Skocz do zawartości
Nerwica.com

asuana

Użytkownik
  • Postów

    4
  • Dołączył

  • Ostatnia wizyta

Treść opublikowana przez asuana

  1. asuana

    Filmy psychologiczne

    Nie wiem, czy ten film zaspokoi potrzebę głębszego sensu, ale wielu z nas na pewno dotyczy "Prozac Nation" ("Pokolenie P"). http://pokolenie.p.filmweb.pl/
  2. Brałam Seorxat dosłownie dwa dni (20 mg). Drugiego dnia miałam taki wyskok serotoniny, że czułam się i zachowywałam jak po amfetaminie. Oparłam się u lekarza, miałam mega ciśnienie i puls, nie widziałam dalej niż 5m, dwa razy zemdlałam. Po 120 ml hydroxyzyny domięśniowo troszkę zachciało mi się spać, a miałam usnąć i przespać pod okiem lekarza zejście seroxatu z organizmu. Psychiatra nie "rozdawkował" mi seroxatu, tzn. od razu miałam brać 20 mg. Lekarz kazał mi odstawić, przepisał Seronil i biorę dawkę 2,5 mg przez tydzień, potem 5, potem 10. 29.12. mam wizytę u psychiatry, będę już przygotowana wtedy na dawkę 20 mg. Zdawałam sobie sprawę z tego, że możliwe są skutki uboczne, ale czegoś takiego się nie spodziewałam. Choć podobno byłam drugim przypadkiem, który tak zareagował w 30 letniej karierze lekarskiej doktor, do której trafiłam...
  3. asuana

    moja nerwica...

    Chciałam się przywitać, jako nowa na forum, i napisać kilka słów o sobie... Od kilku tygodni mam diagnozę kilku lekarzy - nerwica... i od tego czasu czytam o niej, dobrze jest wiedzieć jak najwięcej o swoim wrogu... Okazało się, że trwa to dużo dłużej niż mi się wydawało. Zaczęło się od tego, że nigdy nie wolno było mi w domu płakać. Mój ojciec dostawał ataków agresji, jak tylko widział moje łzy. A rodzice byli i są bardzo wymagający... Zawsze wytykali mi nawet najmniejsze potknięcie. Z czasem i ja stałam się bardzo wymagająca. Od siebie i od innych. Ale nigdy w 100% nie byłam w stanie sprostać im i moim oczekiwaniom. Najpierw była bulimia. Był to sposób na ulgę. Na niepłakanie. Bo po każdym ataku bulimii byłam martwym, niezdolnym do czegokolwiek przedmiotem. Był to też chyba efekt tego, że miałam kilka kg za dużo, a zawsze pocieszałam się jedzeniem. Rzyganie mnie oczyszczało. Trwało to mniej lub bardziej intensywnie od mniej więcej 2000 r. do połowy 2006 r. W maju 2006 powiedziałam sobie stop. To nie może tak dłużej trwać. Skończyłam z rzyganiem... Niestety wraz z końcem tego procederu zaczęły się dziać ze mną różne dziwne rzeczy. Nie mogłam złapać oddechu. Trzęsły mi się ręce. Z dnia na dzień byłam coraz bardziej zestresowana. Wszystko doprowadzało mnie do paniki. Najmniejsze kolokwium, wyjście z domu, żeby się z kimś spotkać. Miewałam lepsze i gorsze okresy. Ale... kilka ostatnich miesięcy. Rzucenie pracy na rzecz perfekcjonizmu na studiach, pisanie pracy mgr, która musiała być rewelacyjna, kolejna sesja na 5,0, obrona, teraz szukanie pracy i rozmowy kwalifikacyjne. Wszystko to doprowadza mnie do absolutnej paniki... 2 tygodnie temu przestraszyłam się nie na żarty.. dzień po baaardzo stresującej rozmowie o pracę kilka godzin łomotania serca, ból w klatce piersiowej, nie mogłam oddychać, drętwiały mi ręce i nogi... ostry dyżur w środku nocy i podejrzenie ataku nerwicy serca. Zrobiłam wszelkie badania, wszystkie choroby zostały wykluczone. Jestem fizycznym okazem zdrowia, gorzej z psychiką. Wszyscy mi mówią - wyluzuj, zrelaksuj się, odpocznij. Ale ja nie umiem się relaksować, nie umiem odpoczywać, nie umiem wyluzować. Jestem w pułapce swoich i innych wymagań. Jeśli luzuję chociaż na chwilę, to mam wyrzuty sumienia, że nie daję z siebie 100% i że cały świat mi się zawali. Ostatnio dał mi popalić też mój ojciec. Wpadł w furię i zmieszał mnie z błotem. Każdy aspekt mojego życia. Przez następne 4 dni wegetowałam na pramolanie, płacząc praktycznie cały czas. Wiecznie mi się wydaje, że nie robię nic, że robię za mało. Efekt jest taki, że zawsze wszystko mi się udaje. Boję się porażki. Nie doświadczyłam jej chyba nigdy, a na pewno nigdy takiej, która by mnie nauczyła, że można czasami przegrać i wyciągnąć z tego wnioski. Dlatego boję się tak bardzo nieznanego. Że mi się świat zawali. Wiecznie żyję w strachu. Boję się śmierci. Miewam takie dni, że leżę w łóżku i trzęsę się ze strachu, bo wiem na pewno, że coś złego się stanie, że ktoś z mojej rodziny umrze, zginie, cokolwiek. Swojej śmierci też się boję. Dlatego panicznie boję się latania (choć wsiadam do samolotu, ale zawsze po odpowiedniej dawce leków uspokajających). Boję się wysokości, bo od razu widzę siebie spadającą z niej. A najbardziej boję się o moją mamę. Jest krucha i wrażliwa. Boję się, że stanie się coś komuś lub jej i ona sobie z tym nie poradzi. Jest typem, który się poddaje, nie walczy. A jest to najbliższa mi osoba. Nie umiem sobie z tym poradzić. I jestem wobec nerwicy kompletnie bezbronna, a jestem raczej osobą, która zawsze sobie ze wszystkim radzi, odporną psychicznie. A okazuje się, że mój organizm mówi mi coś innego... Od tych 2 tygodni, od ataku nerwicy największego w moim życiu, cały czas serce mi łomocze, jestem na lekach uspokajających, ale czuję się jak wrak... Wiem, że potrzebuję konkretnej pomocy, ale nie wiem, czy terapia, czy leki, psychiatra czy psychoterapeuta? Czy może wyolbrzymiam swoje problemy? Serdecznie proszę o wszelkie uwagi.
×