hej , w sumie tak czytam te posty i mi trochu lepiej wiedząc, że aż tylu nas jest. To trochę ściąganie w dół ale działa. Ja już tak długo mam depresje i nerwice ze nie pamietam kiedy się zaczęło. Chyba jak miałam około 10 lat a mam teraz prawie 30-kę. Z depresja jakoś sobie radze sama, po tylu terapiach chyba mój facet okazał się najlepszym lekarstwem. Najgorzej jest z nerwicą, boję sie ludzi i walka z tym jest ciężka. Udaje oczywiście żeby nie wyszło ze jestem słaba, chociaż coraz częściej nie boje sie do tego przyznawać. Żal mi ze nie mam przyjaciół, chłopak tez ubolewa nad tym ze nie mamy z kim sie na piwko umówić i ja wiem ze to moja wina. Odpycham ludzi. Jestem lubiana, czuje to ale stwarzam wokół siebie takie pole ze nikogo nie wpuszczam. moje relacje z ludźmi są płytkie, przyjazne ale płytkie. moje reakcje są takie ze jak kogoś poznaje to mam taki słowotok i jestem tak towarzyska ze ludzie sa mną zachwyceni, a jak tylko ktoś wyciągnie do mnie rękę po cokolwiek to ja mam panikę. od znajomych nawet telefonów nie odbieram bo sie boje ze będą sie chcieli umówić. I te wieczne kłamstwa... Cały czas coś wymyślam żeby tylko sie nie tłumaczyć. Nic nie umiem załatwić przez telefon, a jak mam iść do jakiegoś biura czy coś to jest to dla mnie klęska. Wyprawa na pocztę mnie tyle kosztuje ze nie da sie tego opisać. Skrywam oczywiście to wszystko jak sie da i mało kto zauważa moje problemy. Tak bardzo chciałabym osiągnąć cos w życiu, marze o własnej firmie, ale przecież ja nie dam rady. Za wiele barier nie do przeskoczenia. I jeszcze te natrętne myśli, wieczny bałagan, natłok chaosu który mnie meczy. tak nie da sie żyć. nie umiem sie z niczego cieszyć. niby mam dobry humor, ale zawsze znajdę jakieś "ale". niestety moja opoka - chłopak tez chyba zaczyna sie kruszyć, nie rozumie mnie. ma do mnie pretensje ze spalam za sobą mosty, ze nie umiem sie cieszyć życiem, ze jestem marudna i dzika. Cos czuje ze mi tak cale życie przeleci a ja tak tego nie chce. Poszłabym do psychoterapeuty bo to chyba byłaby jedyna możliwość wyleczenia sie ale nie stać mnie nawet na półroczną terapię, po prostu mnie nie stać. Tak marze o jakimś sukcesie i o tym żeby dobrze o sobie myśleć ale juz tyle lat minęło i nic sie nie zmienia, tak mi przykro ze jestem skazana na porażkę. takie to żałośnie smutne i tak prawdziwe. Przekreślone marzenia na starcie.