Skocz do zawartości
Nerwica.com

Dorin92

Użytkownik
  • Postów

    10
  • Dołączył

1 obserwujący

Ostatnie wizyty

Blok z ostatnimi odwiedzającymi dany profil jest wyłączony i nie jest wyświetlany użytkownikom.

Osiągnięcia Dorin92

  1. Możemy sobie podać ręce, mnie też to już coraz częściej męczy. Świat należy do ekstrawertyków i właściwie w każdej dziedzinie życia mają łatwiej. Tak strasznie im tego zazdroszczę, ale najbardziej tego naturalnego budowania relacji z ludźmi, również damsko-męskich. Ekstrawertycy emanują pewnością siebie (choćby umiarkowaną), jakoś tak naturalnie wysyłają w świat pozytywną energię, którą ludzie odbierają automatycznie i do nich lgną. Wszystko dzieje się "podprogowo" i nie da się tego oszukać. Introwertyk może się bardzo wysilać i starać, by być trochę bardziej otwartym, by próbować czasem przejąć inicjatywę i być ciut "do przodu", no ale właśnie - to jest już takie wymuszone, nie przychodzi to naturalnie i zwykle wymaga zużycia sporej energii, co niestety męczy. A i efekty z tego niekoniecznie przychodzą, bo inni wyczuwają to napięcie i stres, więc nie odbierają takiej osoby tak dobrze jak tej ekstrawertycznej, której przychodzi to samo z siebie, na pełnym luzie. Introwertyk próbujący zagadać do nieznajomej osoby jest spięty, układa w głowie setki scenariuszy zanim to zrobi i niestety ta druga strona to instynktownie wyczuwa (ten stres, lęk przed odrzuceniem i standardowym już chyba "co ludzie powiedzą) i raczej nie jest przychylnie nastawiona, bo wyczuwa w tym nienaturalność (słusznie) i wrzuca w szufladkę o jakże pięknej nazwie "desperacja". I tu jest to magiczne błędne koło, że samotny introwertyk jest często z góry skazany na porażkę przy wszelkich próbach wyjścia z tego stanu, bo wygląda na nieciekawego i zdesperowanego dziwaka, który zaczepia obcych. Osoba ekstrawertyczna może zaczepić 10 razy więcej osób, nawet w głupich i dziwnych okolicznościach, a tej łatki nie dostanie, bo emanuje zupełnie inną energią i zwykle jest odbierana przez otoczenie przychylnie.
  2. WRACAM PO KRÓTKIEJ PRZERWIE. U mnie bez zmian. Mam 27 lat i jestem sama jak palec. Ostatnio coraz częściej się zastanawiam czy znalezienie nowych znajomych OD ZERA w moim wieku jest jeszcze możliwe i wydaje mi się, że chyba jednak nie, a zwłaszcza dla introwertyczki, tej spokojniejszej, która nie ma takiej siły przebicia. Nie mam już naprawdę pomysłów gdzie poznać kogoś w zbliżonym wieku i podobnym stylu życia i zainteresowaniach. Dramat. Coraz częściej chce mi się już wyć z tej samotności, bo ileż można w kółko chodzić samej po "mieście" czy parku. Poza mamą w realu nie mam do kogo gęby otworzyć. Dosłownie. Mam wrażenie, że w małych mieścinach ludzie ani trochę nie są otwarci na nowe znajomości. Z reguły w moim przedziale wiekowym każdy już kogoś ma - partnera, przyjaciół, własną rodzinę. Krótko mówiąc - takie stałe grono osób, którego się trzyma. Czasem przeplecie się ktoś nowy, coś na zasadzie "znajomy znajomych". Jednak żeby poznać kogoś zupełnie od zera, gdy nie ma kto nas wkręcić do jakiejś grupki czy zapoznać chociaż z jedną osobą... Wydaje się to misją nierealną. W kwestii relacji damsko-męskich nie wygląda to lepiej, bo statystycznie partnerzy poznają się wzajemnie właśnie przez znajomych. Także błędne koło się zamyka: nie masz znajomych - nie masz też gdzie poznać faceta. Nie masz faceta - nie poznajesz też nowych ludzi. Najczęstsze rady w tym przypadku to "wychodź z domu, wyjdź do ludzi", tylko co to niby oznacza w praktyce? Bo bezcelowe samotne chodzenie po mieście nic nie daje - sprawdziłam. Ponad rok wychodzę na siłę na długie spacery, żeby nie kisić się w domu przed komputerem, bo przecież "miłość sama nie zapuka do twoich drzwi". Cóż, na spacerach jakoś też nic spektakularnego się nie dzieje i nikt z nieba nie spada. Chyba nawet pogarsza to mój stan, bo widzę wokół pary czy grupki ludzi, a ja wszędzie i zawsze sama, przez to jeszcze bardziej czuję się wyobcowana, odrzucona, przezroczysta. Jak felerny puzzel, który nie pasuje do układanki. Czuję się już taka zahukana i zdziczała przez brak kontaktów z ludźmi, nie wiem czym sobie na to wszystko zasłużyłam. Dół z każdym kolejnym rokiem się pogłębia, bo choć staram się pracować nad sobą i wychodzić ze swojej strefy komfortu, to nie zmienia się kompletnie nic. Odbijam się od ściany i tkwię w coraz większym koszmarze odkąd skończyłam liceum i kontakt z ludźmi zaczął wysiadać całkowicie. Do niczego się nie nadaję, nie potrafię nawet znaleźć sobie pracy za najniższą krajową, zresztą w tym względzie mam tak silne lęki na samą myśl o podjęciu najmniejszego wyzwania, że pewnie i tak szybko by mnie wyrzucili lub musiałabym sama zrezygnować z powodów zdrowotnych i nasilającej się nerwicy. Coraz bardziej uświadamiam sobie, że jestem przypadkiem beznadziejnym i nigdy nie wyrwę się z domu rodzinnego, z tego "miasta" i że żaden mężczyzna nie obdarzy mnie uczuciem, no bo za co miałby mnie pokochać. Za bezradność i nieudacznictwo w każdej możliwej dziedzinie życiowej? Czy komuś tutaj się udało poznać nowych ludzi tak jakoś samoistnie? Czy ktoś z Was znalazł drugą połówkę mimo braku znajomych?
  3. Nie powiedziałam, że masz siedzieć w jaskini przecież, tylko żeby w pierwszej kolejności skupić się na tym, co najważniejsze - czyli na zdrowiu. Bo bez tego ani rusz, niezależnie czy będziesz samotny, czy też w związku. 40 lat to nie wyrok, a już zwłaszcza dla faceta. Również pod tym względem los jest dla Was o wiele bardziej łaskawy, czego zazdroszczę. Trzymam kciuki, żeby ten rok był dla Ciebie przychylniejszy i żeby wydarzył się jakiś przełom
  4. Mogło tak być. Dla wielu osób nawet lekkie problemy psychiczne i korzystanie z pomocy psychologa to temat taboo i coś nie do przyjęcia. W końcu lepiej znaleźć sobie partnera, który owych problemów nie ma, czyż nie? Nie zrażaj się, widocznie tak miało być i to jeszcze nie ta kobieta. Trzeba się skupić na własnym rozwoju i zdrowiu, bo to najważniejsze, ale jednocześnie być otwartym na to, co los przyniesie. Możesz wrzucać tu setki zdjęć i próbować odwracać kota ogonem, ale to i tak nie zmieni faktu, że sam się przyznałeś do tego, że szukasz kobiet powyżej swojego poziomu atrakcyjności (zapewne sporo wyżej), a później zarzucasz owym paniom, że one też śmią zerknąć na Twoją powierzchowność i stwierdzić, że nie jesteś w ich typie.
  5. Dawno większych bzdur nie czytałam. To faceci są wzrokowcami i to Wy jesteście coraz bardziej wybredni, bo za dużo modelek w necie się naoglądaliście i świrujecie już tak, że brak słów Wystarczy się rozejrzeć na mieście jak idą pary za rękę, praktycznie zawsze to kobieta jest bardziej atrakcyjna od faceta, procentowo byłaby to wręcz przepaść.
  6. Źle przeczytałeś, bo to było do zacytowanej odpowiedzi innego użytkownika
  7. A Tobie się wydaje, że wśród tych 100 kolesi co napisze ilu jest w miarę sensownych? Nie liczy się ilość, tylko jakość, a większość z nich to panowie wyglądający jak uczestnicy programu "Chłopaki do wzięcia" i reprezentujący dokładnie taki sam poziom intelektualny, czyli nie potrafiący sklecić sensownego zdania... I w dodatku i tak szukają tylko seksu. A jak się trafi jakiś facet z wyglądu 6/10, który potrafi sklecić parę zdań i (prawdopodobnie) jest otwarty na coś więcej, to przebiera na tym portalu jak w sklepie z cukierkami i nie potrafi się na żadną zdecydować, bo przecież zawsze znajdzie się jeszcze ładniejsza i ładniejsza. Błędne koło. Sam patrzysz tylko na wygląd i non stop podkreślasz, jak to sam jesteś zwyczajny, ale kobiety lubisz bardzo atrakcyjne. Nawet na priv od razu męczyłeś mnie o zdjęcie (mimo że to tylko forum i nigdy się nie spotkamy, więc jakie ma znaczenie jak wyglądam?), także od razu widać jakie masz priorytety, no ale kobieta to broń Boże nie może na Twój wygląd spojrzeć, o nie! Facet może z wyglądu być 3/10, ale będzie startował do kobiet od 7 wzwyż i jeszcze z pewnością będzie za mało. Wiesz jakie jest określenie na takie zachowanie? Hipokryzja i podwójne standardy Może czas trochę zejść na ziemię i szukać kogoś na podobnym poziomie atrakcyjności?
  8. Oczywiście, że jest coś takiego. Patrzysz z męskiej perspektywy i dlatego nie rozumiesz - bo jako facet to TY wybierasz, Tobie wypada przejąć inicjatywę, to TY zwracasz uwagę na daną kobietę i zastanawiasz się czy w ogóle warto do niej podejść i zagadać. Kobieta z reguły co najwyżej wybiera Z TYCH, KTÓRZY JEJ TO ZAINTERESOWANIE OKAŻĄ. A to już wybór mocno ograniczony. Wnioski? Może do mnie podejść w przeciągu roku powiedzmy 50 facetów - niby dużo, mogłoby się wydawać, że piłeczka jest po stronie kobiety i może sobie wybierać... Tylko co jeśli przyciąga określony typ faceta, który w ogóle jej nie odpowiada? Co jeśli ma np. taki typ urody, że przyciąga samych typów "Alvaro", bardzo pewnych siebie i nastawionych tylko na jedno? I co, nie nazwiesz tego brakiem szczęścia, że akurat tacy podchodzą, a ci spokojniejsi i bardziej w moim typie nawet na mnie nie spojrzą lub wmawiają sobie jakieś farmazony, że np. nie mają szans, "ta to na pewno jest zajęta", itd? I zaraz pewnie odpowiesz, że mogę przejąć inicjatywę. Tylko ile jest takich kobiet, które mają odwagę złamać schemat konwenansów utartych przez wieki, że to facet jest zdobywcą i potrafią podejść do zupełnie nieznanego mężczyzny i zagadać do niego zupełnie na luzie, w dodatku z sukcesem? Zwykle potrafią to tylko te meeega pewne siebie, którym i tak wszystko jedno jaki będzie tego wynik, bo i tak mają wianuszek adoratorów. A te spokojniejsze nie potrafią, zwłaszcza jeśli już swoje przeszły i zawsze były traktowane tylko pod kątem seksualnym. Wtedy w głowie od razu pojawia się automat: "skoro tamci niby zabiegali, a chodziło im tylko o jedno, to co dopiero gdy sama będę uderzać do facetów na ulicy/w sklepie? Od razu dostanę etykietkę łatwej i zdesperowanej, która sama musi zaczepiać, bo widocznie coś z nią nie tak". I naprawdę mam dosyć słuchania kitów od mężczyzn, jak to niby cenią kobiety okazujące zainteresowanie nimi i przejmujące inicjatywę. Bzdury na resorach, najdrobniejszy gest potrafią od razu zinterpretować jako desperację i bezdusznie przypiąć łatkę "łatwej".
  9. Nie wierzę w przeznaczenie ani w to, że cokolwiek w życiu mi samo spadnie z nieba. To dla osób naiwnych według mnie. Nie wierzę już również w to, że miłość sama przyjdzie w odpowiednim czasie, że miłości nie można szukać, bo na każdego gdzieś czeka ta druga połówka. Bzdury - gdyby to była prawda, nie byłoby tak wielu ludzi samotnych. I gdyby "zajmowanie się sobą" wystarczało do poznania odpowiedniego dla siebie mężczyzny (i zainteresowanego), to już dawno bym kogoś miała, bo przez ostatnie kilka lat nie miałam żadnej presji na faceta, nie szukałam nikogo, i jaki z tego wynik? Przez te kilka lat NIE POZNAŁAM ani jednego mężczyzny, ani jednego! I nie mówię tutaj o randce, ale choćby o zwykłej koleżeńskiej rozmowie. Teraz żałuję tej całej bierności, bo im kobieta starsza, tym ma trudniej - zwłaszcza ta spokojniejsza, mieszkająca w małym miasteczku. Interesuję się dość mocno Prawem Przyciągania od około roku. Sporo o tym czytałam - zarówno na forach, jak i na video, można trafić w sieci na ciekawe kanały rozwojowe. Póki co jednak bez efektów i coraz mniej w to całe PP wierzę, bo nie mam ku temu podstaw. Co ciekawe - przez wiele lat stosowałam niektóre techniki z PP i afirmacje ZUPEŁNIE NIEŚWIADOMIE, bez żadnej presji i ciśnienia na spełnienie tego (ot lubię dużo fantazjować, zwłaszcza przed snem wyobrażam sobie bardzo realistycznie, że moje życie wygląda zupełnie inaczej i że jestem spełniona) i też nie działało, nic z moich marzeń się nie spełniło, mimo że były przyziemne, nie mam tu na myśli wygranej w lotto. Wybacz, ale ten typ jest tak obleśny i żenujący, że aż słów mi brak. Typowy maczo, który podpowiada facetom jak szybko zaciągnąć kobiety do łóżka i jak nimi manipulować. W wersji dla kobiet widzę, że też wszystko sprowadza tylko do tematów seksu, emanowania seksualnością i pokazywaniu facetowi dostępności seksualnej. PODZIĘKUJĘ, gdybym chciała znaleźć faceta wyłącznie do seksu, który będzie mnie traktował jak materac, to nie musiałabym tutaj prosić o radę, bo to żadna sztuka i akurat takich zboków i playboyów niestety przyciągam, a chcę to zmienić. Dokładnie tych pozycji akurat nie czytałam, ale interesuję się tym tematem. Również bez efektów. Jestem osobą otwartą na nowe znajomości i na głębsze rozmowy, jestem uśmiechnięta, pomocna, staram się okazywać zainteresowanie drugiej stronie, ale im bardziej się staram komuś pokazać, że w razie czego jestem tutaj, wysłucham Cię, spróbuję pomóc... Tym bardziej te osoby mają mnie w czterech literach i w końcu i tak się odwracają, zwłaszcza gdy ich problemy się rozwiążą lub po prostu znajdą nowe towarzystwo. Bycie dobrym dla innych i empatycznym kompletnie się nie sprawdza. Niemniej dziękuję BELFEGOR za Twoją odpowiedź, bo widzę, że serio starałeś się mi pomóc i coś poradzić Pozdrawiam gorąco i również ślę serdeczności!
  10. Cześć, nowa użytkowniczka wita! Niedawno miałam 27 urodziny i jestem sama jak palec i większą część życia tak było. Nie mam w realu ani jednej koleżanki do której mogłabym teraz napisać z propozycją wyjścia na pizzę. Kolegów też nie mam. Partnera tak samo. Zawsze byłam introwertycznym dzieckiem, miałam wąskie grono ludzi wokół siebie, za to bliskich. Tzn tak mi się wtedy wydawało, bo po czasie te relacje się rozsypywały z idiotycznych powodów. Niby starałam się ostrożnie dobierać przyjaciół i duuuużo dawać z siebie, pielęgnować te relacje, ale ludzie i tak mnie porzucali, nie raz odchodząc do tych, przez których mi się wypłakiwali na ramieniu. Zdaję sobie sprawę, że brzmi to nielogiczne, no bo kto by wybierał fałszywą przyjaciółkę od tej prawdziwej, na którą zawsze można było liczyć? A wierzcie mi lub nie, ale tak właśnie było. Nie raz i nie dwa za dobre uczynki dostałam w podzięce nóż w plecy, mogłabym o tym napisać książkę. Nie potrafię tego pojąć. Od dziecka miałam zaniżoną samoocenę (chyba głównie przez matkę, która potrafiła tylko wymagać i okazywać swą surowość i chłód), ale jednego jestem pewna - jestem dobrym człowiekiem i przyjaźń oraz miłość to dla mnie ogromnie ważne wartości, które zawsze stawiałam na piedestale. Dawałam z siebie ile mogłam, ale to wciąż okazywało się za mało. Do mężczyzn też nie mam szczęścia. Żaden mnie nie kochał, nikt nie traktował mnie poważnie. Nawet jeśli jakiś facet o mnie zabiegał, to zawsze trwało to dosyć krótko, bo chodziło mu tylko o jedno i gdy tego szybko nie dostawał, wówczas odpuszczał i już latał za inną. Zdaję sobie sprawę, że część z nich związku po prostu nie szukała i chcieli się tylko zabawić, ale niektórzy są teraz w stałych związkach i potrafili się określić, więc TO JA nie byłam dość dobrą kandydatką na potencjalną stałą partnerkę. Zdarzyło mi się też być molestowaną przez rówieśników, gdzie faceci siłą próbowali mnie obmacywać czy nawet doprowadzić do czegoś więcej, musiałam się wyrywać. Byłam wtedy jeszcze w liceum, więc na jakiś czas to mnie jeszcze bardziej zamknęło w sobie i obrzydziło mi mężczyzn, ale w końcu postanowiłam szukać dalej i próbować, ale dopiero niedawno tak naprawdę zaczęłam działać w tym kierunku, bo może z 2 lata temu z hakiem. Próbowałam głównie przez portale randkowe (z przerwami, później znów tam wracałam), ale niestety doświadczenia mam bardzo złe. Mimo że przez wcześniejsze przejścia byłam ostrożna i gdy np facet szybko rzucał w wiadomościach podtekstami, to go skreślałam, no ale... I tak wyszło jak wyszło. Spotkałam się tylko z kilkoma na przestrzeni 1,5 roku, którzy dużo pisali przed spotkaniem i wydawali się być sensowni i nastawieni na głębszą relację, ale wyszło jak zwykle - max 2, 3 spotkania i koniec relacji. Tutaj muszę jeszcze dodać, że przez te wszystkie negatywne i kumulujące się doświadczenia wciąż jestem dziewicą. I w pewnym sensie się tego wstydzę - w takim, że nie potrafiłam zbudować na tyle trwałej relacji z mężczyzną, by w pełni jej posmakować. Nie mogłabym pójść do łóżka tak "na luzaka" i bez zobowiązań, to nie dla mnie. Chcę najpierw czegoś więcej - więzi, uczucia, wyłączności i zaangażowania, żeby seks był tego dopełnieniem, a nie płytkim początkiem relacji, w której po czasie się zobaczy co dalej. Po prostu bym tak nie potrafiła, to nie dla mnie i nie ulegnę w tej kwestii, choćbym miała zostać tą dziewicą do śmierci. Czy jestem już spisana na straty? Staram się zachować optymizm, naprawdę. Przełamuję się, wychodzę z domu na siłę, dużo spaceruję po parku i mieście, ładnie się ubieram, dbam o siebie... Ale co z tego, skoro ciągle tak chodzę sama i sama? Mieszkam w małej mieścinie (20 tys. mieszkańców, powierzchnia niecałe 12 km2) otoczonej wsiami, nic tu się nie dzieje. Mam wrażenie, że zostali tu głównie ludzie sporo starsi ode mnie lub dzieciaki, a ci w podobnym wieku to już dawno są pozajmowani lub wyjechali. Błędne koło. Nie wiem dlaczego nie wychodzi mi nawiązywanie głębszych relacji. Zawsze stawiałam na ich jakość, nie na ilość, dużo dawałam z siebie, to były osoby, z którymi tematy nam się nie kończyły... Nie rozumiem. Pewnie trudno w to uwierzyć po tym poście pełnym lamentów, ale na co dzień jestem bardzo wesołą osobą, uwielbiam żartować, droczyć się, jestem wygadana. Bardzo lubię czytać, staram się poszerzać zainteresowania, jestem ciekawa świata, interesuję się też szeroko pojętym rozwojem osobistym, także wydaje mi się, że można ze mną porozmawiać na wiele tematów. Z wyglądu też raczej nie straszę, bo dbam o siebie - jestem zgrabna, noszę długie i rozpuszczone włosy (ponoć faceci tak wolą), lekko się maluję, głównie żeby podkreślić oczy, ale jednocześnie nie jest to tzw tapeta. Lubię nosić zwiewne sukienki, ogółem wolę taki bardziej "elegancki", kobiecy styl od sportowego, ale jednocześnie nie jakiś wyzywający czy wulgarny, taki delikatny raczej. Nie wiem co jeszcze powinnam zrobić, żeby przyciągnąć wartościowego mężczyznę, który dostrzeże we mnie coś więcej poza fizycznością... I nie wiem już gdzie i w jaki sposób szukać - zarówno kandydata na partnera, jak i koleżanek. Czy w moim wieku można w ogóle zacząć od zera?
×