Skocz do zawartości
Nerwica.com

czarny_83

Użytkownik
  • Postów

    2
  • Dołączył

  • Ostatnia wizyta

Treść opublikowana przez czarny_83

  1. heeeeh Ziomki Kochane, uściskałbym Was najchętniej czytając ten temat i wiedząc że i Wy musicie się zmagać z tym z czym zmagałem się i ja ( czasem jeszcze muszę trochę się pozmagać Moja historia jest ciut inna, namotałem sobie trochę zdrowia bawiąc się w głupie używki, kilka lat temu przeżywałem fascynację clubbingiem i wszystkim co z nim związane - także amfetaminą i extasy, na szczęście dawno już to poza mną, potem bawiłem się jeszcze w palenie ziółka, kiedy moi przyjaciele zasugerowali mi żebym zwolnił trochę tempo postanowiłem odstawić całkowicie, mam plany na przyszłość i zawsze priorytetem dla mnie była ich realizacja. Po odstawieniu ziółka pojawiły się jednak schody - napady lęku z którymi próbowałem walczyć starym jak świat i zawsze nieskutecznym sposobem - spotkaniami z przyjaciółmi oraz dużą ilością alkoholu - podczas codziennych popołudniowych spotkań była bajka za to porankami i rzadszymi dniami spędzonymi na trzeźwo w domu coraz gorzej - przy atakach zazwyczaj tak jak teraz włączałem kompa i wyszukiwałem wszystko na temat psychoz, schizofrenii, defektów mózgu itd itp, oczywiście coraz bardziej się pogrążając Też czytałem że schizofrenia rodzi się z depresji, od palenia marihuany, czytałem historię strażnika więziennego który w młodości zażywał amfę a potem miał schizofrenię - byłem pewny że mnie to czeka, ba, na pewno powoli się zaczyna - lęk który mam NA PEWNO wywołany jest przez schizofrenię, cały czas wsłuchiwałem się w ciszę słuchając głosów, jeszcze jakiś czas po odstawieniu zioła byłem trochę odrealniony, wtedy myslałem oczywiście że skoro nie palę już kilka dni a dalej jestem zamulony to na pewno schizofrenia! Panicznie zacząłem bać się swoich myśli - całe życie zwracałem się do siebie w myślach "czarny, rusz dupę bo do roboty się spóźnisz" "oj czarny, ty mendo, znowu zachlałeś" itd itp - wtedy pewny byłem że to nie ja lecz oczywiście moja schizofrenia - doszło do tego że prawie w ogóle nie myślałem Jeśli już to myślałem o tym co było, co będzie, starałem się cały czas coś czytać albo robić, byle tylko nie myśleć! I tak oczywiście nie dawało rady i pogrązałem się coraz bardziej W końcu pomogło ciągła walka ze sobą, wmawianie sobie że eeee tam, ze schizofrenią też mozna żyć i dać radę ( a że akurat w tym czasie pojawił się u mnie zespół amotywacyjny to nawet takie myslenie dawało mi trochę otuchy - będę sobie schizofrenikiem, dostanę rentę, leki i nie będę musiał tyrać w markecie albo kopać rowy bo ukochanej pracy - zawsze chciałem być kierowcą - na pewno nie dostanę ) Trochę schizofrenie wybił mi z głowy psychiatra do którego w końcu postanowiłem się przejść - bardzo bałem się że zamknie mnie na jakimś oddziale albo w końcu powie to co nieuniknione - ma pan schizofrenię lub coś innego, on jednak wysłuchał wszystiego o mojej przyszłości, zamienił kilka zdań ze mną na temat moich planów na przyszłość, na temat mojego życia ( ufffff...nie powiedział nic że nie mogę być kierowcą - gdzieś tam w necie wyczytałem że ktoś na komisji wojskowej przyznał się do zażywania narkotyków i potem cofneli mu prawo jazdy - tego też bardzo się bałem ale wolałem wszystko wyśpiewać ), poradził mi wszelkie unikanie miejsc i ludzi związanych z używkami abym znowu w coś się nie wbabrał ( musiałbym chyba wyjechać za granicę ), polecił że psycholog nie zaszkodzi i powinienem się wybrać, dał hydroxyzynę w razie gdybym miał lęki z którymi nie dam rady i pożegnał. Trochę kamień z serca Oczywiście już następnego dnia wyczytałem w jakimś artykule kryminalistycznym że amfetamina może uszkodzić wzrok i przy przesłuchiwaniu świadków trzeba brać to pod uwagę - oczywiście od tego czasu dwa kolejne tygodnie to pewnośc że na 100% mam uszkodzony wzrok i kierowcą to sobie mogę w grze komputerowej co najwyżej - choć wzrok mam w porządku to jednak cały czas próbowałem wmawiać sobie że na pewno nie - chodząc po ulicy wyszukiwałem jak najdalszych napisów i nie widząć czegoś wmawiałem że ooooo, na pewno to tylko początki, będzie gorzej ( choć prawie wszystko oczywiście widziałem ale musiałem wyglądać nieźle stojąc na przystanku i zasłaniając raz lewe raz prawe oko czytajac tablice rejestracyjne samochodów przejeżdżających jak najdalej - tak oczywiście żeby nie widzieć, jak widziałem nawet daleko to byłem pewien że to przecież blisko ) Pomogła mi bardzo rozmowa z ludźmi którzy tak jak ja bawili się i przeszli przez niejedno a potem podawali testy psychotechniczne i lekarzy, są kierowcami tirów i autobusów, bomba! Od tego czasu wkręcam sobie depresję, czasem rano mam kiepskawy humor i zdarza mi się budzić w nocy, mam też zmiennośc nastrojów i zespół amotywacyjny po rzuceniu zioła, teraz wiem też że mam nerwicę lękową, do dziś myślałem że to depresja i mój stan na pewno będzie się pogłębiał z dnia na dzień, stąd też moja obecność na tym forum pozdrowienia dla wszystkich którzy przebrnęli przez moje wypociny Nie dajmy się! ps. żebym miał zawsze nastrój choć taki jak teraz - bez szału ale pozytywnie
  2. Na początek witam wszystkich bardzo serdecznie :) Nie chcąc przeciągać wszystkiego za bardzo nie rozpiszę się zbytnio, napiszę że właśnie podobnie jak koledzy zakończyłem swoją prawie 5letnią przygodę z dragami - 2,5 roku amfa z umiarkowanym nasileniem i kilkoma kilkumiesięcznymi przerwami, potem rok raczej spokojny z kilkoma epizodami z extasy i ostatnie dwa lata spędzone z MJ, większość czasu codziennie, od 8 mcy w duzych ilościach, wcześniej raczej małych - jeden-kilka buszków na dzień, raczej takie lecznicze ilości bezsenności i bezsensowności świata poamfetaminowego, ostatni czas to jednak już ostra jazda. Cóż, postanowiłem zakończyć, chciałem zacząć normalne życie i zaczałem... z tym że jest tak jak napisał Radek - na razie gorzej niż w zielonym ciągu ( skończyłem w połowie marca ) Tuż po odstawieniu zielska było najgorzej - miałem takie napady lęku i smutku że czułem iż jest to moja absolutna granica wytrzymałości psychicznej, byłoby gorzej i nie wiem jak by się skończyło... Na szczęście skończyło się tym że postanowiłem powiedzieć najbliższym o moim problemie i jak jest mi źle ( heh, niezłe święta wielkanocne Im zafundowałem ), po tym wydarzeniu lęki troszke mnie opuściły ( większość z nich była na temat taki co będzie jak wyjdzie to wszystko w jakimś niespodziewanym momencie ), uderzały mnie nadal ale takie do opanowania, choć było ciężko, przeszukiwałem internet i chłonałem wszystko na temat chorób psychicznych i defektów mózgu oczywiście będąc niemalże pewnym że wszystko to mam i przyszłośc moja rysuje się raczej w ciemnych barwach szpitala psychiatrycznego. Trochę przeszło po rozmowach z ludźmi którzy jeszcze więcej niż ja życia przebalowali i przeszli a mimo to prowadzą normalne (no, prawie normalne ) szczęsliwe ( chyba? ) życie, sam widzę w tym szansę dla siebie. Do sedna Nie odczuwam już takich lęków, byłem też u psychiatry który wysłuchał mnie ( nie zamknął! ) pogadał chwilę, zapisał hydroxizyn który mam łykać w razie cięzkich stanów i polecił udać się na psychoterapię, powiedział też że nie mam w ogóle pić alkoholu gdyż na pewno się uzależnię szybko. I w tym mój problem, alkohol od 10 lat zawsze był koło mnie, w szkole średniej zaczeło się popijanie, nie za częste ale czasem mocne, potem raczej dragami się zajmowałem, alkohol raczej był dla wzmocnienia działania, nie zawsze lub na zejścia. Od końca palenia zalewałem się codziennie alkiem który dawał choć chwilę szczęsliwości, od wizyty u psychiatry ( 2 tygodnie temu ) staram się ograniczać ale podczas spotkań z przyjaciółmi którzy wręcz kochają alkohol trudno mi się oprzeć, zresztą te spotkania to jedyne miłe chwile w tygodniu... Obecnie mam stany podobne do depresji, codziennie budząc się nie mam ochoty na nic, czuję że nadchodzi coś niedobrego i boję się dnia nawet gdy jest on taki jak dziś, że mogę sobie cały dzień przeleżeć w wyrku, posiedzieć przed kompem czy pojeździć na rowerze lub spotkać się z kimś na piwku ( to jednak ograniczam i staram się pić jak najmniej, nie zawsze jednak wychodzi...) Przejdę się jeszcze do psychologa, myślę o terapii uzależnień w monarze, przeszedłem się nawet tam ale spłoszyli mnie 6-miesięczną całkowitą abstynencją i obowiązkowymi spotkaniami 3 razy w tygodniu popołudniami - na pewno nie mam na to siły, studiuję i pracuję, czasem całe dnie, wykańcza mnie sama myśl o czymś takim i brak spotkania z przyjaciółmi choć przy 3 piwkach 1-2 razy na tydzień. Co możecie mi polecić? Jak radzicie sobie z takimi stanami? Do narko w ogóle mnie już nie ciągnie, wiem że na pewno nigdy nie sięgnę, nauczyłem się też przeżywać dni w ogóle bez alkoholu, kawy, herbaty, już umiem żyć normalnie, co jednak zrobić aby znów mieć tą chęć do życia? Rodzice mówią mi że na razie powinienem nie myśleć o antydepresantach, leki powinny być pozostawione na ostatecznośc, jak już będe wiedział że inaczej nie dam rady, chwilami jednak czuję że chyba nie dam...
×