Skocz do zawartości
Nerwica.com

foxyenne

Użytkownik
  • Postów

    28
  • Dołączył

  • Ostatnia wizyta

Treść opublikowana przez foxyenne

  1. Oceniając po sobie, tak myślałam, że starasz się skracać, bo dość poukładane masz wypowiedzi mimo wszystko. No ja na szczęście w obecnym stanie takie gonitwy to tylko czasem chwilowo miewam, dopiero jak się przełączę całkiem wyżej to bez przerwy i do łba można dostać całkiem. A fluwoksaminy nie dostałam do mojej "hipo-depresyjnej mieszanki" tylko czystej depresji, ale jeden pies, żadna różnica. W sumie to denerwuje mnie ta nieprzewidywalność, idę do lekarza, opowiadam wszystko jak jest, a później zamiast się utrzymać, żeby leki wybrane mogły zadziałać, to to się zmienia wszystko bez przyczyny jakiejkolwiek nawet nie tydzień po... Na logikę to powinno się zmieniać jak coś się zmienia w życiu, w otoczeniu, no jakieś uzasadnienie żeby było. A nie od tak sobie, ach. To bez sensu.
  2. Monster, ale kombinujesz tak w ogóle to rzadko się zdarza, że gdzieś trafiam na osobę bardziej rozgadaną (rozpisaną?) niż ja, ha ha, to fajną odmianą jesteś. ‎ Żyję jeszcze. Przy ilości moich planów, obsesyjnego myślenia w temacie i pomysłów to aż się dziwię. Z autoagresją już mi tak dobrze nie idzie. Liczę nowe blizny i czas do kolejnej wizyty, trzy tygodnie, jak pójdę szybciej to wylecę za drzwi z "proszę przestać wydziwiać!" czy dostanę jakieś kolejne cudowne środki, które chociaż trochę tą mieszankę wyhamują? W sensie, są w ogóle takie? Trzy tygodnie z kawałkiem, ponad dwadzieścia dni codziennej walki, żeby się nie wykończyć, no nie ma bata, wątpię że doczekam. Zabierzcie mi to paskudztwo z głowy :/ ‎
  3. Dziękuję :) Jest ciężko. To już nawet nie jest moja zwyczajna depresja, gdzie leżę, płaczę, nie mam siły wstać, śpię i to na tyle. Temu co jest teraz bliżej do jakiejś cholernej mieszanki, bo tak, dalej leżę, płaczę, nie mam siły wstać i śpię, ale na zmianę z atakami paniki, napadami autoagresji, wkur-wieniem na wszystko i wszystkich, genialnymi pomysłami "ooo wiem, zabiję się", konkretnie silną derealką (jak ja mam odróżnić co jest naprawdę od tego, co nie jest?) i ogólnym nieogarnianiem własnej głowy i tego co się dzieje. Serio się boję, że odwalę durny numer i zamiast nie wstawać z łóżeczka, nie będę wstawać z czego innego. A jeśli w tym moim śmiesznym głupim ChAD mogę mówić o jakiejś przywidywalnosci, to obstawiam, że góra miesiąc jeszcze i wyje-bie mnie do góry. Znowu będzie ciekawie. Do tej pory nie ogarnęłam finansów po ostatnim, ha ha, więc z rozsądkiem, foxy, z rozsądkiem, ty chora wariatko. Miłego wieczoru wszystkim. Dożyjcie jutra i trzymajcie kciuki i za mnie, OK?‎
  4. Orientuje się ktoś jak długo ważna jest recepta od daty wypisania jej przez lekarza? Mam jeszcze leków na prawie dwa tygodnie i bez sensu byłoby wykupywać już teraz kolejną porcję, kiedy nie wiem czy one w ogóle się wtedy mi jeszcze przydadzą.
  5. Ja to w sumie krótko biorę. Z 5 tygodni będzie? Może 6, nie wiem, gubię się w tym ile czasu minęło. Może jeszcze jakoś konkretnie zaskoczy. Bo do teraz to za dużo się nie zmieniło. Ale moja ocena to by się od dupy strony zaczęła, a nie od wpływu na depresję, bo od tego, że przynajmniej nie tyję po tym leku, a ja jak nie jestem dość bardzo wychudzona to mi się na głowę mocno rzuca. I ogólnie przyzwyczajanie się do leku i uboczne do przetrzymania całkiem łatwo. Tylko co z tego, skoro jak mi się żyć nie chciało, tak dalej nie chce, a fluwoksamina miała to zmienić. Może się coś zacznie na lepsze zmieniać. Ech. Chociaż ja na początku miałam brać tylko 50, przez połowę tego czasu tak gdzieś, a to taka mikro daweczka była, to się nie dziwię, że nie działało. Może ta setka będzie albo kolejnym razem dostanę więcej, albo coś nowego. Dziękuję :) Siedzenie pod ścianą zapłakana i próbowanie opanowania ataku paniki się liczy do trzymania się dzielnie? Mam dość, bardzo dość. I bardzo się próbuję chociaż pisaniem zająć, nie żeby to kogoś interesowało, ha, no i nie żeby działało.
  6. Tak, biorę. Niedużo: 150 rano i 150 wieczorem. Do tego setka Fevarinu na wieczór. Czy działa? Nie wiem, pewnie tak. Powiedziałabym, że nie, bo jest naprawdę okropnie, ale pamiętam, że jak w hipo rzuciłam w kąt walproinian "bo po co mi, jestem super", to zaczęło mną huśtać bardziej, więc chyba działało. To pewnie i teraz działa. Szkoda, że niewystarczająco. Monster, cieszę się, że się zdecydowałeś chociaż na małe dawki leków, może przynajmniej troszkę lepiej ci będzie? Bo samo z siebie to nie było lepiej. Trzymaj się jakoś. ‎
  7. Jest źle. Nie mam pojęcia jak bardzo gorzej musi jeszcze być zanim zacznie być lepiej, ale jeszcze trochę i nie wiem czy kiedykolwiek będzie.
  8. Monster, wow. Czuję się jeszcze głupsza niż ogólnie. Ja tego nawet na raz nie dałam rady przeczytać i ogarnąć co piszesz, a co dopiero napisać tyle. Może powinnam więcej cukiereczków dla wariatów łykać. Albo może powinnam wyleźć gdzieś wysoko i porządek z sobą zrobić. Mnie myśl o 6-8 miesiącach depresji nie pociesza, bo to dalej jakieś 7 miesięcy męki i walki ze sobą, kiedy nie ma siły. I nawet dobrze jak nie wstaję i śpię cały czas, bo chociaż mam szansę dożyć tego czasu jak mi się odmieni z powrotem. Też poproszę o instrukcję
  9. Ja bym obstawiała raczej, że "rapid cycling" to od "cycle" - szybki, gwałtowny i cykl, seria. Wtedy nazwa już wcale nie jest taka myląca Ale chyba trochę się czepiam. A może bardzo. Nie wiem, nie bardzo łapię co się dzieje. Ale odruch taki.
  10. Och, a miałam nadzieję, że chociaż troszkę dłużej cię taki lepszy stan potrzyma
  11. Ḍryāgan, dzięki. A co jeśli to jakaś pokręcona postać bez remisji? Ech, nie będę udawała, że się znam na tym, to wszystko jest strasznie nowe dla mnie. To znaczy nie to, że się miotam między górą a dołem naprzemiennie, z kilkoma/kilkunastoma dniami pomiędzy, kiedy mi się oba stany mieszają ze sobą w ramach przejścia i fundują mi takie 2w1, bo to mi urozmaica życie od paru latek. Tylko to, że się dowiedziałam, że to ma swoją nazwę i się leczy, i tak dalej... W każdym razie, nie brzmi to jak postać z remisjami. O ironio, nawet na głowę nie umiem normalnie chorować
  12. Ja nie mam możliwości jeżdżenia gdzieś dalej, bo zwyczajnie mnie nie stać. A leków nie chcę, nie cierpię leków, ja i bez nich mam straszny problem się połapać w tym, która część mojej głowy - MNIE - to ja, a która choroba, a jak jeszcze dochodzą leki, to już w ogóle nie wiem, czy tam jeszcze jestem JA, czy moje zachowanie, odczucia, reakcje to już tylko choroba i lekarstwa... i jeszcze to trochę upokarzające, musieć brać leki, być kompletnie do niczego bez nich, taki popsuty egzemplarz "człowieka". Ale ech, szkoda życia mimo wszystko, bo w takim stanie albo je zmarnuję na bycie takim żałosnym, nieprzydatnym czymś (moja cudowna wysoka samooceno, wróć, proszę...), albo zwyczajnie je przed czasem wreszcie zakończę. To już lepsze te próby leczenia się tabletkami, prawda? Więc spróbuję się przełamać i pójść tam. Kiedyś. Dzięki, myślę, że potrzebowałam, żeby mi ktoś powiedział, że mimo że zrobiłam głupio i tak dalej, to nic i że nie ja pierwsza i nie ostatnia. Ale to najpierw muszę wyzdrowieć, bo pochorowałam się i leżę z gorączką, przesypiając prawie całą dobę i nie ogarniając, co się dzieje. Jak się nad tym zastanowić, to dzięki temu psychicznie czuję się lepiej, bo przynajmniej mało jest chwil, kiedy dociera do mnie jak bardzo beznadziejna jestem. Choć dziś już gorączka mniejsza, mniej śpię, to i z powrotem zaczynam nad sobą się użalać jak to mi źle. Przynajmniej schudłam (póki co) te głupie dwa kilo, które mi po mianserynie zostały jeszcze i nie chciały sobie pójść
  13. Tak, tylko że ja dobrze wiedząc, że jestem idealnie pomiędzy hipomanią a powrotem do depresji (nie że równowaga, tak dobrze nie ma, chodzi mi o to, że w ramach przejściowego stanu mam "atrakcje" zapewniane przez oba stany na raz) i to kwestia kilku dni nim spadnę całkiem w dół znowu i jedyne co będę umiała ogarnąć to spanie i płakanie bez powodu (nienawidzę się za to, no jedna z najbardziej żałosnych rzeczy jakie istnieją), powiedziałam mu, że wszystko super, czuję się świetnie, nie chcę leków ani tam przychodzić. I jak ja mam tam wrócić? A innego psychiatry do wyboru nie mam w tej małej mieścince. Głupio zrobiłam. Ale czego ja nie robię głupio, wszystko chyba. Monster, zazdroszczę ci takiego podejścia do siebie. Ja nie potrafię zaakceptować w sobie żadnych ograniczeń, słabości i tak dalej, wychodzisz na tym lepiej niż ja
  14. Mentor, to długo już, życzę ci, by tak już zostało, chciałoby się, nie? :) Jakbym miała siłę na to, to bym była na siebie strasznie zła, że jestem tak okropnie słaba, duma cierpi niesamowicie. I podwójnie trudno będzie się do lekarza wybrać, bo raz, że jak to tak przyznać (znowu!), że się sobie rady z własną głową nie umie już dać, a dwa - no ogólnie wychodzenie gdziekolwiek jest obecnie tak trudnym zadaniem, że to aż śmieszne. Upokarzające. To już tak zawsze będzie, że mi mój chory łeb będzie fundował na zmianę takie atrakcje? Nie umiem się z tym pogodzić, to nic innego jak przegrać sama ze sobą.
  15. Źle mi. Wiedziałam, że lecę w dół. Wiedziałam, mówiłam. Ja zawsze wyczuję jakieś zmiany zanim jeszcze cokolwiek je zwiastuje, nie wiem skąd ani jak, ale zawsze przewidzę, że będę chora, coś się stanie i tak dalej albo że z górki spadnę w dół czy odwrotnie. A było tak fajnie, nawet pracę znalazłam i co, i nic, bo najlepiej to mi teraz wychodzi siedzenie i płacz. Żebym jeszcze miała powód do niego jakiś konkretny... Ale oczywiście powodu nie mam, bo wszystko się pięknie układa w życiu, na studiach i w ogóle. A mi źle, źle, źle. I jak pomyślę, że tylko gorzej będzie, to aż same pomysły przychodzą do głowy niedobre. Bo teraz jeszcze przez trochę mi resztki hipomanii urozmaicają ten zjazd w depresję i mimo że na łeb można dostać, bo nie ogarniam już niczego ani trochę, bo to jak 2w1, to i tak jest to lepsze niż już później normalna depresja, kiedy cokolwiek przestaje mieć znaczenie. Pusto jest, nic się nie liczy, na nic nie ma siły. I ciągnie wtedy najbardziej, i kusi... i niby nie wolno. Ehhh. Nawet nie mam komu poopowiadać tego, to przywędrowałam na forum. Może mi coś da jak to z siebie gdzieś wyrzucę.
  16. Albo jestem bardzo mądra, albo niezwykle durna, w każdym razie poszłam dziś grzecznie na wizytę wg planu i... stwierdziłam, że ja już nie chcę żadnych leków, bo po co mi, bo bez niech będę znowu najcudowniejszą chudzinką, bo bez nich będę miała więcej energii, bo bez nich będę miała więcej czasu na wszystko i w ogóle to wszystko dobrze jest. Jeszcze jakby tak z terapii się wykręcić jakoś ładnie, to mogę udawać normalną Ciekawe do kiedy
  17. Monster, może i masz rację. Chyba po prostu do tej pory kojarzyłam myśli samobójcze tylko z depresją, tak jak resztę okazjonalnych durnych pomysłów, typu, że jacyś bliżej nieokreśleni ludzie chcą mi krzywdę zrobić, na zmianę z takim niemal samouwielbieniem, które opisałeś (haha, od razu mi raźniej ). Tylko nie mam tak, że cały czas wymyślam jakieś bzdury, one się zmieniają, a czasem nawet wiem, że są właśnie bzdurami. Dziwnie. Wszystko dziwne jest, nie wiem, nie wiem, nie ogarniam własnej głowy, i tak już nieźle, że dopuściłam do siebie myśl, że okej, tak całkiem zdrowa to ja nie jestem, tłukła mi to do głowy terapeutka przez ileś tam spotkań, a i tak najbardziej dotarło do mnie wtedy, jak znajomi się żalili, że ubiegłej nocy spali jakieś trzy godziny i są dzisiaj nieprzytomni, a ja się połapałam, że w sumie to od soboty łącznie może z pięć godzin przespałam albo nawet nie - i to tak na siłę i budząc się co dziesięć minut, a czuję się jakbym spała te "przepisowe" osiem każdej nocy. Kurde, ciekawe jak to działa Mnie się spanie kojarzy z depresją. To jak czuję, że spać nie muszę, to mnie to zachęca do tego, żeby nie marnować czasu na spanie, bo tyle jest rzeczy do zrobienia i do nadrobienia z poprzednich miesięcy...
  18. Chyba lecę w dół i nie, nie, nie, nie chcę, dalej nie śpię, praktycznie w ogóle, zmęczenia zero i w ciągłym ruchu, wszystkiego dużo i szybko, ale łapię się na tym, że momentami to szczęście, którym się zachłysnęłam zamienia mi się w chęć zabicia się i proszę, nie, przecież dopiero co byłam w tym koszmarnym dole, chorobo, daj mi jeszcze trochę polatać...
  19. Przybij piątkę. Biegać, chodzić - na spacer, w kółko po mieszkaniu, od ściany do ściany, nieważne, cokolwiek, byle się ruszać, szybko, szybciej, cały czas, bo usiedzieć na miejscu nie idzie, a w głowie taki sam bałagan i pęd, i chaos jak na zewnątrz. Ale ja zdecydowanie wolę jak odwala mi w tę stronę i latam, i znikają prawie wszystkie lęki niż być zombie z depresją, które boi się za próg wyjść, brr. Rady jak sobie pomóc? Monster ładnie to ujął Powodzenia!
  20. Powtarzam sobie, że jeszcze miesiąc aż pozdaję egzaminy i pozaliczam przedmioty, jak przez kilka godzin mnie zmuli po tej głupiej kwetiapinie (ciekawe co będzie jak to początkowe zmulenie przejdzie) to chociaż jestem w stanie siąść na czterech literach i cokolwiek napisać z prac zaliczeniowych, bo tak to mnie nosi za bardzo, a później będę mogła na luzie przestać brać jakiekolwiek leki i latać wysoko, i robić co chcę, i będzie pięknie, no chyba, że przez ten czas się okaże, że jednak warto się leczyć i coś do mnie dotrze, poza tym łudzę się, że może biorąc grzecznie lekarstwa i chodząc ładnie na wizyty uniknę później kolejnego koszmarnego dołu i że się na tamten świat nie wyślę sama, bo teraz jak patrzę to szkoda by było W każdym razie powtarzanie sobie "za miesiąc mogę przestać" u mnie działa nieźle na to, żeby nie przestać już teraz i gdzieś jakiś tam rozsądek (ja i rozsądek, hmm) jeszcze zachować
  21. A może jednak nie jestem tak całkiem zdrowa, bo wtedy pewnie ani psychiatra, ani terapeutka by mi nie opowiadali o chadzie, leki też bym mogła jakiekolwiek odstawić, bo po co je przepisywać i kazać brać zdrowej osobie, no chyba że chodzi o to, żeby takie szybsze, barwniejsze, bardziej kreatywne jednostki ściągać w dół do poziomu ogółu ludzi uznawanych za normalnych, bo wtedy nie ma ryzyka, że ktokolwiek dowie się/zrozumie/zrobi/zmieni za dużo i łatwiej ludzi upilnować, ale mam wrażenie, że to chyba jednak te moje durne pomysły, które później "na trzeźwo" wydają się kompletnie idiotyczne, i będzie "ciekawie" jak to wrażenie mieć przestanę i znowu się tego bać zacznę, i nie będę miała żadnych wątpliwości, że może jednak to nie jest naprawdę Mam sobie nadal brać walproinian (on w ogóle jakkolwiek działa?) i na spanie kwetiapinę (zamiast mianseryny, jakie to paskudztwo było, miesiąc i ponad 5kg na plusie, kiedy w obecnym stanie potrafię w ogóle o jedzeniu zapomnieć i cały czas się ruszam, biegam, wszędzie mnie pełno, więc JAK?) w takiej uroczo maluteńkiej dawce 50mg na dwa razy podzielonej, no i OK, na spanie działa nawet tyle, tylko co z tego jak przymula mnie nawet w takiej ilości, co jest beznadziejne zwłaszcza po tej dawce co mam rano brać i wcale nie chcę, spać zresztą też nie chcę, bo szkoda czasu, lepiej nadrobić miesiące ostatniej depresji i robić tyle ciekawszych od spania rzeczy, no ale trzeba spać, bo jak się nie śpi to się niedobre rzeczy dzieją, niezdrowe to, poza tym zaraz sesja i wypadałoby, żeby organizm fizycznie nie padł przed/w trakcie. I mimo wszystko to jednak dalej nie umiem się zgodzić tak całkiem, że jestem chora, bo przecież poszłam leczyć depresję, a nie latanie, depresję pożegnałam - to wyzdrowiałam. Ogólnie to całkiem ciekawie jest
  22. Cud. Kilka małych cudów. Garstkę lepszych dni, takich, w których przez głowę przemyka myśl, że dobrze, że jednak się poczekało. Tylko właśnie, skąd wiadomo, że jeszcze będzie dobrze? I ile można? Chociaż teraz to wydaje mi się, że można wszystko. Ale niedawno bałam się nawet do okien podchodzić, żeby nie skusiło. Kurde, chciałabym ci coś powiedzieć, cokolwiek, ale nic poza irytującym "trzymaj się" nie przychodzi mi do głowy, a ta formułka przecież nic nie daje. O, to ja. Wypisz wymaluj. Nawet mi się nie mieści w głowie, że jak mogło być tak źle, że aż tam poszłam, jak teraz jest tak super, że absolutnie tego nie potrzebuję? Na dniach się wybieram na wizytę, bo nie lubię zostawiać niedokończonych rzeczy, więc pójdę i oznajmię radośnie, że już wyzdrowiałam. Któryś raz tak zdrowieję, tylko zwróciłam na to uwagę dopiero teraz, jak dzienniki swoje poczytałam, i gdzieś tam jakieś ziarenko wątpliwości sobie w głowie zasiałam, to może i dam sobie przegadać w gabinecie.
  23. No i miesiąc trucia się walproinianem i co? I nic, zero efektów. A podobno już powinno być je widać, a tu psikus. Wszystko dalej jest cudownie szybkie i kolorowe, a chwilami masakrycznie wkurzające, i myśli w głowie tak dużo. A niby miałam się uspokoić, zwolnić i nawet zacząć spać, co jest ze mną nie tak...??? I w sumie to wolałabym sama odstawić wszystko w kąt, zamknąć w szufladzie, zamiast znowu iść na wizytę, bo przecież jest dobrze, nie śpię prawie no to trudno, nie potrzebuję, może tym razem nie spadnę na pysk, ech, to dopiero walnięte - łykać leki jak jest dobrze, poszłam leczyć chory łeb, a skończę z chorą wątrobą i czym tam jeszcze
  24. Ech, gdyby nie to, że ostatnie moje lata się ułożyły w zgrabną układankę przeciwności (wyję-żyję, dół-góra, nic-wszystko) i gdzieś tam ten wzór mnie niepokoi i powtarza, że każde latanie trzeba odchorować depresją, to bym pewnie się cieszyła, że aktualnie mimo grzecznego brania przepisanych leków nie zmieniło się nic i nadal latam wysoko, wysoko i nawet bym olała w ogóle branie czegokolwiek i kolejne wizyty u psychiatry i próby dobrania innych lekarstw, ech, no bo chociaż są pewne minusy obecnego stanu i potrafi mnie to wkurzać albo mi szkodzić, to mimo wszystko przynajmniej żyję, jestem kimś i wszystko jest cudownie barwne i szybkie, taka rekompensata za ostatnie miesiące depresji, a kto to widział, żeby własne skrzydła podcinać? Po co jeść, spać, zatrzymywać się, skoro można żyć i latać wysoko. Może tym razem nie spadnę w ten koszmarny, depresyjny dół. I chyba piszę to po to, żeby samej sobie przypomnieć, że jednak leczenie jest lepszym wyjściem, łatwiej myśli mi ogarnąć jak je gdzieś napiszę.
×