Cześć wszystkim. Mam na imię Piotrek i mam 30 lat. Od okolo dziesięciu lat dzieją się ze mną dziwne rzeczy. Pamiętam że zasłabłem kiedyś w sklepie jadąc na wakacje i kupując po drodze pieczywo. Od tego czasu zaczął się koszmar. Moje objawy występują jak parabola. Tydzień funkcjonuje normalnie a miesiąc umieram dzień w dzień. Nie chcę mi się nawet teraz wstawać rano i z tym walczyć.
Moje objawy to:
-wysoki puls i kołatanie serca
-silne zawroty głowy
-uczucie że tracę przytomność
-wybuchy gniewu (bezsilność)
-silne migreny
-bóle pleców
-brak energii
I mnóstwo innych o różnym podłożu jak zalewanie potami, dretwienie rąk, szumy w uszach itd.
Nie mam już siły z tym walczyć powiem wam szczerze. Przeszedłem operacje nosa i ablacje serca rok temu bo miałem migotanie przedsionków. Operacja ledwo się udała, chwilę wcześniej ojczym zmarł i go znalazłem co wywarło u mnie w głowie chore przeświadczenie o tym jak kruchy jest człowiek. W dodatku kolega niedawno sie powiesił który zawsze mnie wspierał. Od tego czasu boję się o swoje zdrowie tym bardziej że codziennie mam różne objawy. Tydzień temu miałem rezonans kręgosłupa i wyszła przepuklina i stenoza oraz lekki ucisk na rdzeń kręgowy. Lekarz od razu stwierdzam że czeka mnie operacja. Szpital sprawia że tracę zmysły dosłownie.. Straciłem pracę i ubezpieczenie bo urząd pracy nie przyjął zaświadczenia o hospitalizacji z powodu serca. Teraz jeszcze mój brat zaczął mieć problemy ze zdrowiem. Od kilku lat nie żyje, dosłownie walczę z każdym dniem. Rexetin brałem ale to była masakra teraz dostałem mozarin i też fatalnie było po nim i odstawiłem. W dodatku za trzy miesiące ma mi się urodzić dziecko. Nie wiem już co mam robić. Czy to nerwica czy może jakiś ucisk w kręgosłupie czy coś że tak źle się czuję. Wątpię że będę kiedyś taki sam jak chłopak z przed dziesięciu lat. Wyprawy w góry, jazda samochodem itp. (Obecnie nie jeżdżę nawet autem po mieście). Coraz częściej myślę o tym Panu w czarnym kapturze z kosą..