Na początek witam wszystkich bardzo serdecznie :)
Nie chcąc przeciągać wszystkiego za bardzo nie rozpiszę się zbytnio, napiszę że właśnie podobnie jak koledzy zakończyłem swoją prawie 5letnią przygodę z dragami - 2,5 roku amfa z umiarkowanym nasileniem i kilkoma kilkumiesięcznymi przerwami, potem rok raczej spokojny z kilkoma epizodami z extasy i ostatnie dwa lata spędzone z MJ, większość czasu codziennie, od 8 mcy w duzych ilościach, wcześniej raczej małych - jeden-kilka buszków na dzień, raczej takie lecznicze ilości bezsenności i bezsensowności świata poamfetaminowego, ostatni czas to jednak już ostra jazda. Cóż, postanowiłem zakończyć, chciałem zacząć normalne życie i zaczałem... z tym że jest tak jak napisał Radek - na razie gorzej niż w zielonym ciągu ( skończyłem w połowie marca ) Tuż po odstawieniu zielska było najgorzej - miałem takie napady lęku i smutku że czułem iż jest to moja absolutna granica wytrzymałości psychicznej, byłoby gorzej i nie wiem jak by się skończyło... Na szczęście skończyło się tym że postanowiłem powiedzieć najbliższym o moim problemie i jak jest mi źle ( heh, niezłe święta wielkanocne Im zafundowałem ), po tym wydarzeniu lęki troszke mnie opuściły ( większość z nich była na temat taki co będzie jak wyjdzie to wszystko w jakimś niespodziewanym momencie ), uderzały mnie nadal ale takie do opanowania, choć było ciężko, przeszukiwałem internet i chłonałem wszystko na temat chorób psychicznych i defektów mózgu oczywiście będąc niemalże pewnym że wszystko to mam i przyszłośc moja rysuje się raczej w ciemnych barwach szpitala psychiatrycznego. Trochę przeszło po rozmowach z ludźmi którzy jeszcze więcej niż ja życia przebalowali i przeszli a mimo to prowadzą normalne (no, prawie normalne ) szczęsliwe ( chyba? ) życie, sam widzę w tym szansę dla siebie. Do sedna Nie odczuwam już takich lęków, byłem też u psychiatry który wysłuchał mnie ( nie zamknął! ) pogadał chwilę, zapisał hydroxizyn który mam łykać w razie cięzkich stanów i polecił udać się na psychoterapię, powiedział też że nie mam w ogóle pić alkoholu gdyż na pewno się uzależnię szybko. I w tym mój problem, alkohol od 10 lat zawsze był koło mnie, w szkole średniej zaczeło się popijanie, nie za częste ale czasem mocne, potem raczej dragami się zajmowałem, alkohol raczej był dla wzmocnienia działania, nie zawsze lub na zejścia. Od końca palenia zalewałem się codziennie alkiem który dawał choć chwilę szczęsliwości, od wizyty u psychiatry ( 2 tygodnie temu ) staram się ograniczać ale podczas spotkań z przyjaciółmi którzy wręcz kochają alkohol trudno mi się oprzeć, zresztą te spotkania to jedyne miłe chwile w tygodniu... Obecnie mam stany podobne do depresji, codziennie budząc się nie mam ochoty na nic, czuję że nadchodzi coś niedobrego i boję się dnia nawet gdy jest on taki jak dziś, że mogę sobie cały dzień przeleżeć w wyrku, posiedzieć przed kompem czy pojeździć na rowerze lub spotkać się z kimś na piwku ( to jednak ograniczam i staram się pić jak najmniej, nie zawsze jednak wychodzi...) Przejdę się jeszcze do psychologa, myślę o terapii uzależnień w monarze, przeszedłem się nawet tam ale spłoszyli mnie 6-miesięczną całkowitą abstynencją i obowiązkowymi spotkaniami 3 razy w tygodniu popołudniami - na pewno nie mam na to siły, studiuję i pracuję, czasem całe dnie, wykańcza mnie sama myśl o czymś takim i brak spotkania z przyjaciółmi choć przy 3 piwkach 1-2 razy na tydzień.
Co możecie mi polecić? Jak radzicie sobie z takimi stanami? Do narko w ogóle mnie już nie ciągnie, wiem że na pewno nigdy nie sięgnę, nauczyłem się też przeżywać dni w ogóle bez alkoholu, kawy, herbaty, już umiem żyć normalnie, co jednak zrobić aby znów mieć tą chęć do życia? Rodzice mówią mi że na razie powinienem nie myśleć o antydepresantach, leki powinny być pozostawione na ostatecznośc, jak już będe wiedział że inaczej nie dam rady, chwilami jednak czuję że chyba nie dam...