Cześć, mam 34 lata i zdiagnozowano u mnie depresję.
Zawsze miałem problem z nawiązywaniem bliższych relacji z ludźmi. Myślę, że to przez jakąś ogólną niechęć do mówienia, szczególnie w obecności osób, których dobrze nie znałem. Generalnie czym bardziej zależało mi, aby wywrzeć dobre wrażenie tym mniej myśli wpadało mi do głowy. Nie miałem tego problemu znając z góry temat rozmowy, ale wtedy nie nawiązywałem relacji tylko załatwiałem co trzeba i z głowy. Mimo tego wszystkiego lubiłem towarzystwo i jeśli tylko poczułem się w tym towarzystwie zaakceptowany i spędziłem w nim trochę czasu to i rozmowy zaczynały się kleić.
Później, specyfika pracy, którą sobie wybrałem i ciągłe siedzenie przed komputerem(w pracy) spowodowały, że zacząłem się od ludzi izolować. W pewnym momencie stwierdziłem, że skoro coś mi nie idzie to z tego zrezygnuję i chyba zrezygnowałem z ludzi. Najnormalniej w świecie zdziczałem.
W końcu przed świętami w tamtym roku samotność mnie dogoniła i zmiażdżyła. W życiu tak źle się nie czułem. Najpierw rozpacz, że to co w życiu osiągnąłem jest gufno warte, bo niby po co i dla kogo, później całe spektrum rozhuśtanych emocji, aż w końcu zacząłem w otaczających mnie ludziach postrzegać strasznie wrogie nastawienie. Po tym ostatnim wybrałem się do psychiatry, która stwierdziła, że to depresja nałożona na moją specyficzną osobowość.
Od miesiąca łykam escitalopram i jeden dzień pregabalin. O ile wieczorem jest już całkiem nieźle, to rano czuję potworną niechęć chyba do wszystkiego.
Chciałbym wykorzystać to forum jako wstęp do przełamywania tej mojej niechęci do mówienia, bo w końcu życie trzeba sobie jakoś ułożyć, a bez rozmawiania z ludźmi to chyba nie wyjdzie.