Witam wszystkich moich nowych kolegów i koleżanki. Jest to mój pierwszy temat na forum, jednak już biorę się za ciężki kaliber.
Nadmienię że post ten piszę szósty raz - zawsze wywala go z powodu problemów z kompem. Mam nadzieję że tym razem mi się uda. Nie przedłużając, opiszę mój problem.
Mój temat odnosi się niejako do tych dwóch:
https://www.nerwica.com/schizofrenia-a-zjawisko-targeted-individual-kontroli-umys-u-t58404-84.html
https://www.nerwica.com/mind-control-zdalna-kontrola-umys-u-t60808-14.html
Po tych dwóch linkach już pewnie domyślacie się o czym będzie ten temat, jednak proszę się nie zrażać.
Ja mam zamiar opisać co nieco.
A zaczęło się to wszystko w minionym tygodniu, gdy poszedłem na szczepienie. Nic niezwykłego, zwykłe szczepienie przeciwko tężcowi i błonicy. Jednak tamtego dnia coś było ze mną nie tak...
Coś, a konkretnie moja psychika. Słyszałem różne teorie odnośnie szczepionek, i te które mówią że powodują autyzm, i te które mówią, że razem z nimi wszczepiane nam są nanoboty/czipy/bakterie/metale mające umożliwianie kontroli nad naszymi umysłami.
Ta pierwsza - z autyzmem - wydawała mi się nieść pewne ziarenko prawdy w morzu bzdur: twierdzenie że szczepionki jako takie powodują autyzm jest durne, to jednak rzeczy takie jak NOP - niepożądane oddziaływanie poszczepienne są znane medycynie, co jest potwierdzeniem tego, że każdy organizm jest inny i każdy inaczej reaguje: organizm X zareaguje pozytywnie, ale już organizm Y zachoruje.
Zaś ta druga, dotycząca kontroli umysłów, wydawała mi się zupełnie głupia i nie poparta żadnymi dowodami. Nie wierzyłem w nią.
A mimo to po szczepieniu czułem się nieswojo. Czułem niepokój, lęk że ta teoria może być prawdą. Dlaczego? Bowiem jak wiadomo technika idzie całkiem do przodu, to co jeszcze 40 lat temu było SF, ewentualnie niewyobrażalnym i absurdalnym gadżetem na który pozwolić mógł sobie jedynie James Bond , ewentualnie Batman, dzisiaj jest częścią naszej rzeczywistości, jak np. zegarek z funkcją telefonu i komunikatora.
Rodzi się taka myśl: skoro coś takiego jest już możliwe do wykonania, to dlaczego nie mind control?
I tak, wiem że od gadżetów jak smartwatche czy inne pierdoły do projektów typu mind control jest długa droga, ale chodzi o sam fakt możliwości zaistnienia i funkcjonowania.
A drugim powodem jest to, że wiele z teorii spiskowych czasem okazuje się prawdą, jak np. projekt MKultra, do prac nad którym po pięćdziesięciu a nawet sześćdziesięciu latach przyznały się USA. Ja wiem, że tylko około 5% teorii spiskowych staje się faktem, jednak kto wie, na którą owo 5% padnie?
I wiem, że prawdopodobieństwo jest małe. Ale...właśnie, .dlaczego mimo tego wszystkiego się tym przejąłem?
Takich problemów jest masa. Jest coś, czym nie chcę się przejmować bo np. wiem że to są żarty, nie chcę mieć o to bólu dupy i nie mam, jednak moja podświadomość każe mi ów ból dupy mieć. Wówczas staram się ową podświadomość "sprowadzić do parteru" i zapomnieć ale...no właśnie, zawsze z tyłu głowy to zostaje.
Ale kończąc dygresję, jak wspominałem, po szczepieniu czułem się nie nieswojo. Nie pod względem fizycznym - tu nie widzę różnicy, nawiedził mnie niepokój psychiczny. Zacząłem myśleć, że owa teoria "to może być prawda", "i co wtedy?" Jak ewentualnie wyglądałby dla mnie świat, moje życie, moje postrzeganie innych? Oczywiście, zakładając jedynie możliwość, a nie fakt istnienia kontroli umysłu, jednak stało się to niepokojące.
Przypomniałem sobie wówczas, że nie ma przecież żadnych dowodów na to, że takie coś istnieje, wyznawcy tej teorii nie mają nic na oparcie swoich tez, są jedynie marne poszlaki, domysły domniemania.
"No, ale ile razy" - myślę -" zdarzało się już w historii, że nauka się myliła i to tych których uznawano za wariatów <>" jak choćby zwolenników teorii heliocentrycznej w renesansie. I wiem, że ta analogia jest kulawa, bo ci drudzy to akurat twarde dowody w postaci obliczeń i pomiarów mieli, jednak chodzi bardziej o sam fakt, że ówczesny "estabillishment" naukowy nie miał racji.
Jednak ja wiem, że to zdecydowanie za mało by wysnuć analogię, i że to żaden dowód na słuszność niektórych teorii. Wiem.....a jednak nie daje mi to spokoju. Nie daje mi ta kwestia spokoju. Jest to ciężka sprawa dla mnie.
W poszukiwaniu odpowiedzi na moje rozterki zabrnąłem na to forum.
W jednym z tematów niejakiSiddhi założył podobny temat. Co prawda, tam chodziło o chemtrails i rzekome pyły z metalami, rzekomo rozpylanymi przez Stany, jednak miał podobne objawy co moje, dlatego się zasugerowałem odpowiedziami w tamtym temacie.
I większość ludzi tam się wypowiadających pisało w jego kontekście o urojeniach i domniemanej schizofrenii a także wykazano mu, że nie da się wejść do czyjegoś umysłu. I te tłumaczenia mi wystarczyły. Nie na długo jednak, bowiem po przeczytaniu tego tematu kilka razy, zacząłem się zastanawiać, i doszedłem do wniosku, że zarówno OP jak i odpowiadający mu mogą mieć rację. Co jeśli to OP ma rację? I ci ludzie zaprzeczają przez MC? Istnieje taka możliwość...ale równie dobrze prawdą może być że on ma po prostu schizofrenię, nie ma żadnego mind control. Problem polega na tym że z mojego punktu widzenia tamta dyskusja jest...właśnie: dyskusją. Czyli słowem przeciw słowu. Jedna jak i druga strona może się mylić, jedna jak i druga może mieć rację. I ta właśnie niepewność pchnęła mnie do napisania tego topicu. Postanowiłem, że najlepiej będzie przedstawić mój osobisty casus tu na forum.
Bowiem owa dyskusja zrodziła coś takiego: Gość (w tym konkretnym przypadku: Siddhi) podniósł kwestię, że ktoś zły (do wyboru, do koloru: USA/Niemcy/Żydzi/Masoni/Cykliści/sataniści/pożeracze lodów miętowych -niepotrzebne skreślić-) kontroluje nasze myśli/umysły (za pomocą czipów/pyłków/metali/botów -niepotrzebne skreślić-). Inni odpowiadają, że jest to zwykła schizofrenia/urojenia. Podpierają to badaniami naukowymi. OP nie przyjmuje tego do wiadomości, co jeszcze bardziej uwiarygodnia tezę o schizofrenii, i że można to leczyć.
Równolegle w mojej głowie ambaras niczym z filmu "W głowie się nie mieści" z tym że całkiem na poważnie. Pojawiają się dwie myśli: Myśl nr.1 : "Rozmówcy mają rację: to tylko schiza/urojenia, kontrola umysłów nie istnieje, a to można leczyć" i Myśl nr.2: "Rację ma OP: kontrola umysłu to fakt, jego oponenci odpowiadają mu przecząco właśnie dlatego że są kontrolowani, myślą to co ONI chcą żeby myśleli" I właśnie te dwie myśli się biją ze sobą o dominację. Wygląda to tak: "To jasne, że jest to schizofrenia, nie ma kontroli umysłów, nie ma na to dowodów, tak więc w moim przypadku - jest to samo" na to druga myśl "ONI chcą żebyś tak myślał i prawdopodobnie własnie cię kontrolują a ty nawet o tym nie wiesz" na to myśl "TWOJA CHOROBA chce żebyś myślał że są jacyś ONI, którzy chcą żebyś nie myślał że cię kontrolują, a w rzeczywistości nie ma na to dowodów naukowych, badania naukowców nic nie wykazały, by to istniało" na to znów "A co jeśli ci naukowcy też byli kontrolowani? Widzisz? ONI chcą....", " To jest paranoja. To tylko TWOJA CHOROBA chce....", "ONI chcą...", "TWOJA CHOROBA chce..."
Te dwie myśli tworzą w moim mózgu błędne koło które toczy się w koło Macieju a ja nie mogę się uwolnić.
A pewne jest jedno: potrzebuję pomocy. Nie daję rady już tego wytrzymać To rujnuje moje życie. Nie jestem w stanie nic robić. Przez te rozterki, niepewność nie mogę jeść, nie mogę pić, nie mogę spać, nie jestem w stanie nawiązać kontaktu z nikim, nie jestem w stanie wyjść z domu, nie mogę nawet wziąć prysznica czy się załatwić. Nie daję rady rozmawiać z nikim, ponieważ te obawy urosły już do tego stopnia, że bywa iż przychodzą mi myśli że ten ktoś mówi coś innego niż myśli, bo M.C, potem jednak: "to tylko twoje urojenia: nie wiesz co się w ich głowie dzieje.", "No właśnie, nie wiem. A co jeśli mają takie myśli i się im nie stawiają?" "a co jeśli nie mają i nie stawiają się, bo nie mają przed czym, bo nie mają takich myśli?" i mantra: "ONI chcą...." - "TWOJA CHOROBA chce..."
I z tego powstaje frustracja i powracają moje niekontrolowane zachowania: rzuca mną, krzyczę, wrzeszczę, wydaję nieartykułowane dźwięki, robię miny, grymasy na twarzy, strzelam z palców, wyrywam sobie brwi, wyrywam sobie rzęsy, nerwowo bawię się palcami, biję pięściami, kopię kolanami o ściany, o meble o łóżko, ciskam fantami na różne strony, przy jedzeniu kęs żarcia jest już w przełyku, ale wracam go na widelec i dopiero za drugim razem połykam, a nawet pociąłem sobie ostatnio palce do krwi potrzaskaną płytką z kibla.
Takie rzeczy zdarzały mi się jednak już wcześniej, bowiem moje problemy psychiczne to kwestia dużo starsza.
Na przełomie przedszkola i podstawówki zdiagnozowano u mnie zespół Aspergera. Miałem problemy w nauce, problemy z nawiązywaniem kontaktów z rówieśnikami, jednak dzięki terapii grupowej podjętej w drugiej i trzeciej klasy SP udało mi się częściowo pokonać ową chorobę. Przez lata było dobrze. No i jakieś dwa lub trzy lata temu doszło u mnie do załamania nerwowego i wtedy pani psychoterapeuta u której byłem przepisała mi lek antydepresyjny Asentra ( tabletki Sertralinum) który pomagał mi, do niedawna, bo jakoś na przełomie poprzedniego i tego roku jakby przestawał.
Niemniej jednak dzięki temu znów udało mi się zahamować symptomy choroby, które jednak powróciły.
Jakby tego było mało, miewam napady nerwicy natręctw. Wiele razy bywało tak, iż całą noc biegałem do kuchni by pić wodę z kranu albo do kibla by podcierać sobie tyłek (sic!) oczywiście doprowadzając moją rodzinę do szału.
W ostatnich dniach przy próbach normalnego funkcjonowania zacząłem zadawać sobie absurdalne pytania w stylu ile tak na prawdę mam jaźni - serio. Wystąpiło u mnie coś takiego jak gdybym doświadczył rozdwojenia jaźni. Podczas gdy "jedna jaźń" "robi jedno", "druga jaźń" "myśli" by robić coś odwrotnego. Choćby podany wcześniej przykład: "jedna jaźń" mówi by nie wierzyć w teorię o K.U, "druga jaźń" mówi by wierzyć.
Teoretycznie nie powinno być tu nic niezwykłego: po prostu próbuję wybrać między dwiema wersjami która jest prawdziwa poprzez analizę. Ale schody zaczynają się tutaj, ponieważ wygląda to tak jakbym nie odbierał tego jako analizę dokonywaną wewnątrz jednej jaźni a walkę dwóch sprzecznych jaźni.
Co może być tego źródłem? Pewnie to, że analizując teorię K.U. przychodzi mi do głowy możliwość i to realna przynajmniej w teorii, choć nie do końca realistyczna i realna w praktyce, że wszelkie myśli jakie dostaję, wszelkie pomysły, dążenia, pragnienia, chęci, marzenia mogą teoretycznie nie być moje, mogą być sztucznie wykreowane. Mogą, choć wcale nie muszą. Albo że wszelka moja wola może nie być moją wolą. Też może, choć nie musi. A "nie musi" nie jest takie satysfakcjonujące jak definitywne "nie jest".
A gdyby nie była, to w takim razie co jest moją wolą? To co jest zaprzeczeniem tej niby nie mojej? A może to właśnie o to chodzi: zwabić mnie w pułapkę chcąc odwieść mnie od mojej woli wmawiając mi że nie jest moją wolą i sprzedać mi niejako nie moją wolę jako rzekomo moją?
A to wszystko zakładając że teoria K.U jest prawdziwa. Bo jeśli nie jest, to teoretycznie nie powinno być problemów, zwykła paranoja, nic więcej. Właśnie, nie powinno...ale zamiast tego jest niepewność, walka myśli, "dwóch" jaźni, co prowadzi do frustracji i odpałów.
I tego się najbardziej boję. Boję się, że w dłuższej perspektywie mogę coś odjebać publicznie i być spalony w społeczeństwie. W domu wielokrotnie mi odjebywało, jednak gdy wychodzę "do ludzi" staram się to maskować. Do tej pory wychodzi. Ale jak będzie później - nie potrafię powiedzieć. "W ludziach" już zdarzają się mi manifestować np. nerwice natręctw czy tiki, tak więc któż wie kiedy coś odjebię?
Kochani koledzy, co to może być waszym zdaniem? Ja bym obstawiał mimo wszystko problemy natury psychicznej, choć nie wiem czy należy to już nazwać schizofrenią czy jeszcze stanem przedschizofrenicznym?
Przegadam jeszcze tą sprawę z moim psychoterapeutą. Tymczasem, czekam na wasze sugestie, opinie, porady.
Czekam na feedback, mam nadzieję że mimo gargantuicznych kształtów tego postu ktoś go przeczyta i mi odpowie.
Pozdrawiam
Grzesiek