Skocz do zawartości
Nerwica.com

xyz0302

Użytkownik
  • Postów

    24
  • Dołączył

  • Ostatnia wizyta

1 obserwujący

Ostatnie wizyty

Blok z ostatnimi odwiedzającymi dany profil jest wyłączony i nie jest wyświetlany użytkownikom.

Osiągnięcia xyz0302

  1. @Szczebiotka wiekie dzięki za info i odpowiedzi na wszelkie pytania. Oboje kręcimy się w kółko i lepiej nie będzie. Ja cały czas zastanawiam się czy wyczerpałam już wszelkie możliwości... On dzisiaj stwierdził że jutro do mieszkania wraca ale nie na zasadzie narzeczonego/partnera tylko „bo chce”. Jak to „bo chce” wygląda w praktyce, to ja świetnie wiem. Ja dopiero półtora roku temu określiłam się sie zawodowo. Zarabiam słabo. On 8 lat w IT, 7tys. netto. Na zasadzie „bo chce” wrzuca do domowego budżetu ok.2tys. zł. Ale w nagrodę mam nie oczekiwać niczego. On siedzi w jednym pokoju, ja w drugim. Robi co chce, wychodzi gdzie chce, lata na wakacje ze swoją matką, a na co dzień uskutecznia uzależnienie od internetu i gier. Ja mam zająć się sama sobą, pracą czy czym tam chce. Najlepiej gdybym nie gadała nic ale od wielkiej biedy poświęci mi 2-10 minut grając jednocześnie. Uzależnieni od siebie finansowo jesteśmy bardzo, a rozstanie faktyczne dla obu stron kończy się konsekwencjami poważnymi. Mam wrażenie, że on nie zdaje sobie z tego sprawy. Już teraz na dzień dobry mamy do podziału sprzęty, rzeczy, a nawet psy o wartości lekko licząc 50tys. Idąc dalej… Ze względu na mój zły stan psychiczny, z uwagi na to że my dogadać się nie możemy, a ja sama mieszkania nie utrzymam, wczoraj włączyła się moja matka. Jako właściciel mieszkania chociażby. Zwyczajnie uznała że mieszkanie trzeba sprzedać, pieniądze na konto i czekają na moje „lepsze czasy”. Ja wracam do domu rodzinnego i tyle. Naświetlam mu to dzisiaj cały dzień. On mi mówi że chce psa, który od miesiąca przebywa u mojej matki i ona jest jego prawnym opiekunem. Miesiąc temu mówił dokładnie to samo… A finalnie… Co ma do rzeczy pies skoro matka chce sprzedać „nasze” mieszkanie i o zgodę go pytać nie będzie, bo jest jedynym właścicielem? Do niego w ogóle to dociera po polsku? Miesiąc temu też „chciał psa”. Nie dostał i nie dostanie. Dodatkowo zaraz matka ruszy ze sprzedażą mieszkania. Uznała że w związek się nie wtrąca, jesteśmy dorośli i mamy dogadać się sami. A skoro nie możemy… ona tylko zrobi to co musi czyli sprzeda mieszkanie i zawróci mnie do domu rodzinnego. Bo mieszkanie jest na nią i opłaty też. Oczywiście odda mu wszystkie jego rzeczy prywatne + szafę, lodówkę i zmywarkę, które kupował on. A on mi na to dokładnie to samo co miesiąc temu… tj. „chce psa”. Nikt mu na złość nie robi, pies jest wzięty ze schroniska na dom tymczasowy przez moją matkę. Wobec właściciela toczy się postępowanie sądowe. Matka mu zwyczajnie psa nie da, bo nie może nim dysponować. W każdej chwili sprawa sądowa może się zakończyć, a pies decyzją sądu może trafić znów do poprzedniego właściciela. Jego „chcenie” nie ma tu nic do rzeczy. Po prostu trzymamy się litery prawa. A ja mam wrażenie że rozmawiam z pięciolatkiem. Mam dosyć i mózg mi paruje… A to nie mnie powinien. On ma po prostu ostatni dzwonek jeśli rozumie powagę sytuacji i chce się „dogadać”. Później po prostu dostanie tylko swoje rzeczy. I to nie z decyzji mojej, a mojej matki. Bo ktoś musi tu „posprzątać”.
  2. Ehhh no fakt, bardzo współczuję. Też kiedyś tak miałam przez rok albo i dłużej. Napad ciężkiej depry i nie ma mowy o dojściu. Z facetem czy sama, bez różnicy. Dobrze pamiętam jak to wkurzało. Mogę zapytać co na to mąż/partner, który potrzeby swoje ma nadal? Fakt faktem, że kiedy problem leżał po stronie mojej, to seksu zaniechaliśmy całkowicie. Na plus dla partnera za wyrozumiałość i cierpliwość… Dopiero teraz przekonałam się jak to jest być po drugiej stronie.
  3. Kobiety chyba i tak mają łatwiej. Ogólnie. Że on na paroksetynie potrzeb nie ma, to jest sprawa jedna. Jak już… „Udanego” seksu nie było od ponad pół roku czyli samego początku paro. „Sprzęt” działa tak na 50%. No ja niestety też od początku czuję, że on podniecony nie jest tak jak powinien (czyli jak przed paro). Już przez to się odechciewa. O jego dojściu mowy nie ma. Ani przez pół godziny, ani przez godzinę i w żadnej pozycji. Wcześniej była do dosłownie kwestia maksymalnie 5 minut. Upatrywałam winy w sobie, już dawno temu poświęciłam pół dnia na „bycie bardziej seksowną”. Nic z tego. Finalnie próby były ze trzy, cztery (z inicjatywy mojej) i tak czy siak więcej by już nie było. Nie ma sensu zaczynać i w ogóle się nakręcać, bo wychodzi z tego tylko jedna wielka frustracja i rozczarowanie
  4. @Szczebiotka mogę jeszcze przytruć? Oczywiście ja robię własne plany ale związku nie zakończę w jeden dzień, ani nawet w miesiąc. Po prostu się nie da, chociażby ze względów prawnych i finansowych po tych 15 latach i wspólnym mieszkaniu od około 8 lat. A żeby było śmieszniej - „narzeczony” odnośnie związku potrafi powiedzieć na ten moment zarówno, że jestem „jeb*** psychopatką” i ślubu nie będzie nigdy, jak i stwierdzić, że on nie wie o co chodzi, związek był i jest 15 lat, a to ja nie chcę go wpuścić do mieszkania… Nie wpuszczam, bo nie chcę znowu słuchać wyzwisk. Zwłaszcza że one lecą tylko z jednej strony (od niego), ja nie daję się sprowokować, nie wyzywam, a jak zacznie on, to jasno i wyraźnie proszę aby zaprzestał. Decyzja prawo czy lewo miała być dzisiaj. Dzisiaj był u lekarza. Miał przedstawić dalszy plan leczenia, a ja na tej podstawie decydować co dalej. Leczenia, a raczej odstawki… Mówił że plan leczenia obejmuje pół roku na paroksetynie, a po pół roku odstawka i próba bez leków. Jeśli się nie uda, to kolejna próba farmakologiczna tym razem na rok, trzecia na dwa lata - takie info dostałam na początku. Pół roku minęło miesiąc temu, on dzisiaj wjechał z 30mg na 40mg… Napisałaś że bierzesz 40mg. No i „partner” też dzisiaj zacznie. Mogę zapytać jak u Ciebie wyglądało zwiększanie dawki? No i czy paroksetyna była pierwszym lekiem zaproponowanym przez lekarza? Czy wcześniej były jakieś inne i „słabsze”? Czego ja znowu nie rozumiem? Pacjent „z ulicy”. Pierwszy raz w życiu (31 lat) u psychiatry w październiku ubiegłego roku. Samo to, że akurat (jak wyczytałam „silna”) Paroksetyna już od początku mnie trochę zdziwiło. Nie jestem lekarzem, nie wcinam się… No to tak: 1) Październik 20mg. Gdyby ktoś mnie pytał - pomogło w fobii społecznej moim zdaniem wystarczająco. Z wychodzenia z domu „towarzysko” raz na tydzień zrobiły się 3-4 razy w tygodniu, a nawet kilka dni pod rząd. Chyba o to chodziło? Jego plany na ślub, dzieci itd. No ok. 2) „Chyba faktycznie źle działająca Paroksetyna” w styczniu została podniesiona do 30mg. Po dwóch-trzech tygodniach zauważyłam że coś nie gra. Do mnie wiecznie pretensje, „diagnozy” o które nie pytałam, na mnie samą wyrąbane, zasypiane do pracy, włączenie piwkowania co wieczór „na spanie”, na konsoli grane do oporu… 12 a nawet więcej godzin na dobę (o ile był w domu). Jeśli coś było zawalane mocno (np. sterta brudnych talerzy obok kompa), to odłączałam internet. Gra się zawiesza. Niestety wifi do pracy praktycznie non stop potrzebuję ja… Jestem odpowiedzialna za dwie firmy. Także po pół h czy godzinie włączam znowu internet, nie minie 10 minut a on znowu w transie grania… Talerze jak leżały tak leżą. Zaczyna się zapominanie i „nieogarnianie”. Wakacje z mamusią, a ja w jego szafie odkrywam puszki po psim jedzeniu sztuk kilka. Noż kuźwa, przecież z tego biorą się robaki! Szafa jest jego, ja tam nie zaglądam, bo nie mam po co. Znalazłam zupełnie przypadkiem. 3) Dzisiaj miałam decydować. Liczyłam że tak jak było mówione - poł roku minęło zatem odstawka. No i niespodzianka. Z 30mg na 40mg. Już przy poprzedniej dawce czułam się jak rozmawiając z kosmitą i bez logiki. Rozmowy były ograniczone już na 30mg do absolutnego minimum, bo i tak nic z nich nie wynikało. No ewentualnie „psychopatka”. Liczyłam na obiecywaną odstawkę, a co będzie teraz na 40mg, to nawet boję się pomyśleć. Dodatkowo on o związku rozmawiać nie chce. Proponowałam terapie dla par i wszystko co jest możliwe. Nic z tego. Albo „jeb*** psychopatka, ślubu nie będzie nigdy”, albo „no przecież to Ty mnie nie wpuszczasz!”… Kurcze, przecież idzie zgłupieć. Zapytałam dzisiaj o dalszy plan leczenia tj. jak długo ono ma jeszcze trwać według lekarza. „Tyle ile trzeba!” Ok, pytam czy było w coś celowane np. 3 miesiące, pół roku, rok, 10 lat? „Nie da się określić”. Jak tu podejmować jakieś decyzje? Nie mogę sobie pozwolić na „życie w zawieszeniu” czyli jego farmakoterapia przez kolejnych kilka lat. A obawiam się że tak to się skończy…
  5. Dzięki! Ja się po prostu upewniam. W dwa miesiące dojechaliśmy z jego stwierdzeniami od „ślub w 2023 bo i tak już 15 lat” + lista gości i świadkowie, do wyprowadzki i „rób co chcesz”. To wszystko na dawce paro 30mg, bo na 20mg było znośnie i niby te śluby, a paro „chyba jednak złe”. Gdyby całe to forum go znało, to zaręczam że pół roku temu NIKT z Was by nie wpadł na to, że on kiedykolwiek dotrze do psychiatry. Ba, nawet jego matka o jego leczeniu nie wie NIC, bo dla niej leczenie psychiatryczne to jest koniec świata i „czubek”. Ja raz w życiu 10 lat temu miałam taki odlot. Całe 3 miesiące i uznałam sama że leki odstawiam, bo w moim życiu „już kompletnie nic nie ma prawa być lepiej - mam wszystko”. Błąd. Za kolejne 3 miesiące była pierwsza próba „S”… O ile tamten okres na lekach był cudowny w moim życiu i nigdy nie byłam bardziej szczęśliwa, tak zawsze uważałam i uważać będę, że wtedy wyhuśtało mnie za mocno. Pare spraw zawaliłam, bo miałam już tak totalnie wyrypane. Przykład? Spóźniłam się na wszystkie matury, na dwie w ogóle mnie już nie wpuścili… Ryzykowałam że dopiero za rok, bo zwyczajnie nie chciało mi się żyć w zgodzie z budzikiem. No mało poważne, nie? Finalnie nic się nie zawaliło, L4 i te dwie pisałam miesiąc później i tyle. Cały czas się zastanawiam czy u niego teraz nie jest tak samo… No po 15 latach w 2 miesiące od ślubów i dzieci do wyprowadzki i mam Cię w dupie? 27.12 sam cały dzień błagał, żebym pozwoliła mu „odstawić paro” i „wtedy podejmiesz ostateczną decyzję”. No ok, jak widać do czasów bez paro, to chyba już nie dożyjemy… Samo to, że on nie panuje nad własną pensją by się nigdy nie wydarzyło bez tych leków - po 15 latach jestem pewna. Ja zawsze chcę ratować do końca… Poprzedni chłopak dopiero po moim odejściu uznał, że jednak mnie kocha, próbował popełnić samobójstwo itd. Mam traumę… Aczkolwiek ja przez ponad pół roku mówiłam że jedzie na rezerwie… Dotarło o wiele za późno i mojej decyzji nie zmieniło. Tu jest totalny odlot w dwa miesiące… Aczkolwiek umiar wskazany. Gdzieś jest ta magiczna granica, gdzie muszę odpuścić… Dla własnego dobra.
  6. Skomplikowane… 1. Święta u rodziny i gadka o dzieciach, ślubach etc. 2. Z mojej strony prośba tylko o jeden wspólny film przez 4 dni Świąt tj. już od 23.12 z zaznaczeniem, że jak gra to może być „jutro” 3. Z tego „jutro” wyszło tyle, że jak wyszedł 26.12 o 12, tak upił się i nie trafił do domu na noc (pierwszy raz w życiu!) 4. Ja powiedziałam, że mam tego cyrku dosyć, że czekałam i płakałam. Stał pod drzwiami cały dzień i wypisywał, błagał o ostatnią szansę, że „ta paroksetyna chyba faktycznie źle działa”, „odstawiam to i wtedy podejmiesz ostateczną decyzję”, no ok - faktycznie nie wiem jak to działa… 5. Jak 27.12 niby działała źle i miała być do odstawki, tak w styczniu podniesiona do 30mg (?!) 6. W lutym wymyślił wakacje z matką na 4.03 7. Ten termin był bardzo niekorzystny - dla mnie zagrożenie zdrowia i życia 8. Było powiedziane, że jeśli te wakacje nie zmienią terminu, to już nie wraca, a wyprowadzić ma się przed. 9. Nie wyprowadził się, po powrocie 3h stał pod dzwiami ale już bez wielkich dram - pojechał do matki i siedzi tam do tej pory. Co z domu potrzebował, to dostał na zasadzie wystawienia przed drzwi. 10. Liczyłam że ~2 tygodnie wystarczą, żeby uświadomić sobie raz a dobrze, że naprawdę się rozstajemy jeśli nie zacznie się wreszcie starać. Przypominam, że 15 lat związku to np. sąd w sporach finansowych. 11. Ja wczoraj byłam oglądać nowe mieszkanie, on o tym wie i ma to gdzieś. Siedzi u matki i chce konsole, a wracać niekoniecznie. 12. To tyle na przełomie 3 miesięcy - jeśli zmienię mieszkanie finalnie, a on np. za pół roku znowu stwierdzi że to „te złe leki” - nie mamy już o czym rozmawiać… Przynajmniej z mojej strony. Nigdy.
  7. Jasne, nie obwiniam leków, po prostu nie rozumiem… Na dawce 20mg 3 miesiące temu sam jeszcze mówił o ślubie i dzieciach... W styczniu podwyżka do 30mg - miesiąc temu się wyprowadził. No logiczne to chyba nie jest? Zwłaszcza na 15 lat związku. Przeraża mnie też nagły brak kontroli nad finansami - tak nie było jeszcze nigdy przez to 15 lat.
  8. Dla lepszego zobrazowania, że dla mnie to jest kosmos… Ten mój wybuch rozpaczy, a jego natychmiastowo konieczne (oczywiście tylko według niego) mycie samochodu było po ponad dwóch tygodniach rozłąki. Na pierwszą wspominkę, że on nie chce rozmawiać, tylko jechać na myjnię, powiedziałam po prostu, że widzę że bardzo się stęsknił… Nie pytałam ale dostałam - „chyba sobie żarty robisz! po dwóch tygodniach?! trzy lata sobie siedzieliśmy na głowach!!!” - o ile ja pracowałam z domu, to on jeździł do biura. Od czasów covid pracował już z domu i faktycznie oboje siedzieliśmy w domu 24h/na dobę. Czego nie rozumiem? Mieszkanie jest formalnie tylko moje. To on zmienił tryb pracy i nie alarmował, że mu źle. Skoro trzy lata było mu aż tak źle, to czemu dopiero teraz wrócił do matki? Dopiero na paroksetynie… I to już podwyższonej do 30mg. Jeszcze w Boże Narodzenie była mowa o ślubie i dwójce dzieci. Żeby było ciekawiej - temat poruszył on i to w obecności mojej rodziny. Tym bardziej nikt teraz nie wie o co chodzi…
  9. Hej! Pytałam o paroksetyne i narzeczonego, bo od czasu rozpoczęcia jego leczenia mam wrażenie że jestem z innym człowiekiem. Na ten moment 15 lat związku, a 8 wspólnego mieszkania do śmietnika. Narzeczony po prostu wrócił do matki i tyle. Do mnie (czyli tam gdzie mieszkał przez tyle lat wcześniej) nawet nie bardzo mu się uśmiecha. No ok. Leczenie miało trwać pół roku. Minęło. Narzeczony zamiast planowo odstawiać wszedł z 20 na 30mg. Pytanie do panów - co z seksem? Narzeczony i jego lekarz wymyślili po prostu Viagrę. Trochę mnie to dziwi zważywszy na wiek (31 lat). Finalnie jeszcze jej nie dostał, bo reguluje za wysokie ciśnienie. Narzeczony paroksetyną zachwycony, moim zdaniem „uzależniony” - finalnie ma te leki zawsze przy sobie i nic nie chce odstawiać. Od swojego lekarza w styczniu dostał jeszcze inny lek. Wziął go raz, dwa miesiące po czasie, uznał że jest „gówniany” i on tego brał nie będzie. Za to paroksetyna jest święta i musi być zawsze pod ręką w zapasie. Pominąwszy, że ja już wyszłam z siebie sto razy i stanęłam obok… Info że byłam oglądać mniejsze mieszkanie, bo dotychczasowego sama nie utrzymam, spływa po tym człowieku jak woda. To na tyle budowania wspólnej przyszłości… Jest szansa, że on jeszcze kiedyś wróci z tego kosmosu? Ja naprawdę muszę zamienić mieszkanie na chwilę obecną… A narzeczony powinnam pisać już „były” skoro nie mieszka od miesiąca i tak mu dobrze. Nie mam pojęcia czy jeszcze czekać i na co… Jaka jest najwyższa dawka? W Google 40mg. Brakuje jeszcze tylko 10mg, a leczenie raptem 8 miesięcy… Jest szansa, że to się jeszcze unormuje/przestanie tak mocno działać? Uboki widzę tylko ja. Tj. do pracy na 9 wstawane o 10:30…, granie na konsoli i po 12h na dobę. Finalnie obudził się że nie ma pieniędzy na koncie w połowie miesiąca. Gdzie zawsze miał odłożone bo zarabia 7 netto a nie wydaje tyle. To nagłe i dziwne „odkrycie” też przeszło bez najmniejszej choćby refleksji… Do brzegu. Ja też się leczę i to 11 rok. Ale obok tej grupy leków nigdy nie stałam. Brałam spokojne 20 innych (antydepresanty, stabilizatory nastroju). On ma fobię społeczną. Jest może ktoś, kto dostał paroksetyne strikte na depresję i mu pomogła? Po rozmowach z byłym już chyba parterem, mogę wywnioskować, że magiczne leki zmieniające ludzi o 180 stopni jeszcze istnieją, a ja ich jeszcze nie brałam… Za to z nas dwojga to ja jestem osobą po próbach samobójczych włącznie ze zwisaniem z okna na wieżowcu. On myśli samobójczych nie miał nigdy, a przynajmniej tak twierdzi i dla mnie jest to wiarygodne. Jakieś porady od osób, które biorą/brały? Odciąć się już? Czekać? Dochodzi do tego, że ja sobie nie radzę i siłą rzeczy wybucham płaczem, a na to dostaje stwierdzenie „no dobra, to ja idę bo chcę sobie umyć samochód”…
  10. Dwa razy (i to raz po próbie „S”) 75mg postawiło mnie do życia w dwa tygodnie. Z zegarkiem w ręku. Później znowu 75,150, a finalnie i 225. I nic kompletnie.
  11. Wiem, że pytałam o coś innego ale… skoro wyszło mieszadło Partner i jego paroksetyna to sprawa jego. Może ktoś mi coś doradzi? Od sierpnia prosze swojego lekarza o antydepresant. NIE. Bo ponoć mam CHAD (diagnoza postawiona po 4 wizytach, w przeciągu ostatnich 10 lat lekarzy było ze 20 i nikt tego nie podzielał). Rodzina też jest na nie (ja z tych co pytają a nie są najmądrzejsi na świecie i podważają diagnozy). Te 10 lat bujam się z deprą i nerwicą. W sumie pierwsza diagnoza „zaburzenia depresyjno-lękowe” pasowała mi najbardziej. Zaczęło się na studiach, jeśli nie umiałam wszystkiego na 100% na blachę to dzikie płacze i na egzamin nie idę, „bo jestem debilem”. Gdzie oczywiście nawet z 30% mojej wiedzy można było bez problemu zdać. Mam baaaaardzo niską samoocenę mimo że ponoć na taką nie wyglądam. To doskwiera mi najbardziej. No i aktywizacja… Covid, studia zdalne, praca zdalna. Jak mam wyjść z domu, to jestem „chora” już dwa dni przed. Nawet jeśli chodzi o zakupy w Biedronce pod blokiem. Nie pamiętam kiedy miałam jakieś hobby… Sto lat temu wenla zmieniła cały mój świat o 180 stopni. Niestety od dawna już nie działa nawet przy końskich dawkach. Przy Mirtorze mogłam spokojnie spać ale na wagę wrzuciłam 30kg. Chciałabym coś chcieć… I mieć siłę żeby to zrealizować… Wyjść do ludzi, zrobić ze sobą porządek. Partner na paroksetynie mnie tylko dobija, a i tak czuję się najbrzydsza na świecie i bezwartościowa. Ktoś coś?
  12. „Tańczę” już bardzo mocno i długo. Do tego stopnia, że skoro ja nie mogę liczyć na wsparcie, którego aktualnie potrzebuję (mówię mu o tym od 3 miesięcy), to ma opuścić mieszkanie przed swoim sobotnim wylotem. Plus że jeśli tego nie zrobi, to po powrocie odbierze swoje rzeczy z magazynu. Taką wiedzę ma od ubiegłej soboty. Dzisiaj kupił pudła i chyba faktycznie zamierza się pakować… Z tej drogi go zawrócę, bo ja mam też swoje życie i problemy dlatego prosiłam go o wsparcie. Na ten moment nie mogę sobie pozwolić na debaty kto kupił który kubek etc. Do tego że czarno na białym już wiem na co mogę liczyć wrócimy w lepszych okolicznościach. Po jego wakacjach, za miesiąc albo nawet dłużej - też chcę być na to rozstanie przygotowana. Emocjonalnie i nie tylko. Zostając sama po 15 latach i bez uprzedzenia wiadomo że depra level milion natychmiast. I tak już ją miałam i mam… Wychodzi na to, że chodziło tylko o lokum mieszkalne a nie o mnie…
  13. Być może fakt, że jego problemy się skończyły i to bardzo skutecznie. Na ten moment może z dowolną osobą debatować nieskończenie długo. Nawet jeśli właśnie ją poznał. Dopóki była fobia społeczna, to ja np. umawiałam go do fryzjera, bo on na wykonanie połączenia zbierał się tydzień, a nawet miesiąc. Faktycznie przestałam być potrzebna skoro teraz już sam ogarnia wszystkie swoje sprawy.
  14. @Szczebiotka jeśli mogę… Ty leki znasz i chwalisz. Być może on miał mnie gdzieś już od bardzo dawna, a bez leków nie miał „siły” związek zakończyć? W końcu różnica jest taka, że ja zostaje w swoim mieszkaniu, a on musi znaleźć sobie jakieś lokum. Jeśli można, to chętnie dopytam o jedyną rzecz z którą on sam ma problem i to widzi. „Bardzo realistyczne sny”. Dzisiaj znowu padł temat ale nie mam czasu i ochoty drążyć. Ze 3 dni temu „no chodzi mi o to, że śniło mi się że x i y nie żyją, a jak się obudziłem to nadal myślałam że tak jest”.
  15. Nie ma dołków najmniejszych. Od kiedy wjechała paroksetyna, to świat jest różowy, a problemy tylko po mojej stronie…
×