Skocz do zawartości
Nerwica.com

marekka

Użytkownik
  • Postów

    4
  • Dołączył

  • Ostatnia wizyta

Treść opublikowana przez marekka

  1. O to wlasnie chodzi. Niby nie ma "atakow" po wypiciu, ale jak sie przesadzi, to kac meczy caly dzien i jest sporo ciezszy jak kiedys...
  2. Jest jeszcze jedno. Od jakiegos czasu nie moge zmobilizowac sie do pracy. nic mi sie nie che robic. Nie mam natchnienia, nawet jesli czuje sie Ok. Jak z tym sobie poradzic? Jak "złapać wiatr", do pracy? Kawa, gorzałka itp..., kawy piłem sporo dzinnie, alkoholu jak juz wczesniej wpomnialem, ale..., pomijajac to iz nie pije kawy, a alkohol sporadycznie, to nie umiem się jakos temu calkowicie poddac i zaakceptowac fakt, ze tak juz byc moze zostanie na reszte lat. Nie potrafie sie pogodzic z tym ze jednak cos mi dolega i probuje z tym walczyc. Nie wiem czy to dobrze czy raczej zle, bo mozna by powiedziec, ze to jest powodem omijania klinik lekarskich. A moze to jest zludne i predzej czy pozniej i tak znajde sie u specjalisty psychologa...
  3. Dzieki Wielkie za zainteresowanie sie moim problemem. Co prawda to prawda, do dzis dnia nie bylem u specjalisty. Nie dlatego bo sie wstydze, ale chcialem zwalczyc to samemu. Badania mam wszystkie Ok, jak to sie potocznie mowi "...jak u niemowlaka" - no moze to przesada, ale ogolnie sa spoko. Robilem nie tylko rutynowe, ale tez specjalistyczne by wykluczyc wszystko co tylko sie da - wyszlo ze jestem zdrowy. Moze troche mam problem z nadwagą, ale z tym tez juz walcze. Zatanawiam mnie natomiast taki fakt, mowi sie ze nerwica, jest wywolywana przez czynnki ludzkiego umysłu, wiec czemu skoro czuje sie do kitu, wiem ze to nic takiego i ze nic mi nie bedzie, to jednak nadal źle sie czuje i to powraca. Nie mowie tu o psychice, ale o fizycznym złym samopoczuciu. Inna sprawa to wlasnie, nie to ze pozwalam sobie z piciem, ale kiedys moglem wypic sporo i to naprawde sporo, a dzis... sporadycznie i tylko po troszku. Jedna lekarka powiedziala mi ze ludzie z chorobami nerwowymi nie powinni pic kawy i wodki. Brzmi to jak wyrok na normalne zycie, bo nie mowie juz o codziennym popijaniu wodki, czy piciu 8 kaw dziennie. Inna lekarka znowu, ta Pani neurolog u ktorej sie leczylem, powiedziala mi ze alkohol uspokaja i to bylo powodem, ze jakis czas kiedy czesto pilem, nerwica nie dawala o sosbie znaku, zas kawa pobudza lęk. Czy tak faktycznie jest?
  4. Witam. Długo się zastanawiałem czy opisać swe przeżycia gdzieś na jakimś forum, ale stwierdziłem że nie zaszkodzi, a może pomoże, bo dziś dnia nie do końca wiem co mi dolega – o ile dolega… Moja historia miała początek wczesną wiosną 2007 roku. Wszystko zaczęło się od dnia kiedy na kacu wstałem rano i nie czułem się zbyt ciekawie. Czułem że coś ze mną jest nie tak. Dodam że nie stroniłem od alkoholu i zawsze, przeważnie wieczorową porą, wypijałem dosyć pokaźną dawkę, aż do tego felernego dnia. Wcześniej miałem sporo różnego rodzaju przeżyć osobistych – rozwód, poważne choroby córek (wychowywałem je sam przez 12 lat), koleżeństwo z ludźmi „czarnego światka”… Po pewnym czasie znalazłem zajęcie o jakim marzyłem przez większość swego życia, lecz nawet już wtedy miałem głupie myśli, że „…mam nadzieję, że jak się teraz mi zaczęło układać w życiu i robie to co lubię, to nie dopadnie mnie jakaś choroba…”. Niestety… Z końcem 2006 roku zarejestrowałem swą działalność jako firmę i wszystko było Ok., do dnia kiedy pierwszy raz w życiu zostałem „powalony na kolana”. Byłem bezsilny, a nigdy wcześniej – przynajmniej nie pamiętam kiedy wcześniej – byłem u lekarza. Można by rzec…, byłem i miałem się za okaz zdrowia. Tego felernego dnia, wstałem rano na kacu (po kilku miesięcznym, wieczornym dawkowaniu alkoholu). Czułem się naprawdę źle, na tyle źle że zadzwoniłem do pracy do żonki i powiedziałem, żeby przyjechała do domu bo cos ze mną jest nie tak, że nie tak się czuję. Przyjechała z koleżanką i uzgodniliśmy że zawiozą mnie do moich rodziców i tam sobie będę czekał Az minie kac. Niestety…, w połowie drogi miałem coś jak by atak jakiś…, w oczach ciemność, ciśnienie podskoczyło na bardzo wysokie, cały się trzęsłem, a serce waliło mi że myślałem że to zawał. Miałem wrażenie, że za chwile stracę przytomność. Było to okropne. Żona wezwała pogotowie i po jego przyjeździe, lekarz stwierdził, że nic takiego mi nie dolega, tylko się przepiłem ostro. Dostałem coś na uspokojenie i kazano mi jechać do domu, leżeć i czekać aż kac minie. Kac minął i wróciłem niby do normy, ale w głowie pozostało to co przeżyłem, lecz tłumaczyłem sobie (jakoś samo tak mi się to wbiło do głowy), że „…spoko jest, przecież ja jestem zdrowy i to pewnie faktycznie od tego picia…”. Postanowiłem że nie będę pił jak dotychczas, ale tylko „od święta”. I wszystko byłoby Ok., ale któregoś dnia, po kilku miesiącach, podobne objawy dopadły mnie na trzeźwo. Udałem się do lekarza i stwierdził że mam nadciśnienie i nerwicę – lecz tego nie był pewien na 100%. Od tego dnia zacząłem się jakoś samoczynnie kontrolować. Byle ból Glowy i myślałem że to jakiś guz na mózgu. Mały ból w piersiach, myślałem że to może zawał… Nie mogłem nad tym zapanować. Co raz częściej budziłem się z obawami, lękiem. Nawet zakupiony nowy sprzęt służący mi do pracy, oraz wyremontowane lokum, nie cieszyły mnie. Cały czas miałem w Glowie jedno…, MOJĄ ŚMIERĆ! Balem się że mając 36 lat umrę. Przestałem snuć plany przyszłościowe. Balem się zostawać sam w domu, jak też brać kąpiel przy zamkniętych drzwiach w łazience. Telefon, komurka musiał być zawsze naładowany, bym w razie czego mógł kogoś zawiadomić. Pewnego dnia dostałem namiary na lekarkę neurologa i udałem się do niej z wizytą. Stwierdziła nerwicę lękową i pierwsze stadium depresji. Powiedziała mi że da się to wyleczyc. Dostałem leki i jakiś czas – od września 2007, do marca 2008 – było Ok. Lekarka kazał mi odstawić leki, ale stopniowo. Od kwietnia tego roku nie biorę już leków i myślałem przez kilka miesięcy ze już wszystko jest Ok., bo i wypiłem nawet trochę kilka razy, po czym nic się nie działo, ale… I właśnie! Od jakiegoś czasu, coraz częściej mam złe samopoczucie. Coraz częściej wracają myśli o śmierci - o umieraniu. Co raz częściej, miewam dni kiedy wstanę rano i jest Ok., ale po godzinie…, dwóch, trzech, samopoczucie zmienia się masakrycznie. Mniewam cos w rodzaju osłabienia, czuje się kiepsko. Serce lekko zaczyna być wyczuwalne że bije mocnej. Nie wiem już sam, czy choroba wraca? Czy faktycznie nie ma szans na jej wyleczenie. Postawiłem przed sobą zadanie, że nie dam się tak łatwo, ale niekiedy i to nie pomaga. Czuje że cos się zaczyna dziać ze mną na nowo. Prawdę mówiąc, to nawet kiedy moje samopoczucie było suer, to zawsze w głowie, gdzieś głębiej, miałem myśli że jednak nie czuje się tak samo dobrze jak kiedyś. A kiedys byłem „wszędzie”. Wszędzie mnie było pełno. Dzisiaj żyje z dnia na dzien i ciesze się ze jeśli dobrze się czuje, to jest dobry dzień. Powiedzcie, czy tak już będzie do konca mojego życia, czy są jakieś sposoby na to? Kiedyś, dawno dawno temu, uczęszczałem na lekcje chińskich sztuk walk dalekowschodnich i już nawet to mi dało do myślenia, że medytacja i koncentracja, daja spokój ducha. Może taka droga jest dobra? Może nie trzeba się szprycować lekami, może wystarczy duchowa odnowa człowieka, bo przecież nerwica, depresja to wynik działania naszego umysłu… Napiszcie jak z tym walczyć, bo może wystarczy dobre nastawienie do życia – choć sam wiem że jak przyjdą „TE” chwile, to nic nie pomaga. Pozdrawiam was gorąco. PS: Czy w moim przypadku, to na pewno nerwica?
×