Skocz do zawartości
Nerwica.com

dominika1993

Użytkownik
  • Postów

    6
  • Dołączył

  • Ostatnia wizyta

Ostatnie wizyty

681 wyświetleń profilu

Osiągnięcia dominika1993

  1. A mogę prosić Cię jeszcze o to, żebyś odniosła się do tego mojego pytania? :) Jak Ty byś postępowała na moim miejscu? Nie mam już siły na to ciągłe mycie rąk i dezynfekowanie klamek,itd. Chciałabym żeby jakaś osoba tak obiektywnie na to spojrzała i powiedziała jakie jest jej zdanie na ten temat, dlatego tak dopytuję...
  2. @acherontia styx Czyli Twoim zdaniem jest jakiekolwiek ryzyko, że papugi mogłyby złapać jakąś chorobę od tych dzikich ptaków, czy praktycznie żadnego ryzyka nie ma?
  3. Dziękuję za odpowiedź :) Na terapię o nurcie psychodynamicznym chodziłam przez ponad dwa miesiące i po tym czasie zrezygnowałam, ponieważ przez ten czas nie uzyskałam jakichkolwiek rad od terapeutki, jak mam sobie poradzić z moim problemem. Z tymi zarazkami to jest właściwie tak, że nawet nie tyle boję się ,że to ja się zarażę jakąś chorobą, tylko że te moje papugi coś złapią przez kontakt rodziców z dzikimi ptakami... I stąd ta cała dezynfekcja klamek, itd.
  4. Witajcie. Mam 28 lat i ogromny problem z natręctwami na tle bakterii, wirusów i wszelkich zarazków. Wszystko zaczęło się od tego, gdy moi rodzice dokarmiali dzikie ptaki i bezdomne koty. Ptakom wsypywali ziarno do karmników i stawiali pojemniki z wodą. Pojemniki jak i karmniki zdarzało się że były zanieczyszczone odchodami od ptaków. Domki dla kotów stoją pod drzewami i również na nich zdarzają się pojedyncze odchody od ptaków. Od kilku lat posiadam w domu dwie papugi. I tu zaczyna się cały problem... Tak bardzo się boję, że moje papugi zarażą się jakąś chorobą od tych dzikich ptaków przez to, że moi rodzice dotykają dłońmi te wszystkie pojemniki i karmniki, a później przychodzą do domu i "rozsiewają" te zarazki po całym domu dotykając wszystkich klamek itd. Dlatego zaczęłam dezynfekować klamki i wszystkie przedmioty, które potencjalnie mogą być dotykane przez rodziców i tym samym "skażone". Do pokoju gdzie przebywają papugi nie wejdę bez umytych bardzo dokładnie rąk (minimum 30 sekund). Jeżeli tych rąk nie umyję to po prostu otwieram drzwi łokciem, żeby ograniczyć kontakt moich dłoni z klamką... To wszystko jest tak strasznie męczące, a ręce mam już coraz bardziej wysuszone od tego ciągłego mycia. Zdaję sobie sprawę z tego, że przesadzam, ale nie mogę sobie tego racjonalnie wytłumaczyć. Doradźcie, jak byście postępowali w takiej sytuacji? Czy w ogóle jest jakiekolwiek ryzyko, że moje papugi mogłyby się czymś zarazić?
  5. Witajcie. Moje problemy z lękami zaczęły się już w dzieciństwie, pierwsze natręctwa pojawiły się u mnie jakieś 5 lat temu (teraz mam 27). Początkowo były to np. drobne przeliczania składników w kosmetykach, które znajdują się na opakowaniu. Nie przeszkadzało mi to bardzo i nie było zbytnio nasilone. Potem zaczęły się wkręcania na temat religii, a właściwie tego czy przez całe życie może celowo zatajałam niektóre grzechy na spowiedzi i wszystkie moje spowiedzi i komunie do tej pory były świętokradzkie. Doszło do tego, że tak strasznie bałam się, że z powodu moich grzechów pójdę do piekła, że czułam jak świat przestaje mieć jakikolwiek sens. Bo jeżeli i tak wszystko na nic i i tak czeka mnie piekło za moje dawne "zatajone" grzechy to jaki sens ma moje życie? Jednak postanowiłam podejść do tego z innej strony i wypisując na kartce wszystkie grzechy z przeszłości (nawet z dzieciństwa), których, jak uważałam nie wyznałam na żadnej spowiedzi, poszłam się wyspowiadać (oczywiście z kartką, żeby niczego nie zapomnieć, a trochę tego było). Zdarzyła się taka podobna sytuacja jeszcze z dwa razy, kiedy to musiałam dokładnie przedstawić księdzu wszystkie grzechy, które też spisywałam na kartkach. Nie towarzyszyły mi już przy tym jednak myśli o piekle, chciałam się raczej skupić na "doskonałej" spowiedzi, żeby uniknąć tego piekła. Oprócz tego dwa razy w swoim życiu w odstępie około roku miałam depersonalizację i derealizację. Za pierwszym razem taki stan trwał około miesiąc. Nie wiedziałam co się ze mną dzieje, czułam się jakbym była w jakiejś kuli, która oddziela mnie od reszty świata (oczywiście w przenośni). W internecie wyczytałam, że to może być od lęku i nie można się nakręcać tylko to zostawić, a wtedy to wszystko prędzej czy później minie. Jednak postanowiłam iść do psychiatry, który po wysłuchaniu mnie przepisał mi lek Arketis (paroksetyna). Leku nawet nie zaczęłam brać, bo po przeczytaniu ulotki bałam się skutków ubocznych. W końcu derealizacja i depersonalizacja zaczęły się zmniejszać, aż w ciągu miesiąca zniknęły całkowicie. Kiedy stan ten złapał mnie drugi raz, wiedziałam już jak z tym postępować i też po około miesiącu wszystko minęło. Zdarza mi się jeszcze od czasu do czasu, zwłaszcza gdy jestem zmęczona, odczuwać takie małe odrealnienie, ale trwa tylko kilka sekund i zaraz wszystko wraca do normy. I teraz moje największe aktualne "natręctwo" - ogromny strach przed chorobą moich papug. Od kilku lat mam w domu papugi nimfy. Jedna dwa lata temu zachorowała i niestety nie udało jej się uratować. Może od początku. Moi rodzice od trzech lat dokarmiają w pobliskim parku ptaki. Zdarzało mi się też iść do parku razem z nimi i widząc jak np. mama wymienia ptakom wodę na świeżą, myje pojemnik od wody (w którym zdarzają się odchody od ptaków), albo tata, który wsypuje ręką ziarno do karmnika, w którym też są jakieś odchody (nie mówiąc już o drzewie na którym jest karmnik i tata "obciera" się kurtką czy koszulką o te odchody z drzewa) zaczęłam sobie "wkręcać" (czy to może już urojenie?), że moje papugi mogą zachorować. Mianowicie, rodzice wracając z parku, mają te "brudne" ręce od karmienia ptaków z parku,kontaktu z brudnym pojemnikiem,karmnikiem itd. I teraz otwierają drzwi od mieszkania tymi "brudnymi" rękoma i klamka od drzwi automatycznie jest skażona zarazkami od ptaków. Mama po przyjściu do domu myje ręce mydłem, ale przed myciem dotyka "brudnymi" rękoma czystego kranu, który też zostaje skażony. Tata niestety po przyjściu z parku tylko czasami przepłucze ręce samą wodą, więc zarazków i tak nie zmyje. Niekiedy nie umyje rąk w ogóle i "rozsiewa" te bakterie wszędzie, gdzie tylko dotknie dłońmi. Wszystkie klamki, kontakty, różne uchwyty np od szaf,szuflad,itd są skażone od zarazków od ptaków z parku. Ja niczego nie mogę dotknąć, tzn mogę, ale przed każdym wejściem do pokoju w którym są papugi muszę dokładnie umyć ręce, żeby zmyć z dłoni te wszystkie wirusy i bakterie i nie zarazić moich papug. Tacie to już w ogóle nie dałabym dotknąć czy wziąć na ramię moich ptaszków, żeby nie przeniósł na nie żadnych chorób od tych ptaków z parku. Jak wymieniam wodę papugom to nie dotykam "czystą" ręką kranu, tylko łokciem ten kran odkręcam, bo przecież mama jak myła ręce jak wróciła z parku to już ten kran skaziła zarazkami i gdybym ja go dotknęła, a potem dotknęła czystego pojemnika od wody papug, to mogłabym już je zarazić jakąś chorobą. Jeżeli np mój tata przechodzi obok mnie i lekko dotknie mojej ręki nieumytą ręką z parku, to ja przed wejściem do pokoju gdzie są papużki muszę tę rękę umyć, zeby ich nie zarazić jak będą mi chodzić po ręce. Jeżeli tata dotknie dłońmi mojego wypranego ręcznika, bo chce go np. przesunąć na lince to ręcznik od razu idzie ponownie do pralki... Nie dość, że ręce myję bardzo często, to jeszcze po kilka razy, bo już sama sobie nie dowierzam czy czasami czegoś już "brudnego" nie dotknęłam. Już nie mam siły ciągle myć tych rąk, bać się, że moje papugi zarażą się czymś od tych ptaków z parku. Czy to natręctwa, urojenia, a może nawet jest jakieś ryzyko, że papugi mogłyby się czymś zarazić? Pomóżcie, doradźcie coś proszę... I przepraszam za tak długi post.
×