witam...
moja nerwica pojwiła sie jakies 8 lat temu...
na początku objawy były takie zwyczajne(zdenerwowanie...nerwy przed egzaminami itp.nic strasznego) teraz po takim czasie zdaje sobie sprawe ze to mogły byc poczatki...
teraz jest tragedia...mam okropne ataki ...złe samopoczucie ...zero radosci i energii...czuje sie taka wypalona...
moj pierwszy powazny atak mial miejsce kilka lat temu ok 5?zostałam sama w domu(mieszkałam z rodzicami)moja mama wybrala sie na zakupy a ja dostałam panicznego leku ze cos jej sie stanie...zaczelo mi sie robic niedobrze, zawroty głowy ,nogi jak z waty...masakra..
drzenie rąk...(myslałam ze odjade...)atak minął...wszystko wrocilo do normy...po roku pojawil sie nastepny...byłam na wakacjach u ciotki...podroz pociagiem ...wszystko oki...dojechalam na miejsce i znowu masakra...duszno ...drzenie rak ,nogi jak z waty ,nie trzeźwosc umysłu...zawroty...i tak co jakis czas sie pojawia...
teraz mam to samo...ale czesciej i gorzej to znosze...
mam w sobie straszne leki o mojego syna,o zwiazek,o nasze zycie,teraz doszły napady ze moze cos mi jest,myslenie czy sie dobrze czuje,nastepnie robi mi sie nie dobrze,zawroty,nogi jak z waty...
to mi nie daje zyc normalnie...ciagle mam zle nastawienie...pesymistyczne..wstaje niewyspana ,zmeczona zero energii,radosci.
mam wrazenie ze ciagle mi sie kreci w głowie...nie mam pojecia co robic???zastanawiam sie nad wizyta u psychologa...ale nie moge sie zdecydowac???nie wiem czy on mi pomoze...wiem ze ja sama musze pomoc sobie???ale jak???
tak wyglada moje zycie z nerwica....