Skocz do zawartości
Nerwica.com

dead end

Użytkownik
  • Postów

    6
  • Dołączył

  • Ostatnia wizyta

Treść opublikowana przez dead end

  1. dead end

    Samotność

    nie wiem co lepsze - samotność czy kiepski związek, w którym tkwi się tylko w obawie przed samotnością. obecnie chyba wolę być sam niż miałbym ciągnąć ostatni toksyczny związek, który mnie wykańczał ale balem się wtedy zostać sam. czasem spotkam ludzi których łączy tylko dziecko, pieniądze albo strach przed samotnością. nie wierzę żeby byli szczęśliwi. nie zawsze związek to synonim szczęścia, niestety...
  2. Wydaje mi się ze nie wszyscy ludzie są obojętni, tak samo jak nie wszyscy są źli i nie wszyscy są dobrzy. Trzeba się otaczać tymi dobrymi i tymi którym na nas zależy a resztę odrzucić i się nimi nie przejmować (nie atakować tylko omijać). Nie wszyscy musza tez nas lubić bo przecież każdy z nas tez spotyka ludzi, których nie lubi. Dawno temu tez ratowałem się hasłem że będzie lepiej. Na swoim przykładzie uważam ze hasło 'będzie lepiej' jest do bani, bo z góry nastawiamy się na coś lepszego a jak to lepsze nie przychodzi to czujemy rozczarowanie i znowu mamy doła, że znowu nic się nie zmienia. Lepsze jest 'nie wiesz jak będzie' (zresztą to hasło zaszczepił mi mój ostatni psycholog) a to jak będzie zależny tylko i wyłącznie od nas. Mnie też dobija samotność i świadomość własnego zjeb...ania (że nie wspomnę o tych wszystkich uśmiechniętych parach, trzymających się za rączki i jedzących sobie z dzióbków) ale uważam że należny budować sobie swoje własne szczęście na miarę własnych możliwości. Wciąż próbuje i z niektórymi rzeczami jest lepiej i nie szarpie mnie jak kiedyś. Kiedyś na tym forum ktoś napisał że z choleryka nigdy nie zrobi się spoko wyluzowanego gościa i niestety to prawda. Pewnych rzeczy nie da się tak naprawdę naprawić ale trzeba się nauczyć z nimi żyć. Mieć własne patenty na całe to gó..wno, które codziennie nas spotyka. Zamykanie się na świat tylko pogarsza sprawę (przynajmniej w moim przypadku) bo zostaje się z własnymi myślami , które krążą i krążą po głowie. Lepiej się czymś zając żeby nie myśleć (chociaż wiem że to trudne w momencie obniżonego nastroju). 'Znikanie' też chyba nie jest dobry rozwiązaniem (chociaż sam kiedyś to rozważałem) bo tracimy szanse na siebie a świat i tak będzie kręcił się dalej nie zauważywszy naszego zniknięcia. I to tyle co przyszło mi teraz do głowy. Pewnie ktoś napisze że to banały. Może i tak ale czasem działają. Pozdrawiam
  3. dead end

    Witam ponownie,

    Postanowiłem powrócić na forum po kilku latach przerwy. 8 lat temu zacząłem leczyć się ze stanów depresyjno-lękowych, później jeden z lekarzy stwierdził, że to raczej zaburzenia osobowości. Anyway... Psychiatra przepisał SSRI + Depakine. Psycholog wysłał mnie na AA. Średnio mi to wszystko pomagało, a SSRI się zmieniały, ale miałem wielkie nadzieje, że wreszcie będzie normalnie. Po kilku latach, kiedy zaczęło być w miarę znośnie, postanowiłem odstawić leki (oczywiście w porozumieniu w lekarzem). Źle znosiłem ostawienie, chyba jak każdy, ale miałem nadzieję, że później będzie dobrze. Niestety pojawiły się napady lęku, które zupełnie mnie rozłożyły. Do leków już nie wróciłem ale zmieniłem psychologa na prywatnego i po kilku miesiącach wizyt było OK. Po zakończeniu leczenia pojawiały się czasem depresja i lęki, ale nie szarpały tak mocno jak kiedyś, poza tym ostatnio psycholog nauczył mnie jak sobie z nimi radzić. Czułem się odmieniony :) Nie byłem taki nerwowy i wybuchowy jak kiedyś, radziłem sobie z gniewem i agresją, nie bałem się i nie zamulałem jak dawniej. "Sielanka" nie trwała długo, bo po paru latach spokoju stwierdzam, że znowu jestem tym samym neurotycznym psycholem co kiedyś i chyba przez to pojawiły się znowu lęki i depresja. Po zakończeniu leczenia miałem nadzieję, że skoro jest ze mną dobrze, uda mi się wreszcie stworzyć jakiś stały związek. Chyba nic z tego nie będzie, bo ciężko jest ze mną wytrzymać na dłużej, nawet ja mam z tym problem. Nadzieja, że się zmienię powoli umiera bo co jakiś czas wyłazi ze mnie wariat. Może rzadziej niż kiedyś, ale kac moralny jest taki jak dawniej. Z upływem czasu bagaż złych doświadczeń i poczynań ciągle rośnie i ciągnie mnie w dół, a wstyd dobija. Nie oczekuję już, że się zmienię. Chciałbym, żeby moje życie było przynajmniej znośne, mimo że jest do du. .y. Zastanawiam się nad powrotem do ostatniego psychologa. Może pomoże mi zaakceptować siebie i miejsce w którym obecnie jestem. Pisanie na forum jakoś mi pomaga więc może czasem coś skrobnę (pewnie w jęczarni). Pozdrawiam.
×