Witam wszystkich!
Od pewnego czasu czuję się beznadziejnie, mimo że teoretycznie nie mam na co narzekać. Czasami sama mam wyrzuty sumienia, bo ludzie ciężko chorują, tracą bliskich, tracą pracę i można by tak wymieniać dalej.
Jednak nie potrafię się pozbyć tego uczucia, a także nie potrafię się wziąć w przysłowiową garść. Moim największym problemem jest praca, postaram się w punktach opisać o co chodzi.
1. Nienawidzę swojej pracy. Jest to praca biurowa. Nie jest to związane z moim wykształceniem (tak to jest jak studiuje się coś, co człowieka interesuje). Jest to praca zdobyta po znajomości, ale nie jestem wyjątkiem. Typowa praca na etacie. Przez większość dnia nie mam co robić. Niestety siedzę z innymi osobami w biurze (one też często się nudzą) ale po prostu nie wypada mi np. czytać książki czy rozwiązywać krzyżówek. Korzystanie z internetu na pracowniczym komputerze też nie jest takie incognito Jak wspomniałam, nudy albo cyferki i tabelki. Dzień w dzień to samo. I tak już od 3 lat. Na początku mi to nie przeszkadzało, byłam po zmianie pracy, więc było to dla mnie coś nowego z trochę lepszymi zarobkami. Nikt się tam nade mną nie znęca, jeśli chodzi o towarzystwo. Nie ma mobbingu, wykorzystywania. Pod tym względem jest ok. Ten rodzaj pracy niesamowicie mnie ogłupia. Zapominam słów, trudniej mi się myśli.
2. Po pracy gdy wracam do domu (zimą są już egipskie ciemności) jestem wykończona. Muszę dojeżdżać dość daleko, co jeszcze powoduje, że jestem zamulona. Zmuszam się, by wykonać w domu jakieś podstawowe czynności takie jak prosty obiad, czy włożenie prania. Później mogłabym tylko leżeć na kanapie i gapić się w sufit. Moje zmęczenie psychiczne jest ogromne. Staram się jak mogę, żeby się trochę zaktywizować np. pójść na spacer. Czasami się uda. Kiedyś nie byłam w stanie zasnąć bez przeczytania chociaż strony książki. Teraz nie mam siły czytać...
3. Najważniejsze - nie chcę tam pracować. Nie chcę TAK pracować. Chcę zmienić pracę. Marzę o tym. I tu przechodzę do sedna sprawy - co jest ze mną nietak? Już od roku chodzi mi po głowie pewien pomysł. W tym celu muszę się przebranżowić, a konkretniej zdobyć pewne umiejętności od zera. Powiem nieskromnie, że mam do tego pewne predyspozycje, które wymagają pracy i doszlifowania. Czy wierzę w siebie? Jednego dnia tak, drugiego nie. W zależności od zmęczenia. Problemem jest to, że nie mogę się za to wziąć. Jakkolwiek absurdalnie to brzmi, nie jestem w stanie zacząć i w tym trwać. Ta nowa "praca" wymaga ode mnie kreatywności. Muszę być skupiona i zaangażowana. Mój mózg pracuje najlepiej od rana do ok 13. Siedząc 8h przed komputerem nie robiąc NICZEGO co wymaga ode mnie myślenia twórczego czy rozwiązywania problemów, mam wrażenie, że mózg jest już wyłączony. Nie jestem w stanie niczego wymyśleć, na niczym się skupić, nie mówiąc o przyswajaniu nowych informacji. Ciągle sobie powtarzam, ze zacznę od jutra, od poniedziałku itd. Gdy jestem w pracy od rana nastawiam się - tak, DZISIAJ do tego usiądę. Po czym z każdą godziną tracę zapał i poniekąd godzę się ze swoim losem. Nic mnie już wtedy nie motywuje. Próbowałam wielu rzeczy. Np. po pracy najpierw obiad, szybkie ogarnięcie i wtedy do komputera. Albo najpierw do komputera, reszta później. Bez znaczenia jaka to konfiguracja - nie daję rady. W skrajnych przypadkach, gdy już uda mi się do tego usiąść, to przez brak skupienia, przypominam sobie same mało istotne bzdury do zrobienia, które nie wymagają takiego wysiłku. Przeraża mnie to, że mogę tak żyć do emerytury, bez iskierki satysfakcji z czegoś co robię 40 godzin tygodniowo...
Domyślam się, że dla czytającego może to brzmieć absurdalnie. Chcę ale nie robię. Może tak naprawdę nie chcę? Ale czy wtedy doprowadzałoby mnie to do płaczu i rozpaczy? Jedyny dzień, kiedy czuję się dobrze to sobota. Wtedy nadrabiam domowe zaległości, relaksuję się, odwiedzam rodzinę. W niedzielę jest gorzej, myślę tylko o tym, że znowu to samo.
Czy ktoś z Was ma jakiekolwiek rady?