Hejka. Mój pierwszy post na forum i od razu w jęczarni, o czymś to świadczy ;D
Przez 30 lat życia nie stworzyłam trwałej relacji, próbowałam kilka razy, 2-4 lata i się rozpada. Często ci ludzie, którzy myślałam, że są moimi bliskimi przyjaciółmi i coś nas ważnego łączy, z którymi spędziłam mnóstwo czasu, traktują mnie na końcu tak, jakbym nic dla nich nie znaczyła, jak gówno, które powinno się już odczepić..
Żyć się odechciewa, zwłaszcza że od zawsze marzyłam o stabilnej, głębokiej relacji na całe życie. Potrzebę więzi i bliskości dalej mam, ale nawet nie potrafię nikomu zaufać, zamknęłam się już. Jak tylko z kimś dłużej porozmawiam to czuję nudę, frustrację, znużenie, jak zbyt dużo do mnie pisze to czuję wkurwienie, a jak mi się podoba to przekonanie, że i tak zaraz sp*doli. Taka samotna egzystencja w 4 ścianach. Smutek, załamka, szloch, uciekanie w jakieś hobby i względny spokój, i tak w kółko. Czuję się taka samotna, niezwiązana z nikim i niczym. Może tylko z mamą, bo sama zabiegała o kontakt ze mną, ale czasem myślę, że w końcu jej się znudzę jak tamtym ludziom.
Jak z kimś fajnie porozmawiam, pożartuję (przez internet) to i tak mam świadomość, że dla niego to gówno znaczy i ja gówno znaczę. Skoro znaczyłam już gówno po pokazaniu całej siebie i budowaniu relacji przez ponad 2 lata, i to powtórzyło się 3 razy..
Na razie postanowiłam sobie, że wytrwam do końca fatalnego 2020, i może zapiszę na terapię, tylko zbieram się już 3 miesiące..