Skocz do zawartości
Nerwica.com

Rosanna

Użytkownik
  • Postów

    7
  • Dołączył

  • Ostatnia wizyta

Treść opublikowana przez Rosanna

  1. Nie wszystkie dziewczyny są takie. Zostałam w podobny sposób potraktowana przez jednego chłopaka, tylko że nie otrzymałam wyjaśnienia, z jakiego powodu. Zbył mnie tchórzliwym milczeniem i uwierz mi, że moje ego w tym momencie po prostu pełza gdzieś głęboko pod powierzchnią. Mam dość poważną depresję i nie chciałam pchać się w żaden związek, ale on na siłę zapraszał mnie do swojego świata i chociaż wiedział, w jakim jestem stanie, to prosił, żebym mu zaufała i obiecywał, że mnie nie skrzywdzi. Uciekałam, broniłam się, ale on był wytrwały. Myślałam, że jest moim światełkiem w tunelu, ale okazał się pociągiem, który mnie zmiażdżył i już nie ma kawałków, żeby je pozbierać. Nie ma już niczego... Oddałam mu siebie, powierzyłam swoje życie. Po raz pierwszy komuś zaufałam i uwierzyłam, że w końcu coś dobrego mnie spotkało. Zrobiłabym dla niego wszystko. A on wyrzucił mnie jak śmiecia. I tak się czuję. Nie jak pluszak, ale jak bezwartościowy odpad, który nikomu nie jest potrzebny. I wiesz, co w tym wszystkim jest najsmutniejsze? Mam poczucie winy, że marnowałam jego czas. Moja zbrodnia polegała na tym, że po prostu chciałam być kochana, że chciałam być dla kogoś ważna, czuć się Kimś. A jestem nikim. Mam 25 lat. Pierwsza miłość, tak jak wszystko, zakończyła się katastrofą. Nie widzę dla siebie już nadziei i myślę, że lepiej być samej. Ale... Człowiek jest istotą społeczną, chce budować związki, w których będzie czuł się bezpiecznie, chce przynależeć, chce być dla kogoś ważny, potrzebuje wsparcia, pocieszenia i oczywiście... miłości. Nie ma w tym nic dziwnego. Kiedy zostałam w tak banalny sposób porzucona jechałam samochodem i w radiu leciała piosenka "I'm still standing", a najbardziej w pamięci utkwiły mi słowa, które w wolnym tłumaczeniu brzmią: "Skończysz jak ten wrak schowany za maską, którą zakładasz." Bo w sumie tyle ci nasi pożal się Boże ex znaczą. I pamiętaj: Nikt nie jest wart Twoich łez, a ten kto jest, nigdy Cię do nich nie doprowadzi. Istnieją wartościowe dziewczyny, a jak na faceta jesteś bardzo młody i masz sporo czasu, żeby taką znaleźć. Jakbyś chciał się pożalić i pomarudzić, to daj znać. Trzeba sobie pomagać.
  2. Witam Was dziewczyny! Jak na ironię również mam 24 lata i problem z matczyną nadopiekuńczością. Moja mama wkręciła mnie w poważną nerwicę, spowodowała masę kompleksów i sprawiła, że tkwię w ciągłym poczuciu winy. Nigdy nie potrafiła mnie zaakceptować, wymyśliła sobie jakiś swój wymarzony obraz mojej osoby, a teraz ma ciągłe pretensje o to, że nijak mam się do tej wizji. Zacznę może od tego, że zawsze byłam osobą skrytą, zamkniętą, nie miałam wielkiej potrzeby wywnętrzniania się przed kimkolwiek. To wszystko sprawiało, że nieustannie krytykowała mnie za to, że jestem dzika, aspołeczna, nieprzystosowana, że z innymi - normalnymi dziewczynami w moim wieku ona potrafi się dogadać, a ze mną nie. W końcu też stwierdziła, że jest to objaw mojej nienawiści i niewdzięczności w stosunku do niej. Czasami kiedy tego bardzo potrzebowałam, próbowałam jej się zwierzyć, ale jej psychologiczna reakcja zawsze była taka sama: "dorośniesz i zrozumiesz, że to, czym się teraz przejmujesz to głupstwa. Ja to dopiero miałam mlodosc, kiedy babcia non stop chorowała......Chciałabym mieć takie życie jak ty. A co byś zrobiła, gdybyś miała raka...." Po tych rozmowach miałam dziwne poczucie winy, dlatego przestałam zwracać się do niej ze swoimi problemami. Zresztą na wiele tematów nie zaczynam dyskusji, bo ona wszystko wie najlepiej i "jak dorosnę, to się przekonam, że miała rację". Seks jest dla niej grzechem, nawet ten małżeński, zakochać się w kimś to wstyd, bo to uwłacza kobiecej godności, jeśli z kimś "chodzić" to najwcześniej w wieku 20 lat. Wszystkie te poglądy sprawiały, że bałam się okazywać chłopakom zainteresowanie, bo gdyby się o tym dowiedziała, to wyzwałaby mnie od puszczalskich. Przyjaciół nigdy nie miałam, bo mama sama wolała organizować mi czas, trwa to do dzisiaj. Kiedy sobie wymysli, że w weekend idziemy np. do lasu, to musimy tam iść, w przeciwnym razie jestem wyrodną córką, bo unikam matki. Na osiemnastkę do koleżanek mnie nie puściła, bo musiałabym u nich spać, a ona wolałaby żebym tego nie robiła. Na wszystkie wakacje jeździłam z nią, bo ona do 30-tki nie pozwoliłaby mi na wyjazd z koleżankami, a broń Boże z chłopakiem, za którego wyjsc powinnam dopiero po 30-tce, wtedy tez miejsce mógłby mieć mój "pierwszy raz", ale nie musi, bo jak już wspomniałam seks jest grzechem. Mieszkać z mamą też powinnam do śmierci, bo bardzo irytują ją młode małżeństwa, które chcą "iść na swoje." Zakupy tez najlepiej jak robię z nią, bo jak sama sobie coś kupie, to po jakims czasie wyrzuca mi, że jest mi do niczego nie potrzebna. Kończę studia, wobec czego ta nazywa mnie "wielką studentką", która ma za nic swoja słabiej wykształconą matkę. Ja cenię sobie samodzielnosc i chociaż odrobinę niezależności, a ona je odrzuca, bo chce stale kontrolowac moje życie. Nie podobało jej się, że chciałam znaleźć sobie pracę i do dzisiaj twierdzi, ze ona znajdzie mi lepszą, bo w tej mało zarabiam. Od jakiegoś czasu myślę o przeprowadzce, ale wiem, ze grozi to tym, że w końcu się mnie wyrzecze. Zresztą pełne usamodzielnienie wymaga odwagi, której ja zwyczajnie nie posiadam. Ostatnio nie było jej kilka dni, a ja psychicznie odpoczęłam jak nigdy dotąd. Po powrocie ponownie zaczął się hałas, krzyk, pretensje. Ale że kij ma dwa końce, to muszę przyznać, że to wszystko nie tylko bierze się z jej władczej natury, ale z tego że mnie kocha i za bardzo nie wie, jak z tą miłością sobie poradzić. Zajmuje się tymi wszystkimi domowymi obowiązkami (choć w większości niepotrzebnymi) i ogólnie po swojemu stara mi się w jakiś sposób ułatwić życie (choć coraz częściej mi to wypomina). Nie wiem, ale czuję wokół siebie bluszcz, który sprawia, że cieżko mi się oddycha. Poniekąd mam też poczucie winy, ostatnio bowiem mama stwierdziła, że cieszy się, że jej w ogole nie kocham i nie potrzebuję, bo ona właśnie tego chciała. Ale żadne logiczne argumenty do niej nie trafiają. Wydaje mi się, że ona na siłę próbuje robić z siebie męczennicę, że lubi się nad sobą użalać, nie patrząc i nigdy nie zastanawiając się nad tym, co ja czuję. Nigdy zresztą jakiś szczególny sposób się tym nie interesowała. To co jest dobre dla niej, jest dobre dla mnie. I to jej życiowe credo.
  3. Dziękuję bardzo za odpowiedzi Zdaję sobie sprawę z faktu, że powinnam faktycznie pójść do specjalisty, ale.... To dla mnie dość krępujące. Oczywiście nie jestem z gatunku tych przedpotopowych, co konsulatcję z psychologiem uważają za objaw poważnej choroby psychicznej, ale to jest dla mnie zbyt trudne... Nie wiem, czy jestem w stanie otworzyć się przed kimś tak maksymalnie...Poza tym boję się opinii zajomych, którzy pewnie wzięliby mnie za wariatkę (Już teraz uważają mnie za dziwaczkę) Byłam u lekarza ogólnego ponad pół roku temu- na prośbę mamy, która obawiała się, że mam anemię (wieczne zmęczenie, bladosc cery i sińce pod oczami). Oczywiście nie mówiłam mu o zmorach nocnych, tylko ogólnie o gorszym samopoczuciu. Wysłał mnie na wyniki krwi i moczu, które wykazały, że jestem zdrowa jak ryba. Mama więc odpuściła, a ja coraz bardziej się pogrążałam. Do decyzyji o konsultacji psychologicznej chyba muszę dorosnąć...Ja chyba nawet nie mam siły na to, żeby się leczyć. Popadłam w taki marazm i odrętwienie, że ciężko zwlec mi się z łózka, a co dopiero wziąść się za siebie.
  4. Na początku może napiszę, że nie wiem, czy cierpię na jakieś schorzenie psychiczne, choć pewnie cierpię. Zacznę może od zaburzeń somatycznych. Ostatnio bez przyczyny zdrętwiało mi udo i nie czułam go przez kilka tygodni (teraz już sama nie wiem, czy czuję). W ogóle kończyny drętwieją mi bardzo szybko. Cortaz częsciej boli mnie też kręgosłup Poważny niepokój jednak wywołało u mnie śmieszne uczucie w głowie- tak jakby ścierpnięcie mózgu Najpierw skurcz (zupełnie taki sam jak przy ścierpnięciu nogi, choć mniejszy). Potem czułam jakby zimna krew rozlewała mi się w głowie- czyli podobne uczucie do tego, które tworzy się w momencie, kiedy noga powraca ze stanu cierpnięcia. Bałam się, że to wylew jakiś Oprócz tego, po okresie nawet niewielkiego stresu odczuwam bóle brzucha- przypominające bardziej kłucie. I czasem zaboli mnie serce, choć rzadko. Ale najbardziej męczące jest ciągłe uczucie zmęczenia- kompletnie niewspółmierne do wysiłku. Wstaję rano, po 11 godzinach snu, jestem wycieńczona jak po nocnej zbiórce ziemniaków i tak przez cały dzień. Pokonam parę schodków i już sapię. Brak kondycji? Nie zupełnie, poniewać nie jestem zmęczona po trzygodzinnej szybkiej jeździe na rowerze (jedyna rzecz, na jaką mam ochotę). Zaawansowany wiek? Mam 23 lata. Kolejne zjawisko to paniczny lęk przed wypadkami, smiercią i chorobami. Kiedy tylko dzwoni telefon (a robi to dość często), szybko myślę, kogo nie ma w domu, bo jestem przekonana, że to informacja o wypadku i/lub śmierci. Serce wali mi jak zwariowane, nogi się pode mną uginają i tylko czekam na wyrok w słuchawce. Kiedy okazuje się, że to fałszywy alarm, nerwy puszczają i mam ochotę w głos się popłakać. Paranoja. Boję sie prowadzić samochód (jeszcze 2 m-ce temu uwielbiałam to robić), nogi trzęsą mi się wówczas jak zwariowane i czuję stresowe bóle brzucha. Dodam tylko, że nie mialam wypadku. Zaburzenia psychiczne to kosmos. Jakieś pół roku czułam, jak jakieś postacie kładą się na mnie podczas snu, raz nawet jedną widziałam w postaci mojego taty. (Byc może to efekt kropel na uspokojenie ) Nawet dzis zdarza się, że przestraszę się jakiejś czarnej plamy, która nie wiem, czy jest wytworem wyobraźni, czy zwykłym przewidzeniem. Czuję się totalnie bezwartościowa, nie widzę w sobie zalet i mam obsesję na punkcie swojego ego. Jestem w dodatku perfekcjonistką. Umieram przed egzaminem jeśli nie opanuję absolutnego 100% materiału. A wygląd? Bez makijazu nawet nie spojrzę w lustro. Uważam, ze jestem totalnie nieatrakcyjna i jest to jedna z przyczyn mojego niskiego samopoczucia. Nie akceptuję swojego ciała i swojej osobowości. Od kilku miesięcy jestem panicznie zazdrosna, kiedy widzę jak moje rówieśniczki świetnie radzą w sobie zyciu, mam ochotę je zabic, bo ja czuje sie jak dno. Nie znoszę krtytyki pod moim adresem- każde złe słowo powoduje, że zamykam się w sobie i płaczę. Nie potrafię się nawet kłócić... Drobne rzeczy doprowadzają mnie do prawdziwego szału- wystarczy, że spadnie długopis i nie podniosę go za pierwszym razem i już mam ochotę klnąć, a w ciele robi się gorąco. Rzadko wychodzę z domu a kiedy mam juz to uczynić, nie mogę w nocy spać Zdolności interpersonalnych nie posiadam żadnych i może dlatego nie radzę sobie z niczym. Panicznie boje się przyszłości, bo mam świadomość, że sobie z nią nie poradze. Nie mam myśli samobójczych, ale świadomosć, że mogłabym umrzeć w najbliższych dniach, nie napawa mnie grozą, myślę nawet, że przynosi ulgę... Cierpnięcie głowy mnie przestraszyło tylko dlatego, że boję sie kalectwa... Nocami wylewam łzy wiadrami i nie wiem, jak sobie pomóc. Przepraszam za ten epos, ale muszę wyrzucić to wszystko z siebie. Nie wiem, czy to, co odczuwam, klasyfikuje się do leczenia i szczerze mówiąć jestem sceptyczna co do leczenia chorób psychicznych. A może jest ktoś, kto majac podobne objawy pozbył sie części z nich? Jest coś w stanie mi pomóc??
  5. Sam fakt, że piszę tę wiadomość parę minut przed 3 może o czymś świadczyć. Nie próbuję nawet zasypiać do czasu aż oczy same będą mi się zamykały, bo wiem, że będę wariować od głupich myśli. Jestem w stanie nieustannego napięcia nerwowego. Przejmuję się wszystkim i nie mogę na niczym sie skupić. Popadam przy tym w błędne koło, bo np. myśląc, że nie zdążę wyrobic się na sesję, nie mogę się skupić na nauce, choć zdaję sobie sprawę, że przeciez mam czas i że z gorszych opresji wychodziłam. Nie lubię kąpieli i innych czynności, w trakcie których moje myśli zostają "uwolnione" i zmuszona jestem myśleć, a nie potrafię mysleć pozytywnie. Z reguły przypominam sobie, co zrobiłam źle i przywołuję te najbardziej żenujące historię. Często też wyobrażam sobie, co by było gdyby...dom się spalił, umarłby mi ktoś bliski, miałabym wypadek... I autentycznie potrafię to sobie wyobrazić do tego stopnia, że robi mi się potwornie przykro. Największa obsesja to ta związana z przemijaniem- jako małe dziecko nie umiałam cieszyć się ze świąt, bo już w wigilię miałam świadomość, że niedługo się skończą. To samo było z wakacjami, feriami i wszelkimi przerwami w nauce, teraz nabrało to ogólniejszego wymiaru w postaci lęku przed starością (mam 22 lata). Moje najdziwniejsze natręctwo związane było ze wstrzymywaniem oddechu. Wymyślałam sobie np., że jeżeli do czasu aż ktos wejdzie, puszczę oddech, to ktoś umrze To wszystko bardzo utrudnia mi codzienne funkcjonowanie. Jest jakies skuteczne lekarstwo, czy taka juz moja smutna natura...
  6. Rosanna

    Depresja objawy

    to chyba depresja,chocia zu mnie to dystymia Dzięki za odpowiedź Ja sama nie wiem, co mam o sobie myśleć. Doszukałam sie u siebie kilka zaburzeń psychicznych, chcoc teraz to pewnie wyjdzie, że mój główny problem to hopchondria Nie wykluczam dystymii (mam bodajże wszystkie objawy), a oprócz tego zauważam u siebie lęk uogólniony i symptom osobowości unikajacej lub astenicznej. Leczysz się w jakiś sposób? Bo ja już nie potrafię żyć w poczuciu totalnej beznadziei i myślę, że może warto za to sie zabrać. Chociaż nie mam na to sił...
  7. Rosanna

    Depresja objawy

    Pierwszy raz na forum Nie wiem, czy dobrze trafiłam, bo chyba bardziej będę jęczeć niż pytac o radę. Problem podstawowy brzmi, czy ten mój ogólny stan psychiczny to wynik wadliwej osobowości , czy choroby. Zacznę może od tego, co się ze mną dzieje 1) apatia, smutek, przygnębienie 2) ambiwalencja w 3 wymiarach: - albo pustka emocjonalna albo nieustanne poczucie żalu (mogłabym wtedy płakać nieustannie i bez powodu) - poczucie braku sensu (świat zobojętnia) lub nadmierne zdenerwowanie (potrafię wtedy przejmowac się każdą pierdołą) - silna potrzeba samotności przy jednoczesnej obawie przed nią 3)uważam, że jestem bezużyteczna i do niczego się nie nadaję 4)przyszłość jawi mi się tylko w czarnych barwach 5)nie mam marzeń, bo wiem, że się nie spełnią 6)stronię od kontaktów z innymi ludźmi, bo kontakty z nie najblizszymi są dla mnie bardzo stresujące (uważam, że jestem za aspołeczna by odnieść na kimkolwiek pozytywne wrażenie) 7) ciągłe rozdrażenie i niepokój wewnetrzny przenoszony na innych i związane z tym nieustanne poczucie winy odczuwana niechęc podczas spoglądania w lustro 9) ciągłe niezadowolenie ze swoich poczynań 10) poczucie senności przez 24/h 11) nieadekwatne reakcje (np. gdy pragnę kogoś pocieszyć, a jest on ze mną silnie związany, zamiast wsparcia, krzycze na niego i mam pretenesje niewiadomo o co) 12) egocentryzm 13) nazwę to nierównowagą termiczną- przez 95% dnia jest mi za zimno, przez resztę czasu- za gorąco 14) odczuwam czasami (ale rzadko) bóle serca i głowy 3 lata temu, po maturze, przezyłam silny wstrząs związany z niedostaniem się na studia. Było to o tyle traumatyczne, że przez 3 lata w lieum zyłam jak w transie. Spałam po 4 godziny, a resztę czasu spędzałam na nauce. Towarzyszyło mi uczucie ciągłego stresu, co źle odbijało się na moi samopoczuciu. Być moze to jest przyczyna tego, że opisany przeze mnie stan utrzymuje się już 3 lata. Pogoda nie robi na mnie żadnego wrażenia, chociaż juz chyba wolę jak pada, bo słońce nie komponuje się w żaden sposób z moim wnetrzem. Jestem osoba wyjątkowo nielubianą, równiez przez siebie. Nie radzę sobie w róznych rolach, więc przyjmuje stale nowe, ale one tez mi nie wychodza. Generalnie nic mi nie wychodzi. Nie mam żadnego punktu zaczepienia, tzn. czegos, w czym jestem przynajmniej przeciętna iw kierunku czego mogłabym dążyć. Myślę, że jestem najbardziej beznadziejnym człowiekiem pod tym smutnym niebem I chciałabym, żeby to była depresja, bo ja można leczyć. Boje się jednak, że to kwestia charakteru i w tym koszmarnym stanie będe musiała przejsc przez długie i bezcelowe życie...
×