie idzie to dalej, nie przekłada się na moje samopoczucie. Co do drugiej części wypowiedzi - tylko dlaczego miałabym chcieć wzbudzić poczucie winy u siebie?
  7. No właśnie ja czuję, że rozpłakałam się z bezradności i wkurzenia. Może nie wprost, ale chyba chciałam trochę się zemścić. Płaczem nikt nie próbował nic wymusić, ale tata powodował we mnie poczucie winy, tzn. gdy coś robiłam nie po jego myśli, to obrażał się na mnie, a potem nie odzywał mimo moich kilkukrotnych przeprosin. Ja zaczynałam się wtedy czuć winna, mimo że nie czułam, że robiłam coś złego. Ale jego zachowanie wzbudzało we mnie poczucie winy.
  8. Może byłoby nieco inaczej, gdyby to była zwykła, spokojna rozmowa. A ja się po prostu rozpłakałam i z wyrzutem, żalem spytałam czemu się nie oświadczył. Teraz po prostu spytałbym co myśli o ślubie i ewentualnie w jakim czasie mniej więcej. To, że zrobił to niemal tuż po moim płaczu też zrobiło swoje. Gdyby to było np rok później, to mogłabym wierzyć w to, że to była bardziej jego decyzja. Zerwałam zaręczyny, bo sądziłam, że to sprawi, że opuści mnie poczucie winy. Poza tym czułam, że całe te zaręczyny to jakiś fałsz. Ja to chciałam zrobić tuż po zaręczynach, ale partner obawiał się, że to może pogorszyć sytuację, nic to nie zmieni albo potem będę mieć do niego pretensję , że on się na to zgodził. Terapeuta był neutralny, zostawił to do mojej decyzji. Ostatecznie to zerwanie zaręczyn było po około roku. Partner nie miał z tym problemu, chyba dlatego, że terapeuta nie był przeciw. Dla niego najważniejsze jest to, że jesteśmy razem. Tym bardziej nie wiem co z tym poczuciem winy u mnie. Trzeci powód zerwania zaręczyn to taki, że gdzieś tam tliła się nadzieja, że zerwiemy zaręczyny i ten temat się tak jakby oczyści. Że być może mam jeszcze szansę na szczęśliwe zaręczyny w przyszłości.
  9. Nie wiem co jeszcze mogę zrobić, żeby zmyć z siebie to poczucie winy, żal. Zerwałam już zaręczyny. Brakuje mi już wiary w to, że poczuję się lepiej
  10. Taki ma obraz małżeństwa, obserwacje z życia. Plus nie podoba mu się, że miłość ma "zatwierdzać" jakiś urzędnik (kościelnego nie chcemy). Traktuje ślub trochę jak zło konieczne, ślub jest dla niego konieczny dla formalności, prawnie. Sądziłam, że właśnie nawet ta formalność będzie można wystarczającym powodem, żeby podjąć decyzję o ślubie po tych 5 latach. Ale jednak stało się inaczej. Właśnie miałam godzinę temu kolejny atak. Pod koniec spaceru się zaczęło, choć wcześniej było ok. Potem poczułam przygniatające poczucie winy i że zrobiłam jemu i sobie okropną krzywdę, taką realną, porównywalną do nawet jakiejś formy przemocy, niszczenia kogoś. Raz miałam nawet poczucie, że moje poczucie winy jest tak duże, jak gdybym popełniła najgorszą zbrodnię. To jest dla mnie nie do wytrzymania.
  11. Tak, rozmawialiśmy nieraz. Jego zdaniem moje ciągle rozmyślanie o tym to wynik choroby. Widząc, ile mam objawów to trudno się nie zgodzić. Są chwile kiedy czuję się ok, odbieram sytuację na zasadzie "tak miało być". Ale kiedy pojawia się natłok myśli i to okropne poczucie winy, to nie umiem sobie radzić z tym. To jest taki stan, że zdaję sobie sprawę, że wystarczyło poczekać, a wszystko byłoby w swoim czasie i bylibyśmy oboje szczęśliwi. I to mnie przygniata kompletnie. Zauważyłam, że gdy on mówi coś negatywnego na temat małżeństwa/ślubu, to jest mi lepiej. Wtedy nie czuję aż tak tego ciężaru, że coś zepsułam. Nie wiem jeszcze, jak to działa. Ogólnie on ma podejście do ślubu obojętne. W innych sprawach też raczej nie tak typowe poglądy jak inni. Ale też nie bardzo skrajne.
  12. Myślę, że niepotrzebnie powiedziałam podczas rozmowy kilka lat temu, że nie oczekuje zwykłych zaręczyn. Chciałam pójść na kompromis. Normalne zaręczyny oznaczają dla mnie klękanie, standardowe pytanie, itp. Liczyłam na normalną rozmowę po prostu, jakiś komunikat z jego strony. I oczekiwałam, że to się właśnie stanie przy tym pierścionku. Zwłaszcza, że dałam mu przestrzeń do tego kiedy to zrobi, itp. A tutaj poczułam, jakby ten temat specjalnie omijał. Możliwe, że tak nie było, ale tak to poczułam. Rozumiem też, jeśli by stwierdził, że jednak nie - naprawdę wolałabym wiedzieć. Takie zawieszenie, niepewność nie jest dla mnie. Z drugiej strony trochę go rozumiem, bo mi samej, co dziwne, nie śpieszy się do ślubu. Może być kiedyś. Chciałam tylko deklaracji, etapu, który do tego dąży. Ale chyba niektórzy mężczyźni nie łapią tego Po tej sytuacji czuję się jak świruska, która myśli tylko o ślubie. Rzeczywiście dużo myśli wokół tego krążyło i krąży. Staram się to odpychać. Z drugiej strony to normalne, że zaczyna się o tym myśleć na pewnym etapie.
  13. Dziękuję. Czasami sprawy stają się takie pokręcone, że aż ciężko w to uwierzyć. Ja lubię jasne sytuacje w życiu. Tak albo nie. Ciężko mi jest pośrodku, ale nie można mieć na wszystko wpływ. To znaczy można, ale potem można cierpieć. Nie przewidziałam tego, że gdy dostanę to, czego pragnę, to paradoksalnie będę czuć się jeszcze gorzej. Czasem uważam, że za mało myślę o różnych rzeczach, nie biorę pod uwagę różnych scenariuszy i myślę życzeniowo, a to nie zawsze się sprawdza w życiu. Ja już nie chce ani zaręczyn ani ślubu, czuję tylko żal. Gdybym miała wziąć ślub, to czułabym się jak oszust. Boję się, że już nigdy nie będę pewna niczego w tym temacie. Zawsze będzie cień wątpliwości.
  14. Gestalt, wcześniej CBT. Psychodynamiczna przez kilka lat, przed tym problemem. Myślałam, że najgorszy okres w życiu mam już dawno za sobą, a jednak nie. Widać mam tendencję do kryzysów.
  15. Właśnie jestem po kolejnym ataku... płacz 2 godziny, ruminacje, poczucie beznadziei. Od roku nie jestem w stanie funkcjonować, tzn. chodzę do pracy i ogólnie "daję radę", ale czuję, że to koniec dawnej mnie. Ale od początku. Jestem w związku od 6 lat, dość szybko zamieszkałam z partnerem, mamy 30 kilka lat. Duże zaangażowanie po obu stronach, po raz pierwszy poczułam, że to "to". Wszystko jak w bajce, aż do czasu wesela w rodzinie, po którym ojciec zaczął temat ślubu z partnerem, że pewnie bym tego chciała, itp. To było dopiero po roku mojego związku. Ja w sumie jeszcze nie zdążyłam o tym zamarzyć. Niestety trafił w czuły punkt. Ja wiedziałam, że chcę, żeby to była decyzja partnera, bo tylko wtedy będzie to dla mnie wartościowe. Że zmuszanie do czegokolwiek jest bez sensu plus to za wcześnie. Po 3 latach bycia razem zaczęłam coraz więcej myśleć o zaręczynach i zaczęłam mieć jakąś nadzieję, że to się wydarzy. Temat wypłynął przy okazji i wtedy po raz pierwszy porozmawialiśmy o tym. Partner powiedział, że zaręczyny według niego są jakieś takie bez sensu, nie rozumie ich - ja byłam trochę zaskoczona, bardzo posmutniałam, ale zaczęliśmy przynajmniej rozmawiać. Już wtedy miałam jakieś wyobrażenie na temat przyszłości, tego czego bym chciała. Partner powiedział, że oczywiście ślub kiedyś będzie. Ja chyba wystraszyłam się swojej szczerości, nie chciałam wyjść na jakąś desperatkę i nie wiem dlaczego, ale powiedziałam, że w sumie mi na zaręczynach nie zależy, ale uważam, że pierścionek może być fajnym symbolem w związku. Partnerowi się spodobało. Powiedziałam, żeby się nie śpieszył, że bez ciśnienia, itp. Po tej rozmowie zaczęłam mieć lekkie wyrzuty sumienia, ale wytłumaczyłam sobie, że powiedziałam przecież tylko o pierścionku, więc jeśli on wtedy wspomni o ślubie, to nie będzie to przeze mnie "wymuszone". I przyrzekłam sobie, że jeśli on nie powie już nic o ślubie, to ja już nie zacznę drugi raz tego tematu. Minęły 2 lata, ja przez ten czas myślałam o tym, kiedy to nastąpi. Czekałam, trochę się frustrowałam, ale trzymałam to w sobie, bo obiecałam sobie, że nie będę naciskać. Aż nagle przyszedł ten moment - dostałam pierścionek - z zaskoczenia, przy fajnej okazji, ładnie zapakowany, do tego miłe słowa.... byłam taka szczęśliwa....i czekałam. Na jakąkolwiek wzmiankę o ślubie. Tak bardzo mi na tym zależało, według mnie to była idealna okazja. Nawet nie zaręczyny, nie ustalanie daty, tylko jakakolwiek deklaracja, że kiedyś... Nic takiego nie padło. Jeszcze czekałam, myślałam, że może później tego dnia, ale nie. I poczułam rozczarowanie, złość, próbowałam sobie to tłumaczyć, wstrzymać emocje, żeby nie żałować. Nie rozumiałam co się dzieje i co ten pierścionek właściwie znaczy. A potem stwierdziłam, że już nic nie mam do stracenia, bo i tak nie mam co liczyć na jakieś deklaracje. Rozpłakałam się i wypłakałam mu "Dlaczego? Dlaczego nie oświadczyłeś mi się? Tak bardzo o tym marzyłam". Stwierdził, że może nie wprost, ale można to potraktować jako coś w rodzaju zaręczyn. Innym razem mówił ,że po prostu nie wpadł na to, nie pomyślał. Ja w sumie zaczęłam żałować tego płaczu i tych słów, ale partner się uparł, że te oświadczyny będą. Jeszcze nie wiedziałam, że te moje słowa i płacz to początek mojego koszmaru - w mojej głowie. Partner za 2 miesiące oświadczył się, a ja poczułam jak przygniata mnie poczucie winy. W trakcie oświadczyn czułam smutek i pomyślałam, że to najgorszy dzień w moim życiu. Oświadczyny tylko dlatego, że ja tego chciałam, pewnie trochę z litości, a ten mój płacz mógł być jakimś rodzajem manipulacji. On się nawet ucieszył, mówił, że tego chciał. Drążyłam temat, więc powiedział, że może trochę przyśpieszyłam, ale fajnie wyszło. Ale we mnie coś się stało, od tego czasu płaczę kilka razy w tygodniu. Jednego dnia mam pretensje do siebie, że przecież nie byliśmy tak długo, mogłam jeszcze czekać, aż będzie to naturalne. Że nie ma określonej daty na zaręczyny. Że jestem egoistką. I że zniszczyłam najpiękniejszy dzień, który mogłam mieć. Którego tak pragnęłam - że to dzień, w którym to wyjdzie od niego i to będzie piękne. Sama to zniszczyłam. A w inne dni jestem zła na partnera, chcę uciec, bo wiem, że już nie będzie dobrze. Nie mogę w to uwierzyć, że kupując pierścionek nie domyślił się, żeby zacząć temat ślubu. Wolałabym usłyszeć, że po prostu tego nie chciał. Nie potrafię sobie z tym poradzić. Mam zwiększoną dawkę leków, chodzę na terapię. Nie pomaga. Z powodu złego stanu zerwaliśmy zaręczyny (jesteśmy dalej razem). Myślałam, że to mi ulży, ale było tak tylko na chwilę. Nadal nie potrafię sobie wybaczyć. Nie umiem już żyć. Czuję, że sama zniszczyłam swoje marzenie i zaraz zwariuję. Wiem, że ranię partnera, martwi się o mnie. Myślę o tym codziennie i nie wiem co zrobić, nic nie pomaga. Może ma to znaczenie, od podstawówki leczę się na nerwicę, miałam też epizody depresji. Ale to nie tłumaczy tego, że zniszczyłam coś tak ważnego dla siebie i żałuję tego, jak niczego innego w życiu. Tylko ja jestem winna i moje oczekiwania. Nie mogę się z tym pogodzić, czuję, że to koszmar, nienawidzę siebie Wybaczcie, że aż tyle tekstu...
×