Skocz do zawartości
Nerwica.com

Fjara

Użytkownik
  • Postów

    18
  • Dołączył

  • Ostatnia wizyta

Treść opublikowana przez Fjara

  1. Fjara

    Dopalacze

    O to to! Ten co prawda nie miał nawet 30-stki, ale z 10 lat spędził w amfetaminowo-psychotyczno-dopalunowym bagniei przekręcił się od dopalunów, które walnął w kabel. Kretynizm jak jasna cholera. Najgorsze to jest to, że on wcale nie miał zamiaru ze sobą kończyć, on wręcz zachwycony był dawaniem w strunę, bo odkrył coś, co daje dużo lepszego kopa od walenia w nos. No i się doigrał. : < Twierdzę, że zatłukła go moc tego gówna, gdy pokonała tę jakże słabą i krótką drogę krew-mózg oraz od samej chemii, która tam jest najebana do granic.
  2. Fjara

    Dopalacze

    Ten KabumKabum tak serio ? Po pierwsze, ortografia! Po drugie, co to za ogłoszenie ma być ?!
  3. Fjara

    Dzień dobry.

    Wczoraj w moim życiu miało miejsce pewne bardzo ważne zdarzenie, na które czekałam z utęsknieniem i od teraz mogę nareszcie skupić się na czymś innym niż myśleniu o tym, więc czas na "tu-i-teraz". c: Tak ? O, zastanawiam się jak mnie w takim razie odbierasz ?
  4. https://www.youtube.com/watch?v=QMOVekJsjWw
  5. michellea, tak, powinien. Ostatnie co zrobiłam w tym kierunku to wysłałam mu numer to polecanego mi psychiatry, do którego sama mam zamiar się wybrać, gdy tylko dostanę xero swojej dokumentacji medycznej od obecnego lekarza. Nie mogę zrobić nic więcej. Wszystko, co piszesz jest prawdą. O nim, ale i o Facebooku. bedzielepiej, przeczytałam co drugie zdanie w co drugim akapicie Twoich na siłę sarkastycznych i na siłę zabawnych komentarzy i jednak ani mnie to ziębi, ani grzeje. Shit. Jedynym Januszem (sarkazmu i humoru oraz dojebania) jesteś tutaj Ty. O, jednak potrafię mieć wyjebane. Zwłaszcza na internetowych cwaniaków, którzy po napisaniu tysięcznego posta na forum srają dalej niż patrzą. Mam nadzieję, że jesteś sobą zachwycona,a długa masturbacja na myśl o tym, ile wirtualnych pochwał i oklasków dostałaś od pozostałych użytkowników forum, którzy to przeczytali sprawiła Ci niesamowitą przyjemność i przyniosła ukojenie. refren, co do przyjaciółki masz wiele racji, podejrzewam, że tak właśnie jest, bo nigdy go nie poznała, a przecież coś powiedzieć mi musi, więc wybrała wersję, w której ja jestem wspaniała i nieskazitelna, a on jest wrednym, nie wartym mnie bydlakiem, a w dodatku alkoholikiem. Tzn. tak to w moich oczach wygląda. Co do dalszej części wypowiedzi też możesz mieć rację, bo po tych 3-4 dniach milczenia, gdy już przeszła mi faza histerii z powodu bezradności, zobojętniałam nieco i jakoś ze spokojem na to patrzę i wykonuję to, co mam do zrobienia zamiast się zadręczać jakimiś najczarniejszymi scenariuszami. Zrobiłam ile mogłam, czyli ostatecznie nawet wskazałam mu dobrego specjalistę. Jeśli podejmie decyzję o wybraniu się do niego to nawet mogę mu towarzyszyć... Dziękuję za cenne rady z filmików z papieżem. Nie obejrzałam. Myślę, że temat można zamknąć, względnie usunąć. Przeczytałam co trzeba. Wzięłam do siebie (nie ukrywam), co trzeba, a resztę gównianych popisów wynikających z dłuższego stażu na forum i przeświadczenia o umiejętności najtrafniejszego używania sarkazmu zlałam ciepłym moczem. Dziękuję za każdą sensową wypowiedź.
  6. 100% me. Każdy "symptom" się zgadza. Ciekawe tylko dlaczego psycholog, która robiła mi lata temu testy zanim psychiatra przepisał odpowiednie leki nie powiedziała mi co to dokładnie za "osobowość chwiejna emocjonalnie" ? Pewnie miała wyjebane na to tak jak na każdego swojego pacjenta, bo przy mnie wolałą naparzać w pasjansa czy inny badziew na kompie, a zapisywanie i "testowanie" mnie zleciła jakiejś innej facetce (studentka pewnie czy stażystka) i tylko co jakiś czas patrzyła na mnie. Pełen profesjonalizm.
  7. Michellea, rozumiem, naprawdę rozumiem. Od 3 dni próbuję się do tego zdystansować i dopiero dzisiaj mi to wychodzi. Co prawda z ogromną pomocą znajomych, którzy po prostu odwracają moją uwagę od tego, ale jakoś idzie. Odezwał się, ale nie reaguję jakoś histerycznie i orgazmicznie. Zapytał jak się czuję. Odpowiedziałam. Wyznał, że siedzi sam i ogląda film za filmem. Nie zapytałam czy chla. Wszystko wyjdzie samo... Podobno. Dziękuję Ci. NN4V, też mi to do głowy przyszło. Śmieszne i smutne jednocześnie. agusiaww, sorry, Twoja nazwa na forum także nie wskazuje na wiek wyższy niż 13 lat, a jednak twierdzisz, że jesteś starsza ode mnie. Skończ mi tutaj z ocenianiem "bo jesteś starsza", bo autentycznie to jest, k***a, śmieszne. Nie przybyłam tutaj sprzeczać się o kwestie wieku i korzystania z konta na Facebooku (vel "srejsbuku"), ale to dodatkowo świadczy o Twoim zacofaniu. P.S. Dzisiaj bez posiadania tam konta nie da się obyć i dowiedzieć o sprawach związanych z uczelnią, do tego dochodzą inne plusy z posiadania tam konta, ale jako (zakładam) doświadczona życiem i Internetem 60-latka nie zrozumiesz tego. Bez odbioru. Peace.
  8. Fjara

    Pod Trzeźwym Aniołem

    Chyba nie zrozumiałeś... Nie mówiłam o Tobie jako o osobie mnie atakującej. Nie"bawisz" mnie także. Zauważyłam, że do tej pory jesteś jedyną osobą, która konkretnie i bez zbędnych ataków tudzież swoich przemyśleń wyraziła zdanie, dając mi dodatkowo rady co i z czym.
  9. Fjara

    Pod Trzeźwym Aniołem

    Edycja apropos drugiego akapitu: Kontrast*
  10. refren, wiem, że zabrzmię jak dziecko tupiące nogami, bo coś się nie podoba, ale JAK NIE DA SIĘ CZYTAĆ TO TEGO NIE RÓB! Pisząc to byłam cholernie rozhisteryzowana i rozgoryczona, więc nie wymawiaj mi stylu, w jakim to napisałam, bo ewidentnie wzbudza to we mnie agresję. Nie zarejestrowałam się na tym forum po to, żeby dostać mniej więcej to samo, co słyszę od przyjaciółki, która nie zna typa, a jakby celowo próbuje mi go obrzydzić (może po zerwaniu ze swoim 1,5 miesiąca temu uznała, że i mój związek jest gówno warty), tylko po wsparcie. Nie rozumiem przez to słodzenia mi i pisać tego, co chcę przeczytać, czyli jakichś bzdur w stylu "będzie dobrze", WSPARCIE. Kapish ? Zanim udam się do psychologa, do którego mogę się udać najwcześniej we wtorek, a Ty mnie wręcz atakujesz, z powodu czego jednocześnie wzbudzasz we mnie agresję i sprawiasz mi przykrość. Piszę emocjonalnie, bo taka jestem. Ze szczegółami, bo lubię, bo inaczej nie umiem. Amen. W drugim poście, gdy już spuściłaś z tonu brzmi to jakby faktycznie było pisane w odniesieniu do tego, co napisałam i o co poprosiłam, za co dziękuję. To mi daje jakąś nadzieję, a przede wszystkim pozwala na ułożenie w głowie myśli, a nie tylko przyswajanie tych histerycznych, że on się zachleje, że zaraz będzie dla mnie jeszcze gorszy, itd. Powietrzny Kowal, dziękuję, zanotowawszy pewnie skorzystam z numeru. agusiaww, a Ty to w ogóle z takim tonem jak na początku to się goń. Lepiej Ci, że zwyzywałaś mnie i przypisałaś wiek 15 lat ? Ale dla wyjaśnienia - znamy się, mieszkamy 15 minut drogi pieszo od siebie (po wynajęciu przez niego chaty w marcu czy tam nawet pod koniec lutego), to nie jest na odległość, to jest widywanie się codziennie albo prawie codziennie. Za wyrażenie zdania będące radą dot. potraktowania go odnośnie leczenia - dziękuję.
  11. Fjara

    Pod Trzeźwym Aniołem

    Powietrzny Kowal, nie wiem co mam Ci odpowiedzieć. Kowal, kochany mój, jesteś pierwszą osobą, która mi tutaj w ten sposób rozjaśnia sprawę, a nie atakuje swoimi spostrzeżeniami na temat mojego stylu pisania. I drugą, która (świadomie lub nie) mnie pocieszyła i wyznaczyła co mam robić, żeby to jakoś ruszyło. Jeśli chcę i dam radę oczywiście. Bardzo Ci dziękuję i w rozmowie z nim mam zamiar odnieść się do Twoich słów. <3
  12. Fjara

    Pod Trzeźwym Aniołem

    (nie wiem jak na tym forum robi się odnośniki do konkretnych użytkowników, więc piszę na wyczucie) Tomek858, sama znam niezłych alkusów, którzy przepijali wszywki, jeden ma 25 lat, jest moim kumplem i żyje wspaniale po przepiciu tego. Przestał chlać, ale za to przerzucił się na benzodiazepiny, bo - jak pewnie wiecie - ich skutki uboczne to uczucie srogiego narąbania alkoholem, ale za to zero kaca i innych skutków ubocznych dnia następnego. Z wyjątkiem skutków odstawiennych. Także jedną truciznę zamienił na drugą, ale na tej drugiej przynajmniej zachowuje się jak człowiek, tylko jest nienaturalnie szczęśliwy, ale taki skutek uboczny można znieść. Co do samej wszywki to ja jednak twierdzę, że to bujda z tą trucizną. No, może kiedyś. Nie sądzę, by aktualnie znalazł się lekarz-świr, który na życzenie pacjenta wszczepia mu TRUCIZNĘ pod skórę, nie uwierzę. Kontrast, ale sądzisz, że da się go jeszcze "naprawić" ? Typek ma 26 lat i cholera, życie przed sobą. Nie dość, że chce pozwiedzać to jest cholernie pracowitą i upartą osobą, która jest w stanie pomnożyć swój obecny stan konta, który jest naprawdę wielocyfrowy. Problem w tym, że póki co on to trwoni! Mnie aż się coś robi, gdy zauważam, że po 2-3 piwach on już dostaje tego "smaka" na alkohol i będzie walił dalej, dłużej i ciężej, jeśli chodzi o procenty. A do tego dochodzą pomysły w stylu "Skołujmy koks/metę/mefa", "Wynajmijmy pokój w hotelu i tam balujmy, bo tu psy jeżdżą" (nie ważne, że wokół stoi 10 osób, on by za nie wszystkie zabulił za ten hotel), itp. Pojedziemy gdzieś, a on zachleje, więc słyszę "Przedłużmy dobę hotelową, bo nie dam rady wyjść, bo mam lęki", a dodatkowo "Błagam Cię, zaprowadź mnie do tego psychiatry, ja już dłużej nie mogę, mam tylko Ciebie", itp., itd. Nie chodzi o to, że mam tego dosyć, ale ja nie chcę go niańczyć, ja chcę, żeby był zajebistym, pełnym sił i zdrowia psychicznego samodzielnym człowiekiem. I nie zdołowanym i zapitym. Bo za bardzo mi na nim zależy. A dlatego, że mi za bardzo na nim zależy to zrobiłabym dla niego prawie wszystko. Obecnie nie odzywamy się do siebie drugi dzień i ja ani na minutę nie przestałam się zamartwiać tym, że on pewnie siedzi sam i gazuje. Jego chata jest usiana butelkami po whiskey, winie, piwskach i zapojach do tego. A dodatkowo pudełka po pizzy lub żarciu od azjatów, bo nie chce mu się albo nie jest w stanie często wyjść po zakupy, żeby samemu coś ugotować. Robi to, gdy jest trzeźwy i gdy jest ze mną, a teraz jestem przekonana niestety o tym, że nie jest trzeźwy. Siedzi zajebany i zielskiem, i alkoholem. Co do grup terapeutycznych natomiast to nie wiem czy by to w jego wypadku wypaliło. Mamy podobne charaktery. Byłam na grupie NA ze 2-3 razy. To zupełnie nie dla mnie. W dupie mam słuchanie jakiejś patoli o tym, że nie ćpają już tyle i tyle, że mają się dobrze w pracy, choć w szkole zaocznej nie poszło ostatnio, więc byłą ochota, żeby sobie sieknąć coś w nochal czy w kabel, ale jednak nie. I tutaj gromkie brawa audytorium w postaci innych nałogowców. A na koniec te zjebane sekciarskie formułki. TO było dobre może 50 lat temu. Nie wiem po prostu gdzie by go można było skierować. To jest osoba oporna na "psychologiczne pi******nie" innych osób. Ja myślę, że jego by trzeba było po prostu przymknąć. Na sam początek na detoks, a później na terapię dzienną, ale w ośrodku. Serio, nie wiem.. Co myślicie ? Ja rzuciłam na jego prośbę i z jego pomocą opiaty. Skołowałam sobie środku pomocnicze typu buprenorfina, benzodiazepiny i siedziałam z nim u niego albo ze znajomymi, żeby tylko nie we własnej chacie i nie sama, a objawy odstawienne właśnie w/w lekami niwelowałam. Nie walę nic ponad miesiąc i daję radę, bo trzymam się z nim i serio, to mi pomaga. A on nawet jak obieca samemu sobie, że nie przegnie to później dzwoni i mówi, że mnie przeprasza, ale wywalił 1,5 k na wyjazd na durrrrrnowatego grilla. Tak wyszło, bo oprócz biletów (przejazdu) to jeszcze zabalował kolejne 3-4 dni i przecież a to hotel, a to alkohol, a to... nie, jedzenie nie, nie jadł nic przez 4 dni... Ech... Nie wiem co robić. Nie wiem czego spodziewać się po jego milczeniu i jego pijackich przemyśleniach na temat tej relacji. Nie wiem nic...
  13. Fjara

    Dzień dobry.

    Studiuję dziennikarstwo. Rzuciłam już w życiu anglistykę i kosmetologię. Chciałabym filologię norweską i śpiew solowy na wydziale wokalno-aktorskim akademii muzycznej. W dowolnej kolejności.
  14. Fjara

    Pod Trzeźwym Aniołem

    Myślałam, ze uzależniam się od alkoholu, bo lubiłam sobie wypić ze znajomymi odkąd skończyłam liceum i wyłaziłam codziennie na miasto po to, by spotkać się z przyjaciółmi i trochę "pokruszyć system" m. in. pijąc tanie wińska i piwska na widoku. Okazuje się, że jednak dużo gorszy problem z tym ma mój obecny facet (choć nie wiem czy mam prawo go tak nazywać). Osoba ta jest okropnie uparta, ale niestabilna emocjonalnie, niezdecydowana. Ma pokrzywioną psychikę przez matkę, która w dzieciństwie znęcała się psychicznie i czasami fizycznie zarówno nad nim jak i jego siostrą (bliźniaczką). Po rozstaniu ze swoją (byłą) dziewczyną postanowił wyjechać do roboty za granicę, żeby coś zarobić i rozpocząć nowe życie w innym miejscu, a przed tym spotkaliśmy się po raz pierwszy. Poszliśmy na zwykłe piwo, skończyło się na kilku. Teraz, gdy znamy się już dość długo i widzę, co się z nim dzieje zauważam, że on po prostu chla na umór. Nie jest to jakaś taniocha w stylu spirytusu z mety albo denaturatu. Nie pija też najtańszych piw czy wódek. Osoba raczy się wysoko półkowymi whiskey, winami i wódkami, jako "aperitif" traktuje piwa smakowe, ale cierpi na bezsenność (która to też może być skutkiem alkoholizmu), więc (cytat) "żeby zasnąć to walę gaz dopóki nie zaliczę gleby". Nie wiem już co mogę dla niego zrobić, bo ostatnio bardzo się zepsuło między nami. On zdaje sobie sprawę zarówno ze swoich zaburzeń jak i alkoholizmu i wielokrotnie mówił mi, że wie, iż wymaga pomocy lekarza psychiatry, wielokrotnie prosił mnie, bym z nim do takiego lekarza poszła, ale zawsze, gdy chciałam i już nawet wychodziłam z domu, on rezygnował i wybuchał, że "nie ma ochoty opowiadać obcemu typowi o swoich problemach". Następnie jego chlanie trochę ustępowało i potrafił nawet z miesiąc nie pić. Ale wystarczy, że wyjedzie gdzieś, gdzie spotka starych kumpli albo walnie piwo na grillu i wtedy zaczyna się jazda z "cięższą artylerią" alkoholową. Nie wiem co mam zrobić z tym człowiekiem. Nie potrafię go z tym zostawić, bo to do niego nie dotrze. On się tym nie przejmie i nie ruszy dupy sam, muszę pójść z nim jako osoba towarzysząca. Tylko, że od wczoraj zaczęło się milczenie między nami i nie wiem do kiedy potrwa, a boję się o niego, bo ja wiem, że on siedzi i chla. Jak sklepy na osiedlu zamknięte to podjedzie taksą do nocnego. Jak w nocnym nie sprzedadzą to spróbuje na stacji benzynowej. Wszystko, żeby się tylko upodlić to stopnia niekontaktowania i stracenia przytomności, bo wtedy przynajmniej zaśnie. Nie wiem po co tutaj to piszę. Chyba potrzebuję się wyżalić, bo wszystkie rady, jakie mogę otrzymać to ew. "Zostaw go, jak zatęskni i będzie chciał się leczyć to sam pójdzie" albo "Ty nic sama nie zrobisz, on musi chcieć", itp., a za takie dziękuję, bo znam je na pamięć i nie zgadzam się z nimi.
  15. Pisałam już o tym w innym wątku, ale widzę, że tam na posty nikt nie reaguje od listopada (nie wiem tylko którego roku), a ja póki co muszę czekać do poniedziałku na skierowanie do psychologa i do wtorku lub środy na wizytę. Jak bogów kocham, nie dam sobie rady, bo świat mi się wali, bo pozwoliłam sobie na emocjonalne zaangażowanie, jak jakaś miękka psita życiowa. W sumie jestem nią, ale no.. do rzeczy. Post jest przekopiowany z wątku o rozstaniach, separacjach, rozwodach. Błagam, niech ktokolwiek coś powie. Odezwie się w jakimkolwiek innym tonie niż ten, który dostaję od swojej przyjaciółki, że "to jej do bólu przypomina jej związek [który zakończyła 1,5 miesiąca temu], tylko że w jej to jego matka była alkoholiczką i świruską, więc ja mam combo, bo mam to w swoim facecie" i słyszę tylko, żebym nie dawała się poniżać choremu człowiekowi i że nic na siłę. Pisałam o sobie w wątku powitalnym, ale pozwolę sobie przypomnieć: jestem kobietą, mam 23 lata, zdiagnozowano u mnie depresję, lęki, fobię społeczną i od ok. 3 lat żrę na to leki. Dodatkowo do niedawna byłam po uszy w opiatowym bagnie, z którego wyszłam dzięki buprenorfinie i na gorącą, szczerą prośbę mojego partnera. Wczoraj odbyłam ze swoim partnerem (tak określę tę relację) dziwną rozmowę. Dziwną, ponieważ wypadłam od kolegi S., u którego byłam wraz z koleżanką P. i pojechałam do niego -J., ponieważ zaczął kręcić awanturę przez telefon. Nakreślę całą sytuację, ale ostrzegam, że to długie i zawiłe. Z typem (J.) poznałam się przypadkowo po śmierci mojego kolegi w czerwcu 2015 roku. Był wtedy radosny, wręcz podskakujący z radości, że żyje, a ptaki śpiewają i koniecznie chciał dostać mój numer. Dałam mu go dla świętego spokoju, jednak rzeczywiście spotkaliśmy się kilka dni później. W tym samym czasie kazałam koledze S. iść na wszelakie badania profilaktyczne. Poszedł. Wykonał. Okazało się, że ma chłoniaka. Walczył sobie z chorobą do kwietnia i jest już zdrowy. Natomiast z J., którego poznałam wtedy latem spotkałam się ze 2 razy i kontakt się urwał, bo wyjechał do swojej siostry, do Szczecina, później wrócił do rodzinnego miasta. Utrzymywaliśmy kontakt przez Facebooka i w końcu ok. stycznia 2016 spotkaliśmy się znowu. Spotkaliśmy się w barze wraz z dwójką jego kolegów - T. i D. Wypiliśmy jakieś "niegroźne" piwo i whiskey, a J. wpadł na pomysł, że nie będzie wydawał pieniędzy na alkohol w barze, tylko wynajmiemy pokój w hotelu i tak nakupimy hektolitry alkoholu. Faktycznie tak się stało. Jeden z kolegów (D.) musiał się zwijać, bo miał następnego dnia pracę, ale ja, on i jego kolega T. poszliśmy do hotelu. Tam faktycznie gazowaliśmy srogo przez dobre 4 czy 5 dni ciągle przedłużając dobę. W grę wszedł nawet w pewnym momencie jakiś mefedon czy klefedron, bo kolega T. wpadł na pomysł, że czymś by się odurzył. Nie ma z tym zwłaszcza za moim pośrednictwem wielkich problemów, więc wystarczyła odpowiednia suma pieniędzy, jeden telefon i podjechanie na odpowiednie osiedle. Po powrocie do hotelu z towarem chłopcy sobie zaprawili po nosach, ja dopiero w nocy, a że była to niewielka ilość to jak tylko przeszło to poszłam spać. Podczas tych dni, które spędziłam z J. stwierdziliśmy oboje, że jesteśmy sobą zainteresowani, ba! nawet doszło do jakichś "wstępnych" kontaktów płciowych, ale seksu nie uprawialiśmy. Od tej pory zaczęliśmy się widywać regularnie. On wrócił do swojego rodzinnego miasta po kilka rzeczy i po kilku dniach wrócił także wynajmując jakiś pokój, by przenocować kilka dni. Działo się tak za każdym razem do marca. Widywaliśmy się regularnie. Jeszcze w styczniu, będąc w tym hotelu coś było z nim nie tak- zaczął dostawać drgawek przy jednoczesnej pełnej świadomości, dostawał mimowolnych skurczy kończyn i całego tułowia. Porozmawialiśmy też na temat tego, co się dzieje w naszych głowach. Jego siostra jest studentką medycyny i powiedziała mu, że jego pierwotna euforia, a obecna depresja może być związana z ChAD. Ja natomiast opowiedziałam mu o sobie. Poprosił, bym została z nim wtedy w hotelu, ponieważ nie chciał być sam w takim stanie. W marcu postanowił wynająć tutaj, w moim mieście kawalerkę. Pokój nie wchodzi w grę, bo oprócz tego cierpi także na nadwrażliwość na dźwięki. Nie ma dla niego niczego gorszego od chrapania, krzyków/płaczu dzieci, itp. Cały czas też mówił, że przez to jak matka znęcała się w dzieciństwie nad nim i siostrą on jest pokrzywiony psychicznie. Pod tym względem znów jesteśmy podobni, bo ja od ok. 4 roku życia przyglądałam się jak mój ojciec znęca się psychicznie i fizycznie nad moją matką, więc też na dobre mi to nie wyszło. Opowiadał o swojej byłej dziewczynie, z którą był prawie 3 lata, ale z którą rozstał się w pokoju, bez kłótni, po prostu stwierdzili, że to się wypaliło. Jednak z jego pijackich wywodów wynika, że on po prostu nie potrafi się z niej wyleczyć. Boli go gdzieś to, że zachowała się jak dziecko i zmieniła numer telefonu, zablokowała go na Facebooku i usunęła ze znajomych, nie mają ze sobą nic wspólnego, a gdy kilka tygodni po rozstaniu widział ją z innym typem to nerwowo wyrwała mu swoją rękę i uciekła. Mówi, że cały czas nie może sobie dać z tym rady, ponieważ nikt go tak nigdy nie potraktował. Ze swoimi pozostałymi byłymi dziewczynami ma stosunki koleżeńskie - widują się na piwie czy grillu u znajomych i rozmawiają jak ludzie. Tylko ta jedna (paskudna z resztą jak noc, ale to tylko wg. mnie) zrobiła mu taką skazę na psychice. Trzymamy się razem. Przechodziliśmy już wiele, bardzo wiele. Wizyty u mnie w szpitalu, gdy znajdowałam się na SORze po przedawkowaniu, wożenie mnie na konsultacje psychiatryczne w sprawie odwyku, itd. Wyjeżdżaliśmy razem i ledwo za miasto, i w ponad 12 h podróż nad morze. Wszystko jest w najlepszym porządku, bo toleruje mnie taką jaką jestem i z nałogu wyszłam na jego prośbę i z jego pomocą. Różnimy się chyba tylko słuchaną muzyką (on woli klasyki rocka, ja uwielbiam sieknięcie metalem i industrialem oprócz tych klasyków) i tym, że ja nienawidzę lata i gorąca, a także Azji i azjatów, a on jest tym zafascynowany, bo "chciałby w życiu spróbować wszystkiego". Ja wybieram tutaj chłodną, surową Norwegię czy Islandię pasujące do mojego melancholijno-cholerycznego temperamentu. Nie raz widziałam J. nawalonego, nie raz kładłam go spać z tego tytułu czy wysłuchiwałam jego wywodów po pijaku. Życie seksualne oceniam na 9/10 (w porównaniu do moich poprzednich partnerów seksualnych), on pewnie coś między 7 a 8/10, raczej nie niżej (nigdy co prawda nie mówił o ocenianiu, ale wiem, że jakoś to oceniać musi, nie wiem tylko czy porównawczo czy tak samo z siebie, ale zawsze mówił, że "w wyrze jestem zajebista"; nie jest kłamliwym typem). Dogadujemy się, uzupełniamy i próbujemy nowych rzeczy. Skłoniłam go do tego, by w końcu ruszył się do dentysty, bo boli go ząb. Ruszył się i chodzi regularnie na umówione wizyty. Teraz czas na psychiatrę i psychologa, by go zdiagnozować, bo autentycznie boję się, że to może wcale nie być ChAD, a jakaś nawet schizofrenia. Zachowuje się w ostatnim czasie jakby miał rozdwojenie jaźni. Nigdy nie deklarowaliśmy sobie niczego, tak miało zostać, ale emocje i uczucia podyktowały inaczej, więc żyjemy jak żyjemy. Zwierzył się kiedyś swojemu koledze, że mam problemy z opiatami. Kolega poradził mu zerwanie ze mną znajomości. Gdy J. mi o tym powiedział, zapytałam dlaczego tego nie zrobił. Odpowiedział "Czuję inaczej". Jeszcze wtedy w styczniu obiecaliśmy sobie, że sobie wzajemnie pomożemy, że się nie zostawimy, tymczasem on nie chce iść do tego psychiatry, bo "nie ma ochoty i nastroju na wywnętrzanie się obcej osobie". Gdy tylko przyłapie go pogłębienie depresji albo się dodatkowo nawali, błaga mnie i płacze, żebym poszła z nim do lekarza, bo sam nie da rady. Jestem dla niego zawsze, ponieważ chyba doszło do tego, że pozwoliłam sobie na jakąś słabość i zakochałam się. Jest śliczny - przystojny, z pięknymi oczyskami i bujnymi włosami oraz elegancką brodą. Pięknie pachnie perfumami od Bossa, Armaniego lub Paco Rabanne. Dodatkowo przepuści mnie w każdych drzwiach, otworzy drzwi od taksówki, niesie wszystkie zakupy, niesie moją torbę, gdy uzna, że jest za ciężka, itp. Nie jest egoistą w łóżku, wręcz przeciwnie. Nigdy w życiu nie miałam tak cudownego partnera. Ma cudowne poczucie humoru, cholernie ironiczne tak, jak ja. Ale jednak coś się zwaliło. I dlatego rozpaczliwie, wyjąc nad klawiaturą, proszę o pomoc. Ostatni tydzień, zaczynając od wtorku był jednak najgorszy. W zeszły piątek pojechał na jakąś wiochę pod swoim rodzinnym miastem na grilla/ognisko razem z kumplami. Prosiłam go, żeby nie przegiął. Obiecał, że wróci w sobotę. Nie każę mu się z niczego tłumaczyć, spowiadać, sam uznał, że zachowa się trochę jak pantofel i opowie mi o wszystkim. Miał wracać w sobotę, bo wtedy zakończyła się impreza. Ale doszło do kilku nieporozumień między nim a znajomymi i pobili się. Stwierdził, że wróci jak wytrzeźwieje. Problem w tym, że znajdowali się tylko coraz to nowsi znajomi, z którymi bardzo dawno się nie widział i chlali dalej. W poniedziałek wieczorem dostałam telefon, że nie wie już co ze sobą robić, ma takie paranoje, że aż stoi nad torami i czeka tylko na pociąg. Nie wiedziałam co zrobić z samą sobą. Na odległość ok. 300 km nic nie mogłam wskórać. Napisałam do jego kolegi T., z którym utrzymuje bardzo dobry kontakt i u którego razem z J. byliśmy w odwiedzinach w Warszawie, dokąd się przeprowadził. T. nie odczytał nawet wiadomości, ale powiedziałam o tym J. We wtorek rano, gdy już się uspokoił, dzwonił do mnie i pisał błagając, bym przyjechała do niego, bo ma takie lęki, że boi się wyjść do kibla, ma jakieś paranoje i boi się ruszyć z hotelu, a chce już wracać do domu. Pojechałam wioząc mu leki uspokajające (benzodiazepiny). Spotkaliśmy się na miejscu. Wsiedliśmy do taksówki i pojechaliśmy prosto do hotelu, by nie musiał spotykać po drodze ludzi. Wziął leki, zjadł pierwszy posiłek od soboty rano i przytulił się do mnie. Ponad godzinę leżeliśmy w jednego pozycji, przytuleni, a on ciągle dziękował mi za to, że jestem i za to, że przyjechałam. Po raz kolejny usłyszałam, że w tamtym mieście pali za sobą mosty, bo jego niegdyś znajomi zaczynają go traktować jak śmiecia. Pożyczają od niego pieniądze, bo wiedzą, że je ma, a później jakby specjalnie robią wszystko, by znajomość zakończyć lub ograniczyć nie oddając przy tym długu najlepiej. Powiedział, że nie ma nikogo oprócz mnie. Zasnęliśmy. Rano wstaliśmy, pojechaliśmy do domu. Po wyjściu z pociągu poszliśmy jeszcze na obiad do restauracji. Zjedliśmy i siedzieliśmy jeszcze chwilę na przeciwko siebie żartując o czymś. I nagle objawiła się ta jego "druga jaźń". W sekundę stał się agresywny i zaczął mi zarzucać, że "robię z niego świra w oczach znajomych i matki". Fakt, powiedziałam mamie, że wyjeżdżam, bo jednak z nią mieszkam i chciała wiedzieć co się stało. Powiedziałam, że J. źle się czuje pod względem psychicznym i że muszę jechać. Myślę, że bardziej poszło o to, że w akcie desperacji napisałam do T. Nie wiem co sobie wtedy myślałam, bo T. z tej Warszawy i tak nie mógłby nic zrobić, ale chciałam jakiegoś wsparcia w tym, że J. nic się nie stanie. Wyszliśmy z restauracji. Zapalił sobie. Siedliśmy na ławce i przestał się odzywać. W pewnym momencie zerwał się z ławki, zapytał w którą stronę idę i czy jadę z nim taksówką, chciał mnie podwieźć. Podziękowałam i od tej pory się nie odezwał. Poszedł w swoją stronę, ale dostałam jeszcze kilka SMSów z wyrzutami, że robię z niego świra. W czwartek, czyli wczoraj byłam umówiona z kolegą S., tym z początku opowieści, którego wyleczono z chłoniaka. J. dobrze wiedział, że idę do S. razem z koleżanką P. i że to nie żadna impreza, bo S. jeszcze nie bardzo może pić alkohol. Miałam się tam stawić na 18.30. Tego dnia ok. 7 rano dzwonił do mnie pijany J. Nie odebrałam, ponieważ spałam, ale później odczytałam jego wiadomości na Facebooku, które ewidentnie wskazywały na to, że jest nawalony. W którejś z kolei z resztą też się do tego przyznał. Prosił, żebym przyszła tego dnia później (po południu/wieczorem; wiadomość pisał ok. 5 rano), odpisałam, że przyjdę, ale nie odzywał się cały dzień, nie odpowiadał też na moje telefony i SMSy, w których pytałam jak się czuje. Dopiero po 16 napisał do mnie nazywając mnie osobą, "której tak źle w życiu, że tylko mnie może być źle w życiu, mam wszystko w dupie, jestem księżniczką, umrę przed 30-stką, bo tak sobie ubzdurałam", itp. Doszło do niezbyt miłej wymiany kilku SMSów, w których powiedział mi, że "nawet w SMSach nie potrafię kłamać" (to akurat prawda, a sprawa dotyczyła tego, że nazwałam go "bydlakiem"). On ma od jakiegoś czasu okropne paranoje na punkcie tego, że ja i wszyscy wokół o nim mówią. Że rozmawiają o nim i to w złym tonie. Poszłam do kolegi S. Oddałam mu telefon i powiedziałam, żeby nie pozwalał mi od J. odbierać ani odpisywać na SMSy, bo wiem, że sama mam zbyt słabą wolę, by tego nie robić mając telefon przy sobie. Siedzieliśmy u S. razem z P. i rozmawialiśmy. S. zaproponował, żeby przyjarać może jakieś zielsko. Ujaraliśmy się jak stare szmaciska. Dostałam jakichś lęków, więc zeżarłam Clonazepam i zaczęło się robić stabilniej. S. przepraszał i mówił, że nie sądził, że to aż takie silne będzie. Tymczasem J. dobijał się połączenie po połączeniu, łącznie ponad 12, wysłał chyba z 8 SMSów pod rząd. We wszystkich tytułował mnie "kłamliwą istotą, niegodną zaufania", itp. Gdy oddzwoniłam do niego okazało się, że chodzi o jakiś kretyński komentarz na Facebooku pod moim linkiem, który zamieściła moja koleżanka, która ma hm... dość specyficzne poczucie humoru, ale komentarz dotyczył mojej domniemanej ciąży, o której nikt z wyjątkiem J. i moich dwóch przyjaciółek A. i A. nikt nie wiedział. Problem w tym, że ktoś po mieście rozwalił taką plotkę, a dodatkowo rozmawiałam z tą koleżanką (D.) na temat tego, że obie podejrzewamy, że jesteśmy w ciąży. Obsępiłam S. i P. z pieniędzy na taksówkę, bo nie miałam nic przy sobie. Przyjechałam do J. Wpuścił mnie do chaty już spokojniejszy niż przez telefon i poprosił o wyjaśnienia. Przypominam, że cały czas jeszcze byłam ujarana i miałam lęki i zwidy. Siadł obok mnie i powiedział, że "chyba nie ma sensu się dłużej męczyć, nie pasujemy do siebie". Nie wiedziałam co ze sobą zrobić. Nigdy nie dostałam takiego ciosu. Zaczęłam wyć. Powiedział, że jeśli chcę mogę zostać na noc. Całą noc przytulał mnie jak nigdy. Doszliśmy nawet do porozumienia, że pójdzie ze mną do psychiatry i że spróbujemy wyrzucić sobie swoje wady i coś z tym zrobić, ale "musimy ustalić podstawowe zasady". Zapytałam, czy ma pomysł na pierwszą. Odpowiedział, że ma to być "wzajemny szacunek i zaufanie". Ja, w przeciwieństwie do niego, nigdy nie powiedziałam do niego "Skończ p******ić" lub po prostu "Spi*****aj" w gniewie. Co prawda po takich słowach za którymś razem oberwał ode mnie szklanką w łeb i więcej tak nie mówił, ale i tak zdarzało mu się mnie poniżać, gdy był pijany lub po prostu wkurzony. Gdy budziliśmy się w nocy, przytulał mnie od nowa i całował po głowie. Gdy się obudziłam już rano, dzisiaj, zapytałam go która godzina. Powiedział mi która jest, więc uznałam, że muszę spadać, ale możemy zobaczyć się później. Związałam włosy, ogarnęłam twarz, umyłam zęby i chciałam zamienić z nim jeszcze dwa zdania. Ominął mnie, otworzył drzwi, gdy przy nich stałam i powiedział "Na razie". Wyszłam i wróciłam do domu. Później jeszcze napisałam mu, że naprawdę źle się z nim dzieje, że się martwię i że chcę, by już poszedł do tego psychiatry. Przyznał mi rację. A później naskoczył na mnie, żebym milczała, bo potrzebuje samotności, odpoczynku, odetchnąć, ma mętlik w głowie, itd. Powiedziałam, żeby pamiętał, że może na mnie liczyć, ale oczekuję szacunku. "To samo tyczy się Ciebie" to ostatnie, co odpisał. Zakładam więc teraz tę przerwę, odpoczynek. Ale ja się boję. Boję się, że przez ten czas on będzie tylko pił i pił. A do tego myślał o tym, że to nie ma sensu i że zostało mu już tylko zapicie się (już tak bywało nie raz). Boję się, że dojdzie do wniosku, że faktycznie nasza znajomość to porażka, ale oczywiście "wszyscy w gównie, on na biało", jemu nie można zarzucić nic, bo on jest perfekcyjny. Najbardziej jednak boję się o to, że on naprawdę ma jakąś schizofrenię, a nie to, o co podejrzewała go siostra, przyszła lekarka, czyli ChAD. On naprawdę od jakiegoś czasu zachowuje się skrajnie. I najeżdża na mnie, bo jestem najbliższą mu osobą. I jedyną, która zrobi dla niego (chyba) wszystko. Jak ja sobie mogłam pozwolić na taką chwilę słabości i (zdaje się) zakochanie ?! Nie znoszę siebie za to i wyję dzisiaj cały dzień. Jestem rozhisteryzowana, nie jadłam nic, bo mogę przyjąć tylko płyny, nic innego nie przechodzi mi przez gardło. Błagam, ludzie, pomóżcie mi, co ja mam robić ? Chcę mu pomóc i chcę ratować tę relację. Naprawdę jestem wykończona, a to tylko pierwszy dzień po pierwszej takiej wymianie zdań, w której zasugerował, że to chyba nie ma sensu... Ja chcę, żeby miało, bo pamiętam go z czerwca 2015, gdy był pełen energii, zapału do pracy i podróży oraz cały radosny. Boję się, że za kilka dni odezwie się do mnie oschle prosząc o zwrot rzeczy i nic więcej nie będę mogła zrobić. Nie poradzę sobie z tym psychicznie. Śniło mi się coś podobnego, tylko, że we śnie on wrócił do tej swojej byłej (okropna wieśniara). Obudziłam się zachodząc się z płaczu i natychmiast sprawdziłam jaki dzień i jaki jest ostatni SMS od J. Nie dam sobie rady sama, nie dam... W poniedziałek idę po skierowanie do psychologa, bo ja już nie mogę sobie poradzić, a może być gorzej. Błagam o jakiekolwiek rady i wsparcie w sprawie tego "związku". : < Jestem cholernie bezsilna i zrozpaczona, bo nie wiem, co mnie czeka. Co się wydarzy. On się odezwie na pewno. Odezwie się, tylko w jakim tonie ? Jeśli napisze do mnie uprzejmie nawet o zwrot swoich rzeczy to autentycznie nie wytrzymam i wy***wię je przez okno. Wjadę na 11 pietro i wyjebie to z tego piętra. Przyjaciółka, która go poznała, nie jedna z tych dwóch, które oceniają sytuację na podstawie moich zeznań, powiedziała, że nie wytrzyma, że zatęskni i się odezwie. Ale ja nie wiem co teraz się dzieje w jego głowie oprócz tego mętliku, o którym sam mówił. Chodzi mi o działanie alkoholu i postępujące zmiany ze względu na zaburzenia. CO JA MAM ROBIĆ ?!?!?!? : <<<<<<<<<<<<<<<<
  16. Fjara

    Dopalacze

    Próbowałam zrobić coś dla kumpla w*****ego po uszy w dopsy i jakieś inne speedy typu amfetamina/metaamfetamina. Zawsze jednak powtarzał, że woli dopaluny (u nas nazywane flexem lub flekiem), "bo działa krócej, ale mocniej, a grama na raz i tak nie wezmę, więc z dorzucaniem nie ma problemu". Mówił, że ma lęki i jest agresywny, gdy tego nie bierze. Próbowałam chodzić z nim do swoich lekarzy (psychiatrów). Pamiętam, że przed wyjazdem na Woodstock rok temu, na którym wiedział, że będzie coś ćpał, bo sam sobie przywiezie, poprosił mnie, żebym poszła z nim po leki przeciwlękowe, bo boi się, że go dopadną. Poszliśmy do rejestracji, ale nie było już miejsc dla osób, które idą pierwszy raz (wiadomo, nie chcą, żeby zwaliło im się 10 osób, które pierwszy raz idą do psychiatry i będą zajmować każda po 1,5 h na swoje opowieści i odpowiedzi na pytania lekarza). Miał iść do gabinetu i zapytać czy lekarz go przyjmie tego dnia. Wszedł, zapytał, facet stwierdził, że "dzisiaj nie da rady, proszę przyjść w poniedziałek". Kolega dostał jakiegoś szału. Zaczął wrzeszczeć na lekarza, że "do poniedziałku to on nawet się zabić może!" i zwiał na dwór zapalić. Lekarz się przejął, wiadomo. Poprosił mnie, żebym się nim zaopiekowała i odstawiła na izbę przyjęć w szpitalu neuropsychiatrycznym. Poszliśmy tam, na izbie trzymali go trochę, ale w końcu dostał te leki. Jakieś przeciwpsychotyczne. Mówił, że działały. Nawet zdołał skończyć studia i znaleźć robotę, ale później zaczęło się znowu. Olał robotę, a znajomym wcisnął, że to dlatego, że "nie przedłużyli mu umowy". Dopiero na jego pogrzebie pod koniec kwietnia dowiedzieliśmy się wszyscy od jego mamy, że ona od 10 lat próbowała i prośbą, i groźbą, i wyrzuceniem go z domu, i trzymaniem go w domu walczyć z jego nałogiem, ale nic nie dało efektów. Przed śmiercią miał już miejsce w MONARze, ale do końca próbował jeszcze coś walnąć w nochal i okłamywał i siebie, i nas, że d dentysty we wtorek idzie, więc pojedzie w następnym tygodniu. Zmarł w weekend. Wydaje mi się, że zabiła go moc tego badziewia, bo zaczął ładować to sobie po kablach i po prostu nie wytrzymał... Zdarza mi się do tej pory wyć za nim... Nienawidzę tego gówna jakim są te dopaluny. Gardzę tym i owszem, zdarzyło mi się to testować na samej sobie, ale nie widzę w tym nic aż tak pociągającego, żeby się w to tak wpieprzyć. Pewnie zależy to od stopnia tendencji do uzależnienia od danej substancji tudzież jej działania, ale ja też bez winy nie jestem - ja poszłam w opiaty.
  17. Fjara

    Dzień dobry.

    Cześć. Do niedawna dostawałam escitalopram, kwas walproinowy i trazodon. Na ostatniej wizycie u nie swojej lekarki, tylko "przypadkowej" (chciałam tylko nową receptę, bo wyjeżdżałam, a leki się kończyły) zostało to ograniczone tylko do trazodonu. Zwłaszcza, że escitalopram czy solo, czy w mixie z innymi jakoś niezbyt działał, a trazodon się sprawuje jak trzeba. Brakuje mi natomiast kwasu walproinowego, który ograniczał moje ataki agresji i jakoś tak stabilizował nastrój. Oddział ma być dzienny, ale ja nie mam na to czasu. Muszę zapieprzać do roboty, żeby zarobić sobie na letnie wyjazdy, bo nie zniosę życia w tym mieście, nienawidzę go, dołuje mnie, ale jest też kwestia tego, że z różnych powodów olałam sesję zimową i nie zdałam 4 egzaminów, a że nie mogę wziąć tylu warunków na licencjacie to musiałam zdecydować się na repetę semestru, która wyniesie mnie 2200 PLN.
  18. Fjara

    Dzień dobry.

    Jestem kobietą w wieku 23 lat. Ok. 3 lat temu została u mnie zdiagnozowana depresja, lęki i fobia społeczna. Od tej pory jem sobie codziennie garść leków, ale jeszcze nie odważyłam się pójść do psychologa. Z początku dlatego, że psychiatra radził, by "najpierw uspokoiły mnie leki, a później zaczniemy terapię", a obecnie dlatego, że chcą mnie kierować tylko na oddział na min. 12 tygodni, na co się nie zgadzam. Jestem osobą cholernie nieszczęśliwą, bo katuję się drugi rok na znienawidzonych studiach. Wcześniej rzuciłam już dwa kierunki. Dobrze wiem, co chcę robić i co studiować, ale nie udaje mi się to ze względu na małą ilość miejsc na roku i fakt, że jeden kierunek jest otwarty tylko na jednej uczelni w Polsce, a drugi bardzo oblegany i dostanie się na niego wiąże się nie tylko z pomyślnie zdanymi egzaminami wstępnymi, ale także ze znajomościami, za które kandydaci często całymi latami płacą tysiące. Ja natomiast nie zwykłam wchodzić w dupsko swoim przyszłym wykładowcom i nauczycielom. Moje zainteresowania to muzyka, książki, muzyka, środki psychoaktywne, piercing i modyfikacje ciała oraz muzyka. Muzyka, muzyka, muzyka. Chodziłam do szkoły muzycznej II st., w której dość pomyślnie uczyłam się śpiewu klasycznego, a którą rzuciłam ze względu na problemy psychiczne i chorobę, która skutecznie odtrąciła mnie od uczenia się na egzamin z fortepianu, więc zwyczajnie do niego nie podeszłam. Ale to nie jest istotne tak jak to, po co w ogóle zarejestrowałam się na tym forum. Mam problemy psychiczne, wiem, i dlatego sądzę, że znajdę tutaj odpowiedzi na dręczące mnie pytania, ale główny powód to chęć znalezienia pomocy w kwestii mojego sypiącego się "związku" (?). Myślę, że zaraz znajdę odpowiedni wątek, by w nim napisać i liczę na pomoc, ponieważ zalewam się łzami od samego rana, histeryzuję, nie wiem co ze sobą zrobić i nie mam ochoty wychodzić do ludzi. Z drugiej strony zaprosiłam już do siebie koleżankę, by ze mną po prostu siedziała i oglądała żenujące filmy, bo może dzięki temu nie będę o tym myślała. Mam nadzieje, że nie będzie dochodziło między mną a innymi użytkownikami do jakichś spięć, bo wiem, że jestem wybuchowa. Pozdrawiam i witam wszystkich raz jeszcze.
×