Objawy mam od jakichś 4 miesięcy z hakiem. Moja historia jest dość groteskowa. Zoloft brałam jakieś 4- 5 lat i nie miałam żadnych zaburzeń seksualnych, moja dawka to 50 mg/dzień. Z różnych względów miałam przerwę kilkunastodniową w oczekiwaniu na receptę... rozważałam wtedy rezygnację z leczenia (moja terapia przynosiła świetne efekty, w międzyczasie pojawił się manifest beaty Pawlikowskiej w mediach...), jednak racjonalny umysł podpowiedział, że to nieodpowiedzialne bez kontaktu z psychiatrą. Gdy wróciłam do brania, w ciągu kilku- kilkunastu dni pojawiło się totalne znieczulenie genitaliów, zaburzenie podniecenia, zaburzenie przyjemności, zaburzenia orgazmu. Kiedy, nie obserwując poprawy, po ok. trzech tygodniach leki odstawiłam, wróciło libido, częściowe czucie w genitaliach i zdolność osiągania orgazmu, jednak bez przyjemności. Oszczędzając sobie szczegółów, szok i rozpacz oraz przewlekły stres, których w związku z tą sytuacją doświadczyłam, a które są pewnie udziałem wielu z nas, doprowadziły do załamania nerwowego. Nigdy niczego tak destrukcyjnego i o takim potencjale samobójczym nie przeżyłam. Skończyło się powrotem do leczenia, tym razem SNRI wenlafaksyną i Preato.
Tu zbliżam się do pewnej kontrowersyjnej tezy o tym, że na SSRI i SNRI przy PSSD seks jest lepszy... Nie zdecydowałabym się formułować tej tezy, gdyby ona wcześniej nie wybrzmiała- moje doświadczenie dysfunkcji trwa stosunkowo krótko i brak mu szerszego kontekstu, ale w trakcie leczenia na przestrzeni ostatniego miesiąca mój orgazm przeżywam z przyjemnością, podczas gdy nie czułam jej od trzech miesięcy, a szczytowanie było tylko serią rytmicznych skurczów. Nie każdy orgazm jest taki, ale zdecydowanie większość. Pytaniem pozostaje, co za tym stoi- leki czy zmiany w czasie. Zmiana dotyczy tylko orgazmu, pozostałe dysfunkcje utrzymują się.