Tak, np. ja. Chciałabym mieć swoją rodzinę, kochającego mężczyznę. Niestety jak na razie źle trafiam, czuję zawód na nich. W ogóle czuję straszną samotność, mimo iż mam mamę, tatę, siostrę. Nawet nie umiem tego stanu opisać, jakbym umarła, zawiesiła się gdzieś pomiędzy światami. Nie umiem znaleźć swojego miejsca, czuję, że nic już nie będzie takie jak kiedyś. Mam czasami ochotę odejść z tego świata, chyba już nic dobrego mnie nie czeka. Ostatnio zrobiłam coś głupiego, nieumyślnego, nie chcę na razie pisać co, ale się wstydzę tego i obwiniam, nie daje mi to spokoju. Chciałabym umrzeć, nic nie czuć, ostatnio jestem rozkojarzona, błądzę gdzieś myślami, nie umiem się odnaleźć. Czuję zawód na ludziach, zaufałam niektórym, na których mi zależało i mimo, iż wiedzą, że choruję, mają to gdzieś i dalej ranią. Myślałam, że znalazłam bratnią duszę, a to był tylko pozer. Mam czasem wstręt do ludzi, do mężczyzn .Nie mam ochoty szukać kolejnej osoby i zaczynać wszystko na nowo, ile można. Czuję totalny bezsens tego życia, świata, istnienia, taka rutyna, codzienne załatwianie spraw, pędzenie do nikąd, starość, choroby, śmierć. I po co to wszystko? Płaczę, ale to daje ulgę na chwilę. Boję się zostawać sama, boję się poranków, bo znowu wszystko od nowa, szara rzeczywistość. Boję się także wieczorów, chociaż jestem wyluzowana bardziej to mam setki tysięcy myśli.