Skocz do zawartości
Nerwica.com

pinnatum

Użytkownik
  • Postów

    38
  • Dołączył

  • Ostatnia wizyta

Treść opublikowana przez pinnatum

  1. Po dwóch spotkaniach z nową psycholog, ona wstępnie powiedziała, że nie widzi u mnie zaburzeń lękowych, chociaż nie wyklucza, że moje objawy są spowodowane mechanizmami psychicznymi.
  2. Ja nadal niestety tkwię w martwym punkcie. Z badań mi wyszły próby wątrobowe lekko podwyższone:/ USG dobre, za dwa tygodnie mam powtórzyć te badania, do tej pory nie powinnam obciążać wątroby, więc leki nie są wskazane. A samopoczucie coraz gorsze. Mdli mnie czasami tak, że nie jestem w stanie wykonywać najprostszych czynności, od akceptacji się oddalam zamiast przybliżać. Śpię też ostatnio gorzej, budzę się w nocy z mdłościami.
  3. Wiem. Walczę o tę akceptację każdego dnia, są momenty, że sobie to bardziej wmówię i wtedy jest mi łatwiej funkcjonować. Ale są też takie że głowa krzyczy "to nie to!" i wtedy jest ciężko. Mam nadzieję, że nowy psycholog mi w tym pomoże. W przyszłym tygodniu mam też jeszcze rundkę badań (o które jakoś bardzo nie prosiłam, więc zakładam że mają sens), mam nadzieję że ich wyniki też przybliżą mi akceptację. Psychiatra nie stwierdziła u mnie depresji, powiedziała co prawda że to głównie antydepresant, ale że u mnie powinien działać przeciwlękowo. No i oczywiście przegląd internetu (którego nie powinnam robić, wiem) pokazuje, że ten lek jest często przepisywany na zaburzenia lękowe.
  4. Że moje objawy mogą mieć podłoże psychiczne, ale nie muszą (pomocne:P). I żebym zmieniła terapeutę na poznawczo-behawioralnego.
  5. Wzięłam dzisiaj połówkę tego mozarinu rano, ale źle mi z tym strasznie, chodzę i ryczę. Niestety od wczoraj wróciły bardzo myśli, że to się nigdy nie skończy, że to nie od nerwicy (a wydawało mi się że już zaakceptowałam to). Znów mi nic nie pasuje, że nie mam lęków, nie boje się wyjść z domu, nie boje się ludzi, nie boje się, że mam raka, nie boje się, że zemdleje, umrę, zwymiotuję... Boje się tylko, że do końca życia się będę tak czuć ;(
  6. Dziękuję za podzielenie się tym, jak to wyglądało u Ciebie. Ale powiem Ci, że ja naprawdę chciałabym żeby moje objawy się zmieniały i znikały po zapewnieniu od lekarza, że mam zdrowe serce czy żołądek. Wtedy dostaje się niepodważalny powód, że te dolegliwości mają podłoże psychiczne. A tak to ciągle jest ta natrętna myśl, że może jednak jest na rzeczy coś więcej:/ Nawet ta psychiatra wczoraj nie była jakos tak stuprocentowo pewna, że to somaty. Prosiła, żeby jej wysłać wszystkie wyniki badań jakie robiłam i nie przestawać się badać jeżeli są jeszcze jakieś pomysły. Ale może oni zawsze tak robią, nie wiem. No i ja naprawdę nie panikuję, że jestem chora. Mój największy (przynajmniej) świadomy lęk to taki, że te objawy nigdy nie miną. Nie szukam sobie chorób, nie "umieram" na nic. Ale psycha mi siadła bardzo, nie ukrywam. No i leżenie i nic nie robienie działa na mnie absolutnie najgorzej. Jak tylko mi samopoczucie pozwala to wstaję i coś robię, im więcej mi się uda tym lepszy nastrój. A jak mnie zetną dolegliwości to od razu dół jak nie wiem.
  7. No właśnie chciałam, próbowałam, ale po prostu nie byłam w stanie, próbowałam się skupić na jakimś problemie, ale nie mogłam patrzeć na ekran przez odrealnienie, rozkojarzenie. A kiedyś też zawsze mi to pomagało. No i teraz powrót do pracy to też niestety nie do końca "między ludzi", bo home office przez pandemię.
  8. Oj tak, bardzo. Gdyby nie on, to już w ogóle nie wiem co bym zrobiła, to człowiek o nieludzkiej cierpliwości i sile. Ja ogólnie mam wrażenie, że krok po kroku poradziła bym sobie ze wszystkim, gdyby nie te przeklęte somaty. Dwa dni temu spędziłam bardzo fajny wieczór z mężem (narzeczonym właściwie, ale sama o nim mówię 'mąż'), na drugi dzień obudziłam się z bardzo pozytywnym nastawieniem, czułam się nienajgorzej. Po zjedzeniu drugiego śniadania kompletnie mnie ścięło, mdłości, słabo. Stwierdziłam, że ignoruję, nie poddaje się, tata akurat zadzwonił, czy nie pojechałabym z nim na zakupy doradzić. Zgodziłam się. To był koszmar, chodzenie między półkami, mdłości, odrealniony wzrok. Niestety czas z tatą nic nie dał, wróciłam w fatalnym stanie fizycznym i psychicznym. Potem po tej wizycie u psychiatry jeszcze gorzej, chciałam niby leki, ale potem się załamałam. No i słabo spałam, ciągle myślenie o tym że rano znów będzie odrealnienie, mdłości... No i bardzo mnie dobija to, że te objawy mi nie dają pracować, martwię się co będzie jak kolejne zwolnienie się skończy. W przeszłości miałam różne trudne momenty (w których już wtedy prawdopodobnie przydałoby się jakieś leczenie), ale nie miałam takich dziwnych somatów, potrafiłam wziąć się w garść, stawić czoło lękom, wyjść do ludzi, pracować, ignorować głupie myśli... I wychodziłam z tych kiepskich stanów. Teraz, pomimo tego, że ciągle staram się odpychać tę myśl, ona cały czas jest "już zawsze będę się źle czuć, już zawsze będą mdłości i odrealnienie". Ale dziękuję za podzielenie się Twoją reakcją psychiczną na leki, myślałam że to tylko ja jestem taka walnięta, że boje się lekarstwa na banie się
  9. No i rozwaliło mnie to konkretnie, sama świadomość że mam to brać, od wczoraj się non stop trzęsę, płaczę, tak jak jeszcze kilka dni temu wydawało mi się że chociaż minimalnie sobie radzę tak teraz jakaś czarna rozpacz.
  10. Nie ma szans, żebym zaczęła coś brać nie przeczytawszy ulotki. Tutaj z resztą mam wątpliwości, czy przy moim sercu w ogóle powinnam brać.
  11. No właśnie nie wiem jaki nurt, ale chyba zmienię gościa. Dzisiaj miałam wizytę u psychiatry i ona też sugerowała terapię w nurcie poznawczo-behawioralnym. A teraz "najśmieszniejsze". Dostałam receptę na lek (mozarin), po przeczytaniu ulotki dostałam czegoś na kształt ataku paniki (a nie miewam czegoś takiego)... i weź tu się lecz człowieku
  12. Chodzę do gościa, który jest i psychologiem i terapeutą. Wiem, że leki są po to, żeby wystartować, ale i tak mam wrażenie że on jakoś olewa te moje objawy. Na pierwszym spotkaniu, kiedy powiedziałam, że mam ciągle mdłości itd, które możliwe że są od psychiki, to się zdziwił "naprawdę? Cały czas?" I koniec tematu. A na pierwszym spotkaniu jeszcze nie sugerował żadnego psychiatry ani leków.
  13. Mam jeszcze takie jedno pytanie. Nie znam się na psychoterapiach, ale... Czy moje założenie, że terapeuta powinien jakoś zaadresować te (prawdopodobnie) psychosomatyczne objawy, jest błędne? Bo ja się dowiaduję z internetu o różnych technikach na odrealnienie, na mdłości, stres okołoposiłkowy itd. A sam psycholog nijak się do tego nie odnosi, on po prostu czeka aż mi będzie lepiej, żeby móc "kontynuować terapię". A z objawami jestem zostawiona sama sobie i co najwyżej mogę pójść do psychiatry po leki. Nie wykluczam, że ich potrzebuję, i nie wykluczam, że je będę brać, ale czy psychoterapia nie powinna mi też dostarczyć jakichś narzędzi, żeby sobie z tym poradzić?
  14. No właśnie próbowałam. Miałam codziennie wypisywać dobre rzeczy, które mnie spotkały. Dałam radę dwa dni, później tak te mdłości i zawroty głowy mi dały po dupie, że nic pozytywnego nie potrafiłam znaleźć. Mam wypisać pozytywne emocje, które odczuwam i wybrać 4 najwazniksz. Tylko że ja się łącznie doszukałam dwóch Nie potrafię stawiać czoła życiu i analizować różnych sytuacji jeżeli jedyne, co czuje, to mdłości.
  15. Ale jaki sabotaż? Ja byłam u lekarzy, również u psychiatry, stosuje się do ich zaleceń, ale to nic nie daje, czuje się coraz gorzej.
  16. No ja też chodzę prywatnie. I chciałabym uniknąć wydawania kasy na badania na coraz dziwniejsze choroby. Z drugiej strony nadal nie mogę uwierzyć, że te objawy to tylko nerwica. Boje się że się tylko przytruję lekami od psychiatry. Ktore może i pomogą na nerwy czy deprechę, ale pewnie nie zlikwidują tego od czego się wszystko zaczęło. Ale nie wiem:/ Jutro mam psychologa i nawet nie chce mi się tam iść, bo tylko będę musiała znów mówić, że jest gorzej, że nie zrobiłam zalecanych ćwiczeń, pracy nad sobą, bo mi na to nie pozwoliło samopoczucie.
  17. Wiem, muszę. Raz już byłam, wtedy lekarka chyba uznała, że nie jest że mną tak najgorzej, ale chyba jednak jest. Jeszcze mam kilka badań z krwi zleconych, zrobię, ale nie wierzę, że cokolwiek pokażą. No i jeszcze pasożyty mi ewentualnie chodzą po głowie.
  18. W ciąży nie jestem na pewno. A gastrolog twierdzi, że nietolerancje się inaczej objawiają. To trwa od miesięcy, próbowałam już różnych diet, niskie IG, paleo, bez glutenu, kilka dni na chlebie z masłem jak już nie miałam kompletnie apetytu. Leki na żołądek, probiotyki, zioła. Małe posiłki często, duże rzadko... Żadnej różnicy. Co by świadczyło o tym, że to jest niezależne od układu pokarmowego. Czyli że pewnie nerwica. A od jakiegoś czasu chyba też depresja, nie mam już do niczego motywacji, nie wierzę już po prostu w swoją przyszłość jakąkolwiek, wszystko się rozpadło.
  19. Gastroskopia u mnie czyściutka, nawet najmniejszego stanu zapalnego. Oczywiście objawy sobie nic z tego nie zrobiły. Załamka, nie wierzę już że kiedykolwiek się dobrze poczuję...
  20. Sama nie wiem... Zarówno psychiatra jak i psycholog mówią, że powinnam diagnozować te dolegliwości. A to nie jest tak, że sobie wmawiam jakiegoś raka czy coś, doszukuje się chorób, których nie ma. Ja wcale nie boje się, że jestem poważnie chora, po prostu strasznie się wkurwiam, jak mi te dolegliwości rozwalają życie. A zaczęło się w momencie mojego życia, kiedy czułam się szczęśliwa i spełniona, nie denerwowałam się niczym. Chyba, że coś się działo podświadomie... Nie wykluczam całkowicie psychicznego podłoża, ale wydaje mi się bardzo mało prawdopodobne. Te mdłości są ciągle, niezależnie od mojego humoru, wyspania. Rano się obudzę, to jeszcze nic nie zdążę pomyśleć, a już czuje te cholerne mdłości. Gastroskopia za dwa dni, jestem bardzo ciekawa, co tam wyjdzie... I jak na tę informację zareaguje mój organizm.
  21. Jak dostałam zwolnienie to myślałam, że odpocznę, wyspie się i zapanuje przynajmniej nas częścią tych objawów. Ale to nic nie daje... Co jest dla mnie argumentem za tym, że to cholerstwo nie jest od żadnej nerwicy.
  22. Robiłam już test oddechowy, wyszedł negatywny, za kilka dni mam gastroskopię. Jeżeli nic się nie zmieni, to będę musiała poprosić lekarza o zwolnienie, ale dobija mnie to strasznie, bo nie widzę żeby cokolwiek się polepszało.
  23. To znów ja... U mnie niestety nic nie lepiej, dzisiaj przyszło kolejne, bardzo mocne załamanie. Ciągle czekam na badania dotyczące żołądka, mam nadzieję, że cokolwiek wyjaśnią, bo podejrzewam zapalenie. Nie daje rady funkcjonować przez mdłości, boje się, że już nigdy nie poczuje się zdrowa, że już nigdy nie będę cieszyć się życiem. Jestem na zwolnieniu od psychiatry, byłam drugi raz u psychologa, rozmowa z nim pomogła mi na dwa dni, potem znów było gorzej. Ciągle kłócę się z mężem, on ma dość, do tego ciągle mówi że na pewno mam to wszystko przez psychikę... Ja się wtedy wkurzam, bo nie wierzę w to. Za tydzień mi się kończy zwolnienie i nie wiem, co zrobię bo pracować nie dam rady. Mam wrażenie że wszystko to, kim byłam, się powoli rozpada... Albo już rozpadło.
  24. Zrezygnowałam, ostatni wzięłam wczoraj do obiadu. Już jest trochę lepiej. Nie będę czekać aż może to minie. Muszę mieć sprawny umysł w pracy. Wstaję w nocy do dziecka, ostatnio podczas tych pobudek tak mi się kręciło w głowie, że bałam się że się przewróce z nim na rękach. Dzisiaj w nocy już było lepiej. Teraz będę szukać przyczyn moich jazd okołoposiłkowych i chodzić na psychoterapię.
  25. Tak czytam teraz opinie o tym Pramolanie i jest dużo negatywnych. Na mnie zawsze wszystkie leki bardzo mocno działały i często rezygnowałam z nich przez to. Ten betabloker co próbowałam, to dostałam najmniejsza dawkę, brałam i tak połowę i po paru dniach nie miałam siły podnieść się z łóżka, tętno ledwo do 50 dobijało. I chyba ten Pramolan też sobie odpuszczę, i tak nie miałam do niego przekonania. Ten brak sił i senność tylko potęguje moje wyrzuty sumienia i frustrację. Kołatanie też od Pramolanu może być, z tego, co ludzie piszą. A miałam je uspokojone, wróciły z Pramolanem właśnie. I jeszcze czytam, że jest często na sen przepisywany, ja ze snem nie mam raczej problemów. To znaczy teraz mam, bo mi serce świruje, ale przedtem to było ok.
×