Skocz do zawartości
Nerwica.com

Majka111

Użytkownik
  • Postów

    11
  • Dołączył

  • Ostatnia wizyta

Treść opublikowana przez Majka111

  1. Zaczynam wierzyć, że będzie naprawdę ciężko. Jak jedno odpadło, to wzmogło się coś innego. Jak przestałam przejmować się budzikiem, zegarkiem czy poduszkami, to wróciło natrętne skubanie skórek wokół paznokci - obrzydliwe...
  2. Calineczko, nie wiem czy to pytanie było skierowane do mnie, ale jeżeli o mnie chodzi, to w mojej rodzinie nie było problemu alkoholowego (mówię o moich rodzicach). Mój ojciec pracował 500 km od domu i tak do 5 roku życia pamiętam go z weekendów i z tego jak przywoził mi zabawki. Za to często z bratem dostawaliśmy lanie... i to dobrze pamiętam.. Tak czy inaczej wydaje mi się, że każdy ma jakieś mniej lub bardziej traumatyczne wspomnienia z dzieciństwa, natomiast zastanawia mnie to w jaki sposób przykładowo to, że dostałam lanie jako dziecko przełożyło się na to, że układam poduszki w odpowiedniej kolejności..? Naprawdę ciekawi mnie sam ten mechanizm, w jaki sposób to się kształtowało. Wiem na pewno, że moja mama ma jakąś nerwice lekowa. Ma tendencje do wyolbrzymiania problemów i jakieś lęki, typu strach przed zostaniem samej w domu, strach przed spaniem samej w łóżku (jak mój ojciec wyjeżdżał mama spała ze mną albo przynajmniej musiały być do mnie i do niej otwarte drzwi. Podczas jazdy samochodem np. jest straszna jako pasażer, bo panikuje jak za gwałtownie hamuję, albo jak wyjeżdża auto z bocznej ulicy, a swoją reakcją po prostu mnie stresuje. Ale tak jak pisałam wyżej wydaje mi się, że każdy ma takie jakieś obciążenia, a jednak w przypadku niektórych przekłada się to na nerwicę, a w przypadku innych nie i bardzo bym chciała się dowiedzieć, dlaczego akurat w moim przypadku się to przełożyło... Jak to mówią "królestwo za konia"... :)
  3. Nie jest źle, z lubym też się nie pokłóciłam, a wręcz odwrotnie :) Zastanawia mnie jednak rzeczywiście jakie podłoże mają te natręctwa i co je spowodowało?! Nie jestem raczej osobą o niskim poczuciu własnej wartości, powiedziała bym o sobie raczej że jestem w czepku urodzona. Calinceczko3, jakie wspomnienia/doświadczenia z dzieciństwa mogą coś takiego wywołać???
  4. Wydaje mi się, że to jest pole do popisu dla przyjaciół. Z doświadczenia wiem, że po zawodzie miłosnym, szczególnie takim, które przeżywa się po prawie 2 latach wzajemnego "z(u)wodzenia" ma się nieodpartą potrzebę komuś wygadać, wyżalić, milion razy opowiedzieć o porażce i dwa miliony razy ją przeżyć. Wtedy potrzebny jest ktoś kto wysłucha, pocieszy, kto będzie ciągle powtarzał jak to ta druga osoba nie ma rozumu, że Ciebie nie chce, ktoś kto pomoże Ci po prostu "zmęczyć temat". Mi "męczenie tematu" zajęło ponad pół roku, przy czym spotykaliśmy się w tym czasie (studia) ale szczerze unikaliśmy jakichkolwiek rozmów. Teraz nie mam pojęcia co ja w nim widziałam :), oboje jesteśmy w szczęśliwych związkach i co najważniejsze - jesteśmy dobrymi przyjaciółmi. Może to mało pocieszające, ale prawdziwe. Czas, przyjaciele i otwarta postawa - to naprawdę pomaga. Szczerze życzę powodzenia.
  5. Piszesz to na bazie własnych doświadczeń? Pierwszy dzień wbrew natręctwom: Poduszki wypadły z łóżka, budzik nastawiłam na 7.30 i nie wzięłam zegarka od mojego lubego. Jest nieźle - dostałam podwyżkę :) Zobaczymy co będzie dalej :)
  6. Czytając większość wątków na tym forum, stwierdziłam, że mam naprawdę parę niezłych natręctw. Ciekawi mnie to, jak silne potrafią być te autosugestie, które je wywołują. Dlatego, chciałabym spróbować pozbyć się ich.. tak we własnym zakresie, świadomie... Krótkie resume... Moje natręctwa to: 1. Przecinki, kropki i inne znaki interpunkcyjne... używam ich wszędzie i zawsze - częściowo to wina pracy, bo muszę się precyzyjnie i nienagannie wyrażać na piśmie no i to jest tego efekt. Zasadniczo uważam, że to jest akurat mało szkodliwe natręctwo :) 2. Przy pisaniu na klawiaturze, jak pomylę się w wyrazie, który napisałam kilka wyrazów wcześniej, to kasuję wszystkie, poprawiam ten zły i potem piszę od nowa resztę. To natręctwo nie działa, jeśli mam poprawić coś co napisałam źle kilka zdań temu (całe szczęście, bo bym z roboty nie wyszła... :)). 3. Poduszki... Jak idę spać, to poduszki mam ułożone w odpowiedniej kolejności - jedna przypomina mi o pracy, druga o miłości, a trzecia o niczym mi nie przypomina :) 4. To jest czad: nie nastawiam budzika na pełną godzinę, zawsze ustawiam go np. na 5.55 lub 6.05, ale nigdy na 6.00, bo mi się wydaje, że mi to pecha przyniesie rano :) 5. No i zegarek: dostałam go od mojego lubego i wydaje mi się, że jak mam go ze sobą to jest wszystko ok, ale jak go nie mam na ręce, to się kłócimy - przyznaję, to totalna paranoja :) Ciekawa jestem, czy można tak po prostu sobie postanowić, że się z tym kończy, czy jest to tak silnie zakorzenione, że nie będę w stanie sama się z tym uporać!? Ponieważ 1 i 2 nie są szkodliwe i przydają mi się w pracy, więc narazie zostawię je w spokoju, natomiast od dziś koniec z ułożonymi poduszkami, budzik nastawiam na 7.30 (o zgrozo, bo jutro mam ważny dzień w pracy), a zegarek ląduje w szufladzie (to będzie ciekawe, bo właśnie jestem in the middle of the big fight z moim chłopakiem...). Trzymajcie kciuki. A może ktoś już się w ten sposób pozbył natrętów?!
  7. A ja zawsze patrzę, żeby wypadała nieparzysta.. ! Nawet jak budzik nastawiam, to nigdy nie nastawiam na pełne godziny, tylko np. na 6.05, albo na 5.55, bo mam wrażenie, że jak wstanę o parzystej to będę miała pecha... Wstaje zawsze prawą nogą, a jak się kładę, to poduszki muszą leżeć w odpowiedniej kolejności.. Rany ze mną naprawdę jest coś nie tak!!!! Tak czy inaczej myślę, że to mało szkodliwe.. :)
  8. Rany, nawet sobie nie zdawałam sprawy z tego, że natręctwa mnie też prześladują. Zwłaszcza przy pisaniu na komputerze - jeśli pomyślę się w jakimś wcześniejszym wyrazie, muszę skasować wszystkie, które napisałam potem - poprawiam ten jeden wyraz i piszę resztę od nowa :) Dlaczego? Mam głupie wrażenie, że wtedy jestem bardziej dokładna! W ogóle mam też inne natręctwo literackie - znaki interpunkcyjne! Zawsze myślę, gdzie wstawić przecinek, gdzie kropkę itp.! No ale z tego to się uśmiejecie... Mam taką przypadłość, że wydaje mi się, że jak mam na dłoni zegarek, który dostałam od mojego chłopaka, to się z nim nie kłócę, a jak nie mam zegarka, to zawsze się pożremy..! Najgorsze jest to, że ta autosugestia naprawdę niestety działa, więc na wszelki wypadek zawsze mam ze sobą ten zegarek, nawet jak mi kompletnie do stroju nie pasuje. Tak się tylko zastanawiam, gdzie go do sukni ślubnej przypnę?! :) No i jeszcze majtki... Przyznaję, mam szczęśliwe majtki - dacie wiarę.. ? :)
  9. Eh... miał to mój chłopak - dokładnie to samo - dużo stresów, miał (i do dziś ma mocne bóle łydek ?!?), BARDZO częste bóle głowy (praktycznie codziennie), bóle w okolicach oczu... No i stało się, w maju dostał porażenia nerwu twarzowego i sparaliżowało mu pół twarzy... Na szczęście wiek (28 lat), dobra kondycja organizmu (zawsze lubił sport) i szybko rozpoczęte odpowiednie leczenie wyeliminowało paraliż prawie całkowicie. Dziś ma czasem bóle głowy, które mnie strasznie martwią (miał robioną tomografię i nic nie wykazała) i bóle tak jakby kości policzkowej (nigdy tego nie miałam więc nie wiem tak naprawdę jak to opisać...). Zostały też bóle łydek, zupełnie nie wiemy od czego...?! Co mu pomaga? Bierze wit. B, osłonowo na końcówki nerwowe, dużo pije wody (choć sama nie wiem w czym to ma pomagać). Dwa razy w tygodniu ma masaż karku i barków (przez kark przebiega ten nerw który mu poraziło), poza tym to relaks i przynajmniej dwa - trzy razy w tygodniu biega przez godzinę po lesie lub jeździ na rowerze. Jest dużo lepiej. Może Twoje dolegliwości mają z tym niewiele wspólnego, ale na wszelki wypadek uczulam na ten uporczywy i częsty ból głowy i oczu. Porażenie nerwu twarzowego zaczyna się najczęściej jak zapalenie ucha - ma się uczucie, że cię przewiało.. no i ból głowy oczywiście. Trzymajcie się, napatrzyłam się na taki ból i nikomu tego nie życzę..
  10. Dzięki za te słowa. Wiem doskonale, że z jego punktu widzenia wszystko może wyglądać trochę inaczej - wiem, że to co próbuję w nim wyeliminować (wyjście w połowie zdania) może dla niego wydawać się naturalnym, a moje zachowanie (kiedy mówię prosto z mostu to co myślę) może wydawać się czymś, co on chciałby we mnie zmienić. To nie prawda, że mam gdzieś nasz związek. Prawda jest taka, że po prostu po tym jak już chwycił za klamkę i poczułam, że jesteśmy w punkcie wyjścia, to za wszelką cenę chciałam, żeby w jakikolwiek sposób pokazał mi, że mu na nas jeszcze zależy. Wierz mi, że takie słowa, takie stawianie sprawy na ostrzu noża było w naszym związku częste w pierwszych 2 latach i przez te 2 lata próbowałam to wyplewić. Udało mi się - od jakichś 4 lat nauczyliśmy się nie stawiać na szali naszego związku - aż do tej chwili. Nasza kłótnia rozpoczęła się od tego, że powiedziałam mu o tym, że po tym jak nie widzieliśmy się prawie od tygodnia (bo oboje pracowaliśmy dość zawzięcie) myślałam, że wreszcie w weekend spędzimy trochę czasu razem (czyli od głupstwa). Niestety on był bardziej zainteresowany oglądaniem filmu z moim bratem. On odpowiedział mi, że nie wie o co mi chodzi, bo on po prostu oglądał film i przecież mogliśmy oglądać film razem, a ja jemu, że zostawił mnie na dole i nawet mi nie powiedział, że idzie coś oglądać tylko zniknął na 1,5 godziny... Na to on nonszalancko odrzekł "trzeba było nie siedzieć na dole tylko sobie przyjść do góry". Powiedziałam, że nie wierzę że tak może mówić, a on na to, że ma dosyć tych pretensji, jest zmęczony po pracy i w ogóle (... i wyszedł z pokoju). Wyszłam za nim, złapałam go za rękę żeby go zatrzymać, ale mi ją wyrwał. Dopiero przy drzwiach totalnie otępiona jego zachowaniem i tym, że wyszedł z pokoju i nawet nie zareagował kiedy chciałam go zatrzymać, wycedziłam przez zęby że jeśli wyjdzie to nie będzie miał do czego wracać. Odpowiedział mi, żebym tego tak nie odbierała, i że on tylko chce dokończyć tą rozmowę później, a ja już konsekwentnie stwierdziłam, że nie będzie żadnego "później" jeśli wyjdzie. Wtedy wrócił kwitując to tekstem "widzisz, moje wyjście pomogło - rozładowałem sytuację". Może to coś wyklaruje. A jaki jest ciąg dalszy tej historii? Powiedziałam mu, że bardzo mnie zawiódł, bo obiecał mi, że nie będzie w ten sposób pogrywał i jest mi z tego powodu przykro. On zupełnie bez emocji odpowiedział "przepraszam" - przy czym zdecydowanie nie było to szczere. Wyjaśniłam mu, że chciałabym, żeby zrozumiał to, że w moim odczuciu to brak szacunku dla mnie i że nawet podczas kłótni ze swoimi podwładnymi czy współpracownikami się w ten sposób nie zachowuje, a robi to w stosunku do mnie. Najbardziej boli mnie to, że on wiedział, że to jest dla mnie ważne i że mimo to świadomie do tego wrócił. Być może moja reakcja na to wszystko jest przesadzona, ale czuję jakbym straciła do niego zaufanie. Poprosiłam go o trochę czasu, żebym mogła się zastanowić, a on poprosił mnie o "ostatnią" szansę. Piszę "ostatnią" w cudzysłowiu, bo o tej "ostatniej" szansie słyszałam już 4 lata temu. Skąd mam wiedzieć, że teraz będzie inaczej.. P.S. Jestem naprawdę otwarta na krytykę, chciałabym wyeliminować moje błędy, których mogę z mojej perspektywy nie dostrzegać. Może masz rację, że go zaszantażowałam, choć to ostatnia rzecz jaką chciałam zrobić, ale to była moja desperacka próba udowodnienia sobie, że jemu jednak na nas zależy..Może głupie, ale szczere..Pozdrawiam.
  11. Powiedzcie, czy ze mną jest coś nie tak? Mój partner (od prawie 6 lat) ma koszmarną manierę, żeby kłótnię, która zmierza w niewygodnym dla niego kierunku kończyć wychodząc z domu - po prostu urywa rozmowę. Strasznie mnie to kiedyś mierziło. Walczyłam z tym przez pierwsze 2 lata naszego związku i próbowałam mu wyjaśnić, że ludzie kłócą się zawsze, bo w końcu jesteśmy różnymi ludźmi, a cała sztuka polega na tym, żeby pokłócić się z kimś kulturalnie. Uważałam zawsze, że szczególnie jeśli kłóci się z osobą, która jest komuś bliska, trzeba zachować w tym wszystkim minimum szacunku dla drugiego człowieka. Wychodzenie z pokoju/domu w czasie kłótni to dla mnie zawsze był przejaw kompletnego braku szacunku dla drugiej osoby. Osobiście uważałam, że pokłócić się trzeba od początku do końca i potem zapomnieć o temacie. Sama nigdy bym nie wyszła w takcie kłótni z partnerem. Po dwóch latach pracy mój partner zrozumiał o co mi chodzi i rzeczywiście kłóciliśmy się kulturalnie, bez wychodzenia i trzaskania drzwiami - to dawało mi poczucie bezpieczeństwa, że mogę mu wszystko powiedzieć bez obawy, że odwróci się na pięcie i wyjdzie. Obiecywał mi solemnie, że uszanuje to, że to dla mnie takie ważne i nigdy więcej tak nie zrobi. I nagle po całkiem fajnych 4 latach on znów wrócił do starego schematu: jak kłótnia zeszła na tor, który mu nie odpowiadał - odwrócił się na pięcie i chciał wyjść. Zatrzymałam go przy wyjściu i powiedziałam, żeby tego nie robił, bo nie będzie miał do czego wracać i ostatecznie nie wyszedł. Tak zaczęła się nasza rozmowa. On próbuje mnie przekonać, że taki sposób kłótni praktykował w domu i że przerwanie kłótni pozwala obu stronom na przemyślenie faktycznie zagadnienia i powrót do niego następnego dnia. Dla mnie to nic innego jak szantaż emocjonalny na zasadzie "jak ci się coś nie podoba to ja sobie wychodzę". Przez sam fakt, że musiałam go zatrzymać, bo zależy mi na tym co nas łączy (a nie pozwoliłabym, żeby wrócił, gdyby faktycznie wyszedł), czuję się strasznie upokorzona. Czuję się oszukana, bo obiecał mi, że tak już nie zrobi, przybita i co więcej naprawdę zastanawiam się nad przyszłością naszego związku. Dla mnie jego wyście to brak szacunku, gra na moich emocjach, on twierdzi, że to sposób na zdystansowanie się do problemu i to nic złego. Sama nie wiem, czy to on mnie czaruje, czy to jednak ja robię z igły widły?? jak to u Was wygląda i co o tym myślicie???
×