Skocz do zawartości
Nerwica.com

darkaz

Użytkownik
  • Postów

    10
  • Dołączył

  • Ostatnia wizyta

Osiągnięcia darkaz

  1. Pierwszy związek to ogromne pole minowe. Wiele błędów popełnisz ale także sporo się nauczysz. Paraliżuje Cię strach, co zrobisz jak ona Cię zostawi - mam wrażenie,że te myśli nie pozwalają Ci się cieszyć tym co w tej chwili masz. Nikt z Nas nie jest w stanie przewidzieć przyszłości więc Ty również odpuść. Doceń, że ona się stara i chce z Tobą być, pisze Ci takie miłe słowa. Wykorzystaj ten czas, który jest Ci dany. Jesteś młody, masz pierwszą dziewczynę...wiesz jak po latach wspomina się to z łezką w oku? Nie przegap szansy, przestań tak bardzo analizować swoje zachowania. Daj się ponieść...
  2. Nie zakładaj, że każda poznana dziewczyna musi być już tą Twoją na zawsze. Traktuj dziewczyny jak znajome. Nie wyobrażaj sobie, że od razu ma być Twoją dziewczyną. Najlepsze związki rodzą się z przyjaźni.
  3. Witam! Jestem z narzeczonym (nazwijmy go J.) w związku od 2.5 lat. Mieszkamy razem od 2 lat. Nasze początki były jednocześnie bardzo burzliwe i wyjątkowe. Byłam wtedy pół roku po długotrwałym związku, cieszyłam się swoją niezależnością i kompletnie nie miałam ochoty na nowy związek. Współczułam parą na które patrzyłam i mimo, że miałam duże zainteresowanie ze strony mężczyzn, traktowałam ich bardzo na luzie, bo nie chciałam wchodzić w żadną relację. To był ciekawy czas w moim życiu, ciągłe imprezy, poznawanie nowych ludzi, bez tłumaczenia się komukolwiek z tego co robię. Pewnego dnia poznałam J. Okazało się, że on również niedawno zakończył związek i nie ma zamiaru się z nikim wiązać. Pomyślałam, że trafiłam idealnie. Spędziliśmy razem przez wiele godzin, zostałam u niego do rana, ciągle rozmawiając. Wyszłam rozanielona lecz i tak wiedziałam, że nic z tego nie wychodzie bo nie chcę żeby wyszło. Później zaczęliśmy widywać się regularnie, zawsze bez zobowiązań i zawsze kiedy mieliśmy na to ochotę. Każde spotkanie było inne, jakby podróż w nieznane, nigdy nie wiedziałam co się wydarzy. Robiliśmy różne rzeczy - potrafiliśmy słuchać nagrań Kubusia Puchatka ze starych kaset, oglądać jakieś bajki ze wzajemnym komentarzem, siedzieć nad Odrą z winem, bardzo dużo przy tym rozmawiając w nieskończoności tematów. Byłam zachwycona, bo dawno nie spotkałam człowieka, z którym tak dobrze się dogaduję, mówiąc o tak abstrakcyjnych rzeczach. Godziny płynęły szybko, zawsze noc dla Nas była za krótka, a rano wracaliśmy do swoich zajęć. Ogromna siła przyciągania i pożądania w Nas buzowała. Nawet kiedy nie byliśmy umówieni, wpadaliśmy na siebie na mieście. Ewidentnie jakaś siła chciała żebyśmy byli razem. Ale my nie chcieliśmy być w związku bo baliśmy się, że cała magia i urok prysną. Jednak gdy pojechaliśmy razem nad morze poczułam, że jestem w nim zakochana. Zdałam sobie sprawę, że nie będę już w stanie prowadzić takiej luźnej relacji, bo czuję do J. coś więcej i chciałabym być z nim. Po powrocie postawiłam sprawę jasno - powiedziałam mu, że się w nim zakochałam i albo coś z tym zrobimy albo ja odchodzę bo będzie mnie wykańczać taki układ. On powiedział, że Ok. Spróbujmy być parą. I tak się zaczęło. Byłam szaleńczo w nim zakochana, czułam jakbym przeżywała znów pierwszą miłość, motyle w brzuchu ale przede wszystkim to jak wiele nas łączyło i jak spędzamy ze sobą czas. Nigdy się nie nudziłam. Zawsze mu powtarzałam, że " z Tobą mogłabym dać się zamknąć na zabitej dechami wiosce, bez elektryczności i tak byśmy się świetnie bawili". Nie potrzebowałam żadnych bodźców do bycia z nim, wystarczała mi sama obecność. Po paru miesiącach się do niego wprowadziłam. W między czasie On wyjechał na pół roku na Erasmusa, co było sprawdzianem dla Naszej miłości ale udało się, nie było żadnej zdrady ani z jego ani z mojej strony, okropnie za sobą tęskniliśmy. Niedawno mi się oświadczył, zaręczyliśmy się i...tutaj zaczyna się problem, bo mimo to wszystko zaczęło się między Nami psuć. Nasze abstrakcyjne i kreatywne rozmowy przerodziły się w konwersacje o tym kto pozmywa po obiedzie, co gotujemy, kto sprząta, jakie zakupy i kiedy jedziemy do moich rodziców. Przyziemne rozmowy. A jak nie rozmowy to spędzanie czasu wymiennie - przez telewizorem lub przed laptopem odpalając program od programu, film od filmu. Jak nam się to znudzi to alternatywą jest wyjście na piwo lub na jakieś jedzenie na mieście. Załamuje to mnie okropnie. Sposób na nudę w związku to jedzenie! Nigdy nie wyobrażałam sobie, że Nasz związek zaliczy takie dno. Zawsze współczuliśmy takim parom, którą sami jesteśmy! Wyć mi się chce. W internecie roi się od pomysłów na spędzanie czasu - wspólne gotowanie, pasje, może jakiś kurs tańca? Najgorsze jest to, że brak chęci, nie chce nam się. Niedawno pomyślałam o tym, że skoro robię zdjęcia to może jakaś fajna sesja zdjęciowa, seksowna w domu, tak dla odprężenia. A moja następna myśl...ale po co? Pewnie i tak nic z tego nie wyjdzie... Następna sprawa to seks - kiedyś nie mogłam zasnąć obok mojego faceta, żeby się z nim nie kochać, uwielbiałam go i pragnęłam, mogłam nie wychodzić z nim z łóżka. Dziś nie mam ochoty, seks jest zawsze taki sam, przewidywalny. Ostatnio stał się tematem naszych kłótni. Bywa, że jest jednorazowo lepiej, a później cisza, znów jakieś próby, które kończą się niepowodzeniem i koło się zamyka. Kocham mojego mężczyznę i nie chcę być z nikim innym ale jest jakiś problem pomiędzy Nami i zaczęłam się zastanawiać nad sensem tych zaręczyn i w dalszej perspektywie ślubu, małżeństwa i bycia ze sobą już do ostatnich dni. Jesteśmy młodzi (25 lat) bez dzieci, chciałabym abyśmy korzystali jeszcze z tego czasu kiedy jesteśmy niezależni. A mam wrażenie, że zachowujemy się jak para z 30 letnim stażem. Taki marazm i brak werwy. Nie wiem co mam robić aby czar z początku choć troszkę wrócił, bo czuję, że ten związek się wypala.
  4. Wiem, że społeczeństwo lubi roześmianych i szczęśliwych ludzi ale myślę, że z drugiej strony to jest wada. Ludzie są tylko ludźmi mają swoje problemy i przcież dobrze jest się wygadać i kogoś poradzić. Pozatym po co udawać, że wszystko jest ok skoro tak nie jest ? jasne,że można się starać ale czasem nie ma się sił wyobyć nawet skromnego uśmiechu. Pozdrawiam!
  5. Hej Nieznajomy, czytałam Twój post i kurcze,czuje się podobnie. Czasem tak jak kaleka społeczna. Nie zawsze tak było. W dawnych czsach mialam dużo znajomych, ciągle przychodził ktoś nowy i czułam, że posiadam taką lekkoś w rozmowie, przez to się nie bałam tej przysłowiowej "głuchej ciszy". Teraz tak już nie jest. Od kad zaczełam byc bardziej samotna nie posiadam juz owej lekkości i sytuacje gdy kogoś poznaje są dość stresujące. Także nie jesteś sam. Ale odnośnie jeszcze Twojego postu,to wydaje mi się, że zapewne masz swój wewnętrzny świat ,który rozwijasz ( chodzi mi tu o muzyke,gry, może sport jakiekolwiek zainteresowania) . Warto go mieć i "gromadzić" w nim dobra, bo kiedyś nadejdzie dzień w którym spotkasz osobę w swoim klimacie i nawet nie koniecznie będziecie musieli ze soba dużo rozmawiać. Pewnych ludzi, podobnych do nas w moim odczuciu poprostu się wyczuwa. Jeśli chodzi o dziewczynę to nie wiem jak inne Panie ale mi zawsze podobali się troche tacy tajemniczy chłopcy, bo wiedziałam, że ukrywają niedostępny, fantastyczny świat o którym nawet mi się nie śniło :) także...nie martw się.
  6. Dziękuje Cie bardzo, dziś po praktycznie dwóch latach,znów weszłam na forum i zobaczyłąm dopiero teraz Twojego posta. Szkoda,że nie widzialam go wcześniej bo na pewno by mi pomógł :) Przez te 2 lata sporo się zmienioło. Teraz jestem na studiach, poznałam chłopaka z którym jestem juz ponad rok. Jestem szczęśliwa ale...to draństwo które mnie wtedy spotkało w dziwny sposób ciągle gdzieś we mnie siedzi...mały hohlik :) Pozdrawiam ciepło !
  7. darkaz

    Samotność

    Również mam 21lat. W odróżenieniu od Ciebie kiedyś nie byłam samotna. Czas gim. a tymbardziej LO był bardzo towarzyskim czasem. Ciągle coś robiliśmy ze znajomymi, jak nie imprezy do wyjazdy to jakies inne rzeczy. Piękny, spontaniczny czas. w tym czasie poznałam swoją pierwszą miłość wiec juz w ogole nie czułam sie samotna. Nie dość, że miałam chłopaka to świetnych znajomych. Bylam bardzo szczęśliwa. W finalne związek sie po jakimś czasie skończył, niosąc ze sobą dużo łez i cierpienia. Ale byli znajomi także nie było tak źle. Później nadszedł czas wyboru studiów i każdy poszedł swoją drogą, do dużego miasta (bo nasza rodzinna miejscowośc jest mikroskopijna) z nadzieją, że wyrwie się stad i coś osiągnie. Ja oczywiście również. Poszłam do dużego miasta na literę "K", pełna entuzjazmu, z nastawieniem, że "teraz to ja sobie dopiero pożyję",lecz jak to w życiu bywa tak się nie stało. Mimo iż kierunek na ktorym jestem jest dla mnie wymarzony to ludzie jakich tam spotkałam kompletnie nie są z tej bajki co ja. Nie udało mi się nawiązać żadnych przyjaźni i pewnie ktoś móglby powiedzieć, że to ze mną jest problem, ale uwierzcie mi, że nie. Pare razy urządziłam jakąs domówkę, proponowalam piwo, wyjście ale nic. Po czasie zaprzestałam starań no i efekt jest taki, że nie ma z kim wyjść, nie ma nawet z kim pogadać. Ciesze się i nie mogę się doczekać końca tych studiów (na szczęscie ostatni rok). A jak wracam do rodzinnego miasta czeka na mnie owszem rodzina (mama,tata), bo znajomym ze starej paczki nie chce się juz tu przyjeżdżać. Teraz własnie siedzę na wakacjach w domu i już mi się odechciewa chodzić samotnie na spacery i jeździć rowerem w te same miejsca też samotnie. Plus to najgorsze są wspomnienia, które mnie nachodzą ze starych czasów kiedy było tak kolorowo. Jakoś mi lepiej jak się tak rozpisałam :) Jeśli ktoś chce pogadać,piszcie - mam dużoooczasu :) POZDRAWIAM CIEPŁO!
  8. Owszem,mam takiego przyjaciela ale hmm....nie potrafie do końca brać serio tego co mi (o mnie) mowi.Ciesze sie z tego i w ogole, ale jednak to nie to.
  9. Tylko skad wziać taką inna postronną osobę ?
  10. Witam! Historia może tendencyjna, może nie,lecz mimowszystko w gronie moich znajomych nie "odnotowałam" podobnego przypadku. Postanowiłam wiec opisać ją tu po krótce licząc ,że ktoś z was zetknoł się z czyms podobym.Otóz... W 1 klasie LO zaprzyjaźnilam się z troche nieśmiałym chłopakiem lecz bardzo miłym chłopakiem. Spędzailiśmy dużo czasu razem i doskolane się rozumieliśmy. Często mowił mi,ze odmieniłam jego życie,ze gdyby nie ja siedziałby teraz przed kompem,nie miał znajomych (rzecz jasna wprowadziłam go do swojego grona), uwierzył w siebie,przestał jarać trawę i ogolnie zaczoł żyć. Bylam z tego powodu strasznie szczęśliwa,ze kogoś wyciagnełam z depresji tymbardziej,że jego mama i starzy znajomi zaczeli mówić,ze na niego dobrze wpływam i tak bardzo się zmienił na plus.To było miłe. W końcu zostaliśmy parą.Pare miesięcy było super poźniej zaczeło się psuć.Ostatecznie,gdy nasz związek dogorywał ówczesny moj chłopak jeździł sobie pod namioty z innymi dziewczynami i ledwo raczył mnie o tym informować.Poźniej było tylko coraz gorzej.Imprezy na które mnie nie zapraszał i dalekie wypracy nie wiadomo gdzie i z kim.To było straszne tymbardziej,że czulam,ze coraz mniej liczy się ze mną a ja juz nie mialam na niego żadnego wpływu. Nasz związek w końcu się rozsypał.Na odchodne powiedział mi,że nie możemy być razem bo on musi się wyszaleć.Usłyszałam też ze nie pasuje mu do harmonogramu dnia ponieważ on ma teraz nowych znajomych,robi prawko,ma imprezy i nie miałby dla mnie czasu....a tak pozatym to bardzo mnie kocha.Coż wiedzialam, ze nawet przyjaźń nie ma tu sznas. Efekt? Efekt jest taki,ze pomimo iż mija teraz rok od naszego rozstania nadal czuje wielką pustkę,jakby wyrwane serce, które oddałam temu człowiekowi a on...mi je całkowicie zagarnoł.Spił ze mnie całą energię i ogolnie pozostawił z niczym. Mężczyźni się mną nie interesują a ja się im w cale nie dziwie,bo to by chciał miec taka pustą,wyjałowioną w środku dziewczynę ? A moj były -z tego co wiem ma już inną pannę i w przeciwieństwie do mnie potrafi cieszyć się życiem....
×