Witam Was serdecznie. Jestem tu nowa. Nerwicę wypracowywałam sobie latami. Ale wszystko było chwilowe i do przeskoczenia. W maju tego roku moja córka dostała udaru niedokrwiennego mózgu. To spadło na mnie jak grom z jasnego nieba! Pojawił się mega stres i strach o jej życie, o to, że to się powtórzy... ( córka ma 11 lat). Na dodatek jestem w trakcie rozwodu i nie mam znikąd wsparcia, a potyczki sądowe z mężem mnie wykończają. I tak oto w takim stanie doszłam do tego, że zaczęło mi się robić słabo, serce walić, w uszach szum, strach przed utratą przytomności/świadomości/omdleniem. Zaczęłam się bać miejsc, w których robi mi się słabo, a więc komunikacji miejskiej, sklepów. Z córką jest już dobrze, zmiany w mózgu cofnęły się, a mnie te lęki dopadły teraz. Wczoraj byłam u psychiatry, dostałam leki przeciwlękowe i uspokajające. Od dziś je biorę. Boję się jednak, jak ja będę dojeżdżać do pracy 25 km komunikacją miejską. Dojeżdżałam tak 8 lat i NIGDY mi słabo nie było, no, chyba, że w ciąży... Dodam, że mam 3 dzieci, sama je wychowuję i MUSZĘ być silna dla nich. Tylko skąd wziąć siłę, gdy nogi się uginają i w głowie wiruje. Mam już tego wszystkiego dość. Chcę w końcu odpocząć.