Skocz do zawartości
Nerwica.com

akogoto23

Użytkownik
  • Postów

    4
  • Dołączył

  • Ostatnia wizyta

Osiągnięcia akogoto23

  1. Wizyta była tragiczna. Zgodnie z podjętą chęcią naprawienia swojego życia powiedziałam pani doktor o swoich ostanich wyskokach. Uznała, że skoro brania leków piła akohol to ona nie widzi sensu w leczeniu. Własciwie nie wiem czy mi sie nie udało tego wytłumaczyć, czy jej zrozumieć, że w takim stanie leczenie mam raczej w głeboko...gdzieś, a chcę się po prostu bawić i szaleć. Mało tego przyrownała mnie do studenta pierwszego roku, który z natury ma tak, że w okresie przed sesją imprezuje, a potem zakuwa. Niestety pomyiło się jej, bo ja na pierwszym roku od dawna nie jestem i pomimo tego, że studiuje to żyje jak dorosły człowiek, pracuję, mieszkam sama, musze po prostu ogarniać wszystko wokól siebie żeby nie spaść na dno. Uznała również, że moje nadmierna towarzyskość to potrzeba bliskości, a obecnie kiedy nie mam ochoty z nikim się spotykać, jestem po prostu zmęczona kontaktami w dużych ilościach, to oznaka psychicznej ucieczki od potrzeby tejże bliskości. Dodała również, że być może mam syndrom odstawienny alkoholu, kiedy powiedziałam jej, że znowu pojawiły się myśli samobójcze. Powidzialam jej, że nie chcę już antydepresantów, nie chcę ich brać, bo miały pomagać, a wywaliły mi psychike "do góry nogami". Uznała, że po mieszance z alkoholem to tak może być, poza tym to trzeba czasu żeby wenflaksyna działała (bo po 3-4 tygodnie powinnam poczekać na działanie), ignorując fakt, że przeszłam na nią odrazu z citabaxu, który już od lutego mniej więcej przestawał działać jak powinnien (pojawiały się napady lęku, depresyjne nastroje). Więc co mi przepisała do następnej wizyty? Oczywiście wenflaksyne z kompletny zakazem picia. Nawet nie chciałam jej już mówić, że od ponad póltora tygodnia jej nie biorę i czuję się lepiej, ogarnełam alkohol przede wszystkim. Jedyna rzecz o którą udało mi się uprosić to tegretol, powołałam się na wcześniejsze leczenie u innego lekarza i dobre samopoczucie przy krabamazepinie. W sumie po prostu potraktowała mnie jak studentke gówniare, która lubi się pobawić, ma przy okazji jakieś wydumane problemy psychiczne, a do lekarza przychodzi chyba z nudów. Nie dotrło do niej nic, łacznie z tym, że w mojej rodzinei występowały choroby psychiczne, po prostu jestem zwykłą zaburzoną osobowościowo dziewczynką z patologicznego domu. Głupią i nieodpowiedzialną. Jestem tak zestresowana tą wizytą, że zrobiło mi się niedobrze i się popłakałam. Ja naprawdę chcę walczyć o siebie, chcę podjąć leczenie, chcę mieć dokładną diagnozę i robić tak żeby żyć normalnie. A teraz to mi się odechciewa i nie widzę w tym sensu, mam wrażenie, że moje życie do końca będzie taką huśtawką, bo nie dostanę pomocy, pomimo, że o nią proszę. Koniec końcem zapisałam się do innej lekarki i zastanawiam się czy nie wrócić do psychiatry, która wystawiła wstępną diagnozę chad, ale której leczenie pomagało, a zostało zaniechane przez moją głupotę. Na dziś mam dość....Jeśli wg niej tak wygląda diagnozowanie czy wykluczanie chad to ja to pierdzielę, bo nie jestem królikiem doświadczalnym, chce po prostu żyć normalnie.
  2. Dzięki za rady, chyba będę musiała spisać na kartcę to co Wam tu napisałam żeby o czymś nie zapomnieć przy wizycie. Zadam Wam jeszcze jedno pytanie - czy macie stany lękowe i który lek najlepiej na Was działa w tym stanie? Ja przewaznie ładowałam xanax w dużych ilościach, ale wiadomo, że w pewnym momencie dostęp do recept się kończy. Za to ostanio odkryłam działanie Perazyny, która pozostała mi po poprzednim leczeniu - nasennie jest za słaba, ale wycisza bardzo dobrze. Generalnie to wpadłam na głupi pomysł żeby znowu na własną ręke brać Tegretol, bo jeszcze mam zachomikowane opakowanie gdzieś, aczkolwiek data ważności pewnie już nie ta zapewne.
  3. Pytałam jej, czy to nie chad, powiedziała mi, że taka diagnoza trwa bardzo długo, czasem lata. Dam jej jeszcze jedną szanse, zobaczymy co mi w środę powie, póki co jestem ją w stanie błagać żeby mi przepisała te stabilizatory, skoro one działały dobrze. Ja jeż wszystko uczciwie mówiłam, też o tym, że takie stany nie zdarzają mi się od roku czy dwóch, a odkąd pamiętam z tymże z czasem przybierają na sile - te dwa ostanie miesiące był chyba największym hardcorem w mojej karierze. Smutna prawda jest taka, że od 18 roku życia bujam się po lekarzach, ze swojej głupoty kończąć leczenie zazwyczaj, ale jak się teraz zawziełam i uznałam, że nie mogę dalej tak żyć to jest gorzej niż kiedykolwiek. Witki opadają.
  4. Hej może coś mi doradzicie :) Najpierw trochę o mnie - jestem studentką dzienną, mam 26 lat, pracuje, staram się żyć. Generalnie sprawa rozbija się o psychiatrę. W dużym skrócie opisze nieco wstęp do historii. W wieku 23 lat doznałąm załamania nerwowego, lekarz stwierdził objawy chad, dokładnej diagnozy nie postawiono. A czemu? Ponieważ po pór roku brania wenflaksyny i stabilizatora (karbamazepina) uznałam, że czuję się dobrze i nie potrzebuje leczenia. Niestety jak bywa wszystko powróciło Na początku zeszłego roku internista wypisał mi citabax, oczywiście mineły 4 miesiące leczenia, wszystko ok więc leki znowu odstawione. W listopadzie zaś nadeszła depresja, mocna, z bezsenością, napadami lękowymi - tym razem uznałam, że muszę doprowadzić się do używalności i nie porzuce leczenia. Poszłam w inne miejsce, zaczęłam wszystko od początku, lekarz karty mojej nie miał z poprzedniego leczenia, aczkolwiek staram się uczciwie streścić swoje stany. W listopadzie jak pisałam ponownie wszedł Citabax, działał dobrze gdzie do lutego, zaczeł pojawiać się stany lękowe, obniżenia nastroju, zatem znowu zmiana leków na wenflaksyne, którą kiedyś brała, ale w miksie z karbamazepiną. Szczęśliwa myślałam, że będzie ok, ale zaczął się koszmar. Na początku napiszę tylko - proszę nie oceniajcie mnie, bo głupot zrobiłam mnóstwo przez ostatnie dwa miesiące. Nie wiem czy przeszłam w stan hipomanii, na początku było ok, spotkania ze znajomymi, aktywność towarzyska, alkohol w dużych ilościach i dnia na dzień coraz więcej. Na kacu miewałam potężne stany depresyjne, ale potrwało to góra dzień czy dwa i był spokój, i zabawa od początku. Wyjśca kilka razy w tygodniu, morze alkoholu, znajomi, zabawa, przy okazji doszedł jeszcze jakiś dziwny stan obsesyjnego zakochania (nie pytajcie, na szczęście mineło). Praca była dramatem, myślałam, że ją rzucę chociaż ani trudna ani męcząca, po prostu zaczeła irytować. Pieniądze przemykały przez palce, zakupy niestety zaczeły być elementem poprawy nastroju, który w gruncie rzeczy był zły - ale tylko na kacu. Przeważnie raczej nie skupiałam się na sobie, po prostu bawiłam się. Wstyd mi za siebie , bo raz byłam tak pijana, że prawie zgubiłam wszystkie dokumenty, nawet nie chcę mi się myślęć o tym jak się zachowywałam. No i tak przechulałam około 2 miesięcy. Jakoś ponad tydzień temu nadszedł moment stopowania - nie chcę mi się już nigdzie wychodzić, ograniczyłam picie, właściwie do 2/3 piw w tygodniu i to tylko w weekend, wrociły za to stany lękowe, obniżenie nastroju, nadmierna wręcz agresja i rozdrażnienie (z tym mi jest najgorzej, po prostu nie kontroluje się w pewnych prostych sytuacjach, a potem mam ogromne poczucie winy). Niestey stany te zmieniają się z godziny na godzine, dziś rano po kolejnym wybuchu miałam myśli samobójcze od naprawdę długiego czasu, mineło kilka godzin i zastanawiam się nad tym jak ratować siebie. Jestem bardzo zmęczona tym wszystkim, nie chcę już huśtać się po krawędziach nastroju. Właściwie sprawą, która mnie nurtuje to diagnoza - poprzedni lekarz uznał prawdopodobnie chad, do końca dagnozy nie dotrwałam, ale wenflaksyna i stabilizator bardzo mi pomagały, przyjemnie wspomniam ten okres, bo wszystko było po prostu ułożone, stabilne. Obecnie lekarka ładuje we mnie antydepresanty, nie wiem czy nie wyzwoliły we mnie ostatnie hulaszczki (dodam, że nie trafiło mi się to pierwszy raz w życiu, wcześniej również, ale bez jakichkolwiek leków) czy po prostu nie działają, a ze mną jest coś nie tak na gruncie osobowości, nie ukrywam, że diagnozy typu borderline nie chciałabym usłyszeć. Jestem umówiona w środę na wizyte, boję się, że będzie dalej kazała brać wenflaksyne, boję się, że znowu popadne w szaleństwo (tak właśnie to nazywam) i po prostu nie dam rady kolejnym razem. Różnica między mną, a dokładnie zdiagnozowanym chadowcem jest chyba taka, że jeśli popadam w manie (o ile to mania) to nienawidzę tego stanu. Oczywiście z perspektywy czasu, bo kiedy się w nim trwa nie jest tak źle. Ogólnie na tą chwilę jestem po prostu zmęczona, odmawiam spotkań towarzyskich, chcę zająć się sobą i poukładać to co udało mi się przez ostanie miesiące zaniedbać. Co o tym wszystkim myślicie, macie jakieś wskazówki? Odnośnie tego jak sama mogę sobie pomóc, jak rozmawiać z lekarzem? Pozdrawiam :)
×