Skocz do zawartości
Nerwica.com

tutanota1

Użytkownik
  • Postów

    5
  • Dołączył

  • Ostatnia wizyta

Osiągnięcia tutanota1

  1. Stosuję moklar, działa na mnie dość sedatywnie. Mniej nerwowy i spowolniony. Kompletnie nie aktywizuje, ani kompletnie nie zwiększa libido. O czym to świadczy, jak to zinterpretować pod kątem neuroprzekaźniczym i pod kątem dalszego leczenia?
  2. tutanota1

    kosz

    Pomoże ktoś?
  3. Ja słyszałem, że lekiem ostatniej szansy jest właśnie metylofenidat. Metylofenidat podobno działa tak, że nie wyrabia tolerancji na małych dawkach. A działaniem od fety aż tak daleko nie stoi.
  4. Witam serdecznie. Chciałbym podzielić się moją historią, ciągle biję się z myślami czy psychiatra jest mi w stanie pomóc i co mi może dolegać. A nie mam żadnej bliskiej osoby, której mógłbym to powiedzieć, gdyż jestem samotny xD Mam 32 lata i może zacznę od używek, których nie było wiele (i na pewno nigdy przed 25 rokiem życia poza alko) i które w większości z nich mi o dziwo nie pomagały. lubiłem pić alkohol, ale tylko raz na tydzień. Starałem się nigdy nie przekraczać dawek WHO co do alkoholu (dodam, że to max 14 piw w tygodniu), dlatego z reguły było to raz w tygodniu (ok. 6). Alkohol powodował we mnie same plusy, tzn. czułem się bardziej sobą, o dziwo nie dodawał pewności siebie jak u większości podobno, potęgował humor, potęgował szybsze myślenie, potęgował lepsze łączenie faktów i "grę słów" (humor). Papierosów w życiu wypaliłem łącznie około 100, tylko i wyłącznie po alkoholu, nigdy mi się one nie podobały. Trawkę paliłem kilka razy, głównie do seksu. Normalnie czyli jako towarzysko z ludźmi działała na mnie słabo, średnio, zamulała, potęgowała jakby schizy, taki jakby niepokój, brak spokoju wewnętrznego. Kofeina też na mnie źle działa, powoduje też ten niepokój, zxdenerwowanie, ciężki oddech, próbowane wiele razy. MDMA próbowałem (w sensie piksy, nigdy nic do nosa) i było czasem fajnie, a czasem źle, ale generalnie najlepiej działała na mnie minimalna dawka, to jest jedna szósta jednego cukierka. Z dorzutkami np. dwoma po jednej szóstej (łącznie wyjdzie 3/6 czyli połowa). Niby bezpiecznie, bo max raz na tydzień, no ale właśnie, niby powinno się raz na 2 miesiące stosować molly, bo częste stosowanie agonistów receptorów nie może prowadzić do niczego dobrego, a zazwyczaj do efektu przeciwnego. Stosowane, ale z umiarem. Czułem wtedy więcej energii i lepszy humor, zazwyczaj mix z alko. Zdarzał się miks alko z fenibutem, to był dopiero dobry stan, ale też nie zawsze. I to już wiedziałem, że nie jest do końca bezpieczne. Od razu dodam, że probowalem też jednorazowo 5-htp, l-dopa , tryptofan, tyrozyne, glutamine, taurynę i nic to nie daje pozytywnego. Albo żadnych zmian, albo nieco gorzej. Nigdy też nie nadużyłem tego, może po 5-htp jedynie czasem sie lepiej czułem jako większy spokój, ale to też zamulało tak jakby, ale teraz np. czuje spokój, więc przykladowo teraz po 5htp nie byłoby na 100% nic pozytywnego w działaniu. WIELKA ZMIANA. Pewnego razu (1,5 roku temu) kiedy na wakacjach piło się codziennie przez cały tydzień po naprawdę min 5 piw każdego dnia się odwróciło, od tego monmentu probowalem 2 razy alko i było słabo. Ten moment mnie zmienił, zacząłem brać nootropy (noopept,hypercina A i cdp-choline jako podstawa stacku) i w następstwie tego i chyba głównie dzięki temu stwierdziłem, że rzucam alkohol, wszystko i będę ćwiczył na siłowni, nauczę się dietetyki, będę się rozwijał. Co do tego nootropa, to było dużo lepiej, przetwarzanie danych na najwyzszym poziomie, motywacja też, no ale właśnie, brak zmiany w humorze, brak zmiany w społeczeństwie w sensie nadal wyjebane na kontakty towarzyskie, taka robotyka w ludzkim wydaniu. No i tak półtorej roku ćwiczę, trzymam dietę, wszystko czyściutko (nigdy nie byłem gruby, bo nigdy nie lubiłem jeść). formę mam dobrą. Generalnie w życiu mnie mało co cieszyło, a po tym fakcie (tydzień chlania) już mnie mało co cieszy. Przez całe życie nie dążyłem też do kontaktu towarzyskiego z ludźmi, choć miałem z nimi kontakt. Od 7 lat nie gram w żadne gry i uważam że gdybym miał grać w gierki, to byłbym przegrywem. Historię z grami jednak mam, w 4 różnych grach online zdobywałem tytuły mistrza polski w tym jednej mistrza świata. Nigdy nie szukałem kumpli, ludzie mnie tam nie lubili, a na najwyższym poziomie decydowały niuanse i to ja akurat nie popełniałem nawet najmneijszego błędu. Każdy ruch co do milimetra i timingu był bezbłędny. Można powiedzieć, że byłem perfekcjonistą, potrafiłem być zafiksowany na dążeniu do celu jednocześnie nigdy nie mając przyjaciół tak jakby Bóg dał mi umysł perfekcjonisty, jednocześnie zabrał coś z płata odpowiadającego za kontakty międzyludzkie, za odwagę, pewność siebie i te inne cechy w społeczeństwie. Nigdy nie miałem przyjaciela, nigdy nie rozmawiałem z ludźmi o swoich problemach (bo kogo to /cenzura/ interesuje, to jest dla przegrywów, jak masz jakieś problemy, to je rozwiązujesz, proste, poza tym jest to pokazywanie słabości i nieudacznictwa, a tego nie mam zamiaru robić). Od 1,5 roku ilość moich spotkań towarzyskich wyliczę na palcach jednej ręki. Ludzie szukają ze mną kontaktu na fb, a ja im nie odpisuje najchętniej, nie chce mi się, nie widzę nic fajnego w kontaktach z ludźmi chyba, a z drugiej strony sam widzę, że jest to nienormalne, powinno się rozmawiać z ludźmi i dążyć do kontaktu z nich, bo jednocześnie nie chcę umrzeć jako samotnik, a z drugiej strony nie robię nic i nie odczuwam wewnętrznej potrzeby komunikowania się z ludźmi czy tworzenia jakichś relacji. Wiem jednak, że na poziomie egzystencjalnym jest to ważny czynnik, gdyż od zarania dziejów ludzie łączą się w pary, a najlepsze wspomnienia można mieć z sytuacji z ludźmi i czerpać radość z życia właśnie w integracji z ludźmi. Wiedza jednak nie pokrywa się z uczuciami u mnie. Teoretycznie fajnie byłoby spotykać się z dziewczynami, ale to trzeba porozmawiać, trzeba mieć humor i trzeba im odpisywać i utrzymywać kontakt, a ja czuje ze mi sie nie chce po prostu. A chciałbym, żeby mi się chciało. Jednego dnia moze i sie zachce na 100 dni, ale muszę być spójny w tym co robię i co sobą reprezentuje, a nie nagle olewka, w ten sposób każda znajomość się kończy. Byłem w kilku związkach, jednak za każdym razem to ja zrywałem z tymi dziewczynami i nie były to krótkie związki. Odchodziłem, by zostać singlem, sam. Nie wiem dlaczego tak robiłem, denerwowałem się w swojej głowie z tego powodu, że mam na głowie jeszcze drugiego człowieka może, ciężko powiedzieć. Byłem z nimi z początku z powodu popędu płciowego, potem już z normalności, z litości, szukając momentu żeby się rozstać. By większość dnia siedzieć w domu w 4 ścianach przed komputerem. Zresztą ilość związków nie była duża, gdyż byłem w to chujowy, często strzelając sobie w kolano. Kiedyś miałem duże libido i bardzo dążyłem (nieudanie w wiekszosci) do kontaktów z kobietami, miałem jednak słabe powodzenie u kobiet ze względu na nieumiejętne podejście do tematu relacji damsko-męskich, gdzie przebijały się cechy samca beta, teraz gdy tą wiedzę posiadam (od 1,5 roku), to nie ma libido niestety a i też chęci do kontaktów z kobietami czy humoru do utrzymywania kontaktów z moją płcią. Większość moich nielicznych związków powstała dzięki alkoholowi, na trzeźwo mi nie wychodziło i trzeba sobie to jasno powiedzieć. Ostatnio myslalem by zrobic sobie tatuaż, ale jak pomyślałem co lubię, to wyszło mi na to, że ja nic nie lubię. Ani łyżew, ani kina, ani filmów, ani spacerów, ani zwierząt, ani roweru, ani lasu, parków, drzew, ani nawet tej siłowni na którą chodzę, a chodzę, bo dążę do celu. Długo by wymieniać, po prostu dziwnym trafem ten gość nic nie lubi poza interesowaniem się sztukami walki (jako widz). od czasu do czasu oglądam porno i masturbuję się regularnie, czasem jest to impuls nad którym ciężko zapanować, po prostu. Wstrzymanie się od tego nic nie daje. Dodam, że prowadzę od 1,5 roku zdrowiutki tryb życia, badania krwi i badania hormonalne są w normie, choć według mnie mam trochę mało wolnego, tego biodostępnego najważniejszego testosteronu, ale lekarze specjaliści uważają, że w normie więc okej. Nie jestem pewny siebie, nie umiem mówić do ludzi patrząc im w oczy, bo nie mogę zebrać myśli, nie rozumiem jak ludzie mogą patrzeć innym w oczy i zbierać myśli, dla mnie większość niż połowa czasu to musi być patrzenie nie w oczy ani nawet w twarz, aby powiedzieć to co myślę. Jakbyście myśleli, że jestem nerdem, to dodam, że na studiach wszyscy mnie znali, uważali za duszę towarzystw (dla mnie było to zdziwienie), a ja byłem tylko imprezowiczem, pogodnym, miłym, który sobie żył w 4 ścianach oraz imprezował. Moja praca to praca zdalna, przed komputerem. Co też świadczy o nienormalności mojej osoby to fakt, że nie mam wrogów. Jeśli nie masz wrogów, to coś musi być z Tobą nie tak. Nie wiem, może dlatego, że nie walczę o swoje, bo generalnie nie czuję, żebym miał o cos walczyć, b żeby o cos walczyc, to muszę coś chcieć i do czegoś dążyć, a ja nie chcę i nie dążę. Z reguły nigdy się nie uzewnętrzniałem, na fejsa nic nie dodaje, nie dziele sie swoim życiem, nie żyje pełnią swojego życia, nie spotykam się z ludźmi towarzysko, po prostu sobie egzystuje. Prokrastynuje. Trudno, żeby ktoś kto egzystuje i prokrastynuje miał wrógów, skoro jest bezjajecznikiem. W większości spraw jestem neutralny, nie mam skrajnych poglądów w żadnej dziedzinie. Czasem czuje duże nerwy, jak np. mam wykonać jakiś trudny obowiązek, wtedy też czuje ciezki oddech i wkurzenie, taki trochę niepokój w ręcach, od 15 lat obcinam paznokcie w ramach zdenerwowania, nie wiem dlaczego to robie, ale nie powinienem tak patologicznie krótko ich obcinać. Nie chcę egzystować, nie chcę prokrastynować, chcę zdobywać świat, czerpać z niego radość, mam ku temu możliwości, ale nie mam ludzi, nie dąże do ludzi, a samemu to przecież chujnia to robić. Żeby zdobywać świat muszę dążyć do kontaktów z kobietami. Mam ambicje, nie mam motywacji, nie mam energii psychicznej, czasem trudno oddycham tak nerwowo i to już w ogóle nie chce mi sie wtedy nic robić, bo męczy wszystko, czasem jestem wkurzony (i zarazem to męczy psychicznie, zajmuje mózg), że muszę iść siku, czy muszę zjeść, albo spać, bo mi sie nie chce. Męczą mnie codziennie czynności, a nie powinny chyba. Sypiam dobrze. Od 1,5 roku dbam tylko o fizjologię, zakupy spozywcze, jeść, trenować na siłce (obowiązek za który się zawziąłem). Chodzę w tych samych kilkunastu ciuchach od lat, mimo że mam więcej, to oszczędzam, chodząc w tych nieco gorszych, jednoczesnie akceptowalnych w społeczeństwie, tak by sie nie wyróżniać niczym. Trenuje na siłce też na później, aż będę mógł w pełni korzystać życia, chcę dobrze wyglądać, gdy będę gotowy na życie, na czerpanie radości, gdy będę miał libido i będę mógł się nakręcić na kobiety czy kontakty z nimi - jak kiedyś. Czekam na motywację, na energię. Ale ta chwila nie następuje, czas mija, młodość mija a ja czekam przygotywując się na te lepsze czasy, które nie nadchodzą. Nie rozumiem tego, przecież na poziomie logicznym wiem doskonale, że powinien korzystać z życia, z młodości, bo bede juz tylko starszy a i tak wyglądam młodo na szczęście. Problem w tym , że nie wiem czemu tak jest, być może nie czuję nagrody w tym? Ani w "podróży"? Pisząc "podróż" mam na myśli to, że sama podróż w dążeniu do celu powinno cieszyć, a nie sam cel. A mnie podróż do celu nie cieszy a i celów już sobie też nie wyznaczam (poza siłką). Porażki powinny cieszyć, bo próbujesz, wtedy sie uczysz,a ja nic nie robię. Przez staranie się bycie perfekcjonistą i z reguły nieprzegrywanie, niedoświadczanie porażek byłem człowiekiem (i nadal pewnie jestem), któremu często brakowało odwagi, bo bardziej od braku wykorzystanej szansy bał się porażki. Wolałem nie spróbować, bałem się, niż coś zrobić i przegrać. Wiele niewykorzystanych szans i sytuacji. Często też bałem się okazać emocje, że kogoś lubię, a jeszcze bardziej, że jakaś dziewczyna mi się podoba i gdy była sytuacja w tą stronę, to stres mnie ogarniał, milion myśli i pękałem przed następnym krokiem bojąc się, że zdemaskuje moje myśli. Bałem się odrzucenia zapewne, tak se myślę teraz po prostu, bo wtedy odrzucałem tą myśl. Nie potrafiłem zabiegać o kobietę, ani o ludzi. Nigdy też praktycznie nie uśmiechnąłem się do obcej osoby zarówno na trzeźwo, jak i po alko. Czasem czy tam często się śpieszę. Po prostu sie spieszę, jakbym odczuwał presję, jakby presję czasu też, ale nikt nie nakłada na mnie presji, nie wiem po co gdzie i dlaczego miałby się prokrastynator spieszyc? Po prostu wykonuje szybko niektore czynności, nie wiem czemu, moze im szybciej je zrobie, tym krocej sie bede meczył? Czy mam depresje? Nie wiem, nie czuje smutku. Nie czuje też jakiejś radości. Z emocji odczuwam czasem złość i wkurw, irytację, poddenerwowanie, tego typu rzeczy. A tak to spokój, prokrastynacja, nie wiem czy można nazwać tu anhedonię (byc moze, ciezko opisać uczucia, osobie ktora nigdy nie uzewnetrznia i nie wyraza ich), zresztą ja nigdy nie świetowalem czy to urodzin czy jakichs dyplomów na studiach, od dluzszego czasu i na sylwka mam wyjebane, ot nowy rok i tyle, wyjebane. Ludzie mający po 65 lat chetnie by zamienili się ciałem ze mną (i wiekiem), a ja żyję jak owy 65-latek, bez dzieci, bez żony, bez dziewczyny. Powinienem żyć tu i teraz! Ciezko mi sie pisze i użala nad sobą, ale skoro inni to robią i dostają odpowiedzi, to może ja też spróbuję, może wniesie to coś do mojego życia i pchnie mnie tam, gdzie powinno. Jeśli przeczytaliście całe, to współczuje Wam i jednocześnie będę wdzięczny gdy napiszecie o tym co sądzicie co mi dolega, czy to sie w ogóle nadaje do leczenia psychiatrycznego.
×