Witajcie,
Od jakiegoś czasu mam dziwne natręctwa myślowe, chciałem się Was spytać czy według Was to coś związanego z nerwicą, czy jakiś problem.
Ale od początku...
Zacznę od tego że ponad rok temu wszedłem w pierwszy poważny związek, chciałem by było idealnie, wspaniale, nie wyobrażałem sobie rozstania czy bycia z inną dziewczyną, nakładałem sobie chyba jakąś wewnętrzną presję. W końcu jednak po około roku zacząłem dostrzegać, że chyba to nie to, nie mogłem zrozumieć, że zauroczenie minęło i że nie czułem już tego entuzjazmu co wcześniej, pewne rzeczy zaczęły mi coraz to przeszkadzać, czułem, że wolałbym posiedzieć sam w domu niż z nią. Ona to też wyczuła i w sumie sama zaproponowała rozstanie, a ja nie protestowałem... 3 tyg zaczęło mi je brakować, wróciliśmy do siebie na krótko, potem znowu rozstanie, potem dłuższa przerwa i znowu powrót, ale cały czas nie mogłem wrócić do tego co wcześniej, mimo że niby chciałem, działałem trochę wbrew sobie, wbrew temu co mi mówiła głowa, sam w sobie chyba kumulowałem stres. W końcu po 2 miesiącach znowu z jej inicjatywy doszło do rozstania, już ostatniego, znów nie byłem w stanie sam tego zrobić, ale nie walczyłem, za długo trwało to wszystko bez sensu, zrozumiałem że to nie ta dziewczyna. Początkowo poczułem ulgę, bo chciałem ponadrabiać te wszystkie zainteresowanie, które przez związek trochę zaniedbywałem.
I po 2 dniach mnie coś uderzyło... Nie byłem sobie w stanie poradzić z takim dziwnym uczuciem, nie chciało mi się nic, zero przyjemności i chęci do życia (a przecież 2 dni wcześniej już planowałem, że teraz będę robił to to i tamto), pachniało mi coś depresją. Potem wyjechałem, wyjazd trochę pomógł, ale po powrocie dalej się czułem dziwnie. Nie myślałem w ogóle o związku, który minął, przejmowałem się tylko tym, że nic mnie tak nie cieszy jak wcześniej. No i zaczęło się rozmyślanie co jest ze mną. Najpierw był lęk przed... lękiem. Potem lęk, że ten stan może wrócić, że uderzy we mnie depresja itd. Jakby co chwila rozkminiałem coraz to nowe przyczyny swojego stanu, co powodowało we mnie kiepskie samopoczucie i jakby lęk nie wiadomo przed czym. Teraz po 3 miesiącach czuję się już dużo lepiej, ale dręczą mnie myśli, że jestem uzależniony czy to od masturbacji czy to od alkoholu. Z czego to wynika? A to że po rozstaniu wiadomo brak dziewczyny a napięcie seksualne, trzeba rozładować i zdarzało mi się to robić może trochę za często może nie, wcześniej jak to robiłem nawet czasem w związku, to robiłem i nie rozkminiałem nie miałem problemów a teraz po każdym razie zastanawiam się czy to nie było z powodu uzależnienia. Jeśli chodzi o alkohol, to przyznam się jak trwały te rozstania i powroty to zdarzało mi się czasem walnąć tak samemu kilka drinków, nigdy do jakiegoś stanu totalnego upojenia, ale jednak zdarzało się. Wtedy wypijałem i też nie rozkminiałem, natomiast w końcu stwierdziłem, że to nie jest metoda i od dłuższego czasu takie picie w samotności mi się nie zdarza a rozkminy pojawiły się niedawno. Także jeśli chodzi o alkohol to teraz tylko w towarzystwie, ewentualnie czasem w tygodniu 2-3 piwka do jakiegoś meczyku czy po wysiłku. Podczas picia w tym towarzystwie zdarzało się poszaleć trochę bardziej, ale nie tylko mi, no i chyba każdemu się czasem zdarzy i nie sądze że to u innych powodowało takie dziwne stany. Dodam że uprawiam sporo sportu, więc czasem sobie sam mówię, że dziś bez piwka i potrafię tego dnia nie pić. Poza tym logicznie myślę - alkoholik nie rozkminia swoich stanów, idzie i pije, i to do dużo gorszego stanu niż po 2-3 piwkach. A ja mam jakieś natrętne myśli i co chwila rozmyślanie - czy chce mi się napić, czy mam jakiś głód, czy to objaw uzależnienia. Tak jakby zacząłem nadawać wartość myślom, które kiedyś po prostu przepuszczałem i nie analizowałem. Nie wiem jak to widzicie? Czy to lękowe? Czy serio mam jakiś problem?