Skocz do zawartości
Nerwica.com

Amaika

Użytkownik
  • Postów

    12
  • Dołączył

  • Ostatnia wizyta

Treść opublikowana przez Amaika

  1. Usłyszałam. Pierwszy raz w życiu, kilka tygodni temu, przez telefon, po piwie (na szczęście jednym) - przepraszam, zdaję sobie sprawę, że popełniłem błąd. Moja odpowiedź była spontaniczna i prosta - wiesz, ale w tej chwili to już niewiele zmienia, to już nic nie naprawi. Nie chodziło o sam alkohol, ten raz był, raz nie było. Były inne sceny i cuda. Spowodowały, że dziś nikt nie potrafi wytrzymać z tym człowiekiem. Tak jak kiedyś mu wykrzyczałam - zostanie na starość sam. A ja pod wpływem kolejnych błędów, nie wiem i nie chcę wiedzieć - co dalej. Boję się, że dalej mogą być wciąż te same błędy, wciąż niepowodzenia i bolesne porażki, mimo wszelkich starań. Ale zaczynam terapię.
  2. Amaika

    Samotność

    To przykre doświadczenie pokazuje, że nawarstwiły ci się przez lata problemy i dobrze byłoby to jakoś poukładać. Widać w twojej wypowiedzi duże zranienie, samotność, pesymizm, niską samoocenę. Poradzić coś mógłby psychoterapeuta. W czasie choroby mamy jeszcze w podstawówce zaczęłam chodzić do szkolnej pani psycho-socjoterapeuty - bardzo mi wtedy pomagała, bo przecież nikt się nie przejmował, że takie wsparcie by się przydało. W szkole średniej byłam pod pieczą pedagog i psycholog, po śmierci bardzo często u nich przebywałam. Też bardzo mi pomagały. Przed rozstaniem z pierwszym chłopakiem wybrałam się do psychoterapeutów, prosiłam o osoby z dużym doświadczeniem i stażem - niestety, bardzo się zawiodłam i straciłam pieniążki. Nie jest tak, że do końca nie wierzę w ich pomoc, bo przecież kiedyś mi to pomogło. Jednak boję się, że się znów zawiodę.
  3. Amaika

    Samotność

    Bonus, czy jakoś z tym walczysz? Leczysz się, korzystasz z jakiejś pomocy?
  4. Jeszcze możesz pisać pracę, to nie jest źle. Ja nie mogę i coraz bardziej mnie to przeraża. Od 3 tygodni nie jestem w stanie. Otwieram książkę i płaczę.
  5. Amaika

    Samotność

    Bonus, okropne to jest, że te patologie wykorzystują i niszczą dobrych ludzi. Im nic nie będzie - dalej świetnie się bawią. A takie ofiary jak ja, czy Ty - okropnie cierpią przez ich idiotyczną bezmyślność. Jeden, dla nich - mało istotny, gest, słowo czy zachowanie - może skutecznie uprzykrzyć życie. Ty cierpisz, nie potrafisz poskładać się w całość - oni dalej balują, dla nich żaden problem. A gdy zobaczą, że cierpisz - drwią i bagatelizują. Ja się dowiaduję od osób trzecich, że mój tatuś cierpi, że żałuje, że źle mnie traktował. Podobno nawet zdaje sobie sprawę, że popełnił w stosunku do mnie ogromny błąd. Co z tego? Kilka razy próbowałam dać mu szansę. Nigdy nie przeprosił, nigdy się nie przyznał, że zrobił źle - za to dalej mnie gnębił, wyzywał i dołował. Dlatego nie wiem czy kiedykolwiek jeszcze będziemy mieć normalny kontakt.
  6. Amaika

    Samotność

    Bonus to faktycznie okropne, że rodzice tak Ciebie potraktowali. Ja się zawsze zastanawiałam nad tym, czy nadaję się na matkę? Bo dziecko to nie jest rzecz, to nie zabawka. Rodząc dziecko bierze się ogromną odpowiedzialność. Trzeba potrafić je wychować, by nie zrobić sobie i jemu krzywdy. To wcale nie jest proste. Moi rodzice nie byli czuli na moje uczuciowe problemy, ale byli. Częściej bili i krzyczeli niż pytali jak się czuję, pocieszali i przytulali. Co ja piszę - w ogóle nie pytali i nie przytulali. A ja nie wiem czemu tak bardzo mi tego było brak. Cały czas mi tego brakuje. Choć nie dałabym rady wytrzymać z osobą, która wiecznie wisiałaby mi na szyi - oj nie, nie jestem z tego typu ludzi. Gdy miałam problemy w szkole - nie mogłam liczyć na pomoc rodziców. Nie pomagali, nie tłumaczyli - wymagali, krzyczeli, że jestem "tumanem', "debilem", "będę nikim i będę sprzątać ulice" i bili. Jak dostałam lepszą ocenę - wyśmiewali - "e tam, to nic wielkiego, trafiło ci się fartem" albo "a nie mogłaś dostać stopień więcej? nie można było?". Moja mama zainteresowała się moimi uczuciami i samopoczuciem, gdy już była bardzo chora. Jak zareagowałam? Wyśmiałam ją i wykrzyczałam, że całe dotychczasowe życie czekałam na taki gest. A ona się budzi, gdy jest tak bardzo chora?! - Wiem, że to było nie na miejscu, ale emocje...
  7. Amaika

    Samotność

    wielbłądzica chyba tak właśnie jest. Po śmierci mamy, nie potrafiłam dogadać się z rówieśnikami - zupełnie inna rzeczywistość. Oni mieli przysłowiowe "pstro w głowie" a ja myślałam do jakiego urzędu muszę iść po lekcjach, czy w domu trzeba poskładać pranie, iść na zakupy, ugotować, posprzątać, co jeszcze jest nie zrobione przed powrotem ojca. Jakieś 10 lat temu, gdy już uciekłam z domu rodzinnego, miałam frajdę z tego, że jestem sama, radzę sobie. Zajęłam się swoim domem na wsi, ogrodem. Wszyscy mnie podziwiali, chwalili - ja oczywiście nie mam frajdy z tego, że ktoś mnie chwali, zawsze doszukuję się w tym jakiegoś podstępu, ukrytego dna - pewnie to jest nie szczere, może czegoś chcą. I nie miałam satysfakcji, wszystko co robiłam, robiłam dla siebie, nie dla innych. Zdanie innych mało mnie interesowało. Po jakimś czasie jednak bardzo zaczęło brakować mi kogoś bliskiego. Dziś nie potrafię sobie poradzić z odrzuceniem. Ten ostatni "kolega" tak mocno wszedł w moje życie, że nie umiem go wyrzucić ze swojej głowy. Mianował się moim przyjacielem i faktycznie mi bardzo pomagał, motywował, ale odszedł w momencie gdy czekał mnie zabieg chirurgiczny, odszedł w momencie gdy traciłam pracę. Przekonałam całą swoją rodzinę do niego, a gdy mój brat i ojciec stanęli przeciwko niemu - ujęłam się za nim, zrywając praktycznie całkowicie z ojcem i bratem. To podłe co mi zrobił, zdaję sobie sprawę, ale nie umiem stanąć na nogi. Nie potrafię się go pozbyć z mojej głowy. Choć nie widziałam go już ponad miesiąc, praktycznie nie mamy kontaktu. Nie umiem sobie poradzić. Na każde dobre słowo - wybucham płaczem. Na każde - jesteś wartościową, mądrą, inteligentną kobietą. To nie może być prawda, ja nic nie znaczę, skoro wciąż w moim życiu się coś wali. Skoro ktoś tak bliski potrafił się odwrócić do mnie plecami i nic sobie nie robi z tego, że ja jestem załamana. Przecież ja bym nie przeżyła, gdybym wyrządziła komuś tak ogromną krzywdę.
  8. Amaika

    Samotność

    Może poczuł się osaczony, bo bardzo go potrzebowałaś. Z ludźmi czasami trzeba jak z motylami, cieszyć się ich pięknem, bo jak złapiesz łapczywie w rękę to możesz zepsuć relację. A czasami trzeba pozwolić odejść, bo nic nie jest dane na zawsze. Właśnie tak mam. I obwiniam właśnie siebie. Ale to było tak wspaniałe, taką mam teraz dziurę w sercu, w życiu. Pomimo swych wad, był tak idealny. Nasza relacja była tak wyjątkowa. Dlaczego to runęło?
  9. dokładnie to samo mnie męczy. Wykorzystują i krzywdzą. Życie jest przereklamowane i cholernie niesprawiedliwe. Obiecanki cacanki i figa z makiem!
  10. Amaika

    Depresja objawy

    Witajcie. To pierwszy mój post na forum. Mam 33 lata. W skrócie - gdy miałam 15 lat zmarła moja mama, zostałam z ojcem i bratem, z którymi miałam ciągłe awantury i wojny, cały dom był na mojej głowie. Przed maturą uciekłam do babci (mamy mojej mamy). Nie udało mi się skończyć wymarzonego kierunku studiów, drugiego też nie skończyłam pomimo przejścia 4 lat. W trakcie studiów miałam załamanie, uciekłam do domu na wieś, gdzie się zamknęłam, nie widywałam prawie z nikim, spałam i płakałam, prawie nic nie jadłam, piłam alkohol. To trwało 2-3 miesiące. Wróciłam do miasta, poznałam nowych ludzi, z którymi spotykałam się cyklicznie. Miałam dobrego przyjaciela, z którym musiałam się rozstać po jego wypadku, gdyż bardzo mnie ranił swoim zachowaniem. Jego wypadek i późniejsze złe odnoszenie się do mnie bardzo przeżywałam. Kilka lat później poznałam swojego pierwszego chłopaka, którego w sumie ciężko było mi nazywać chłopakiem, on też nie mianował mnie nigdy swoją dziewczyną, ale nie zaprzeczał, że jesteśmy w związku. Człowiek był bardzo wycofany, non stop kłamał i wciąż byłam przez niego zdenerwowana, ale nie potrafiłam tego zakończyć. Zostawił mnie z dnia na dzień bez słowa po 5 latach. Załamałam się. Straciłam pracę. Wciąż płakałam, przestałam jeść, krzyczałam, potrafiłam rzucać tym, co wpadło mi w ręce. Przespałam prawie miesiąc czasu. Nie chciałam się widzieć z nikim. Po ostatniej konfrontacji z ex, do której siłą doprowadziłam, zrozumiałam, że to koniec. Jednak strach przed samotnością, poczucie beznadziejności, nadal nie dawały mi spokoju. Zgodnie z zaleceniami rodziny i znajomych wyjechałam do rodziny nad morze (tam w większości czasu jednak wciąż płakałam), zapisałam się na studia licencjackie. Wspomnę jeszcze, że przed rozstaniem zainwestowałam w dwie wizyty u psychoterapeutów, bo nie wiedziałam dlaczego nie umiem sobie poradzić z tym człowiekiem, czemu on kłamie i czułam, że nasza znajomość coraz bardziej się sypie- dowiedziałam się tylko, że ze mną jest wszystko w porządku, że terapia nie jest mi potrzebna, że wiele w życiu przeszłam i osoby, które ze mną rozmawiały nie mają takiego bagażu doświadczeń. Tak naprawdę wcale mi to nie pomogło, tylko dobiło. Po miesiącu od rozstania poznałam chłopaka w moim wieku, z taką samą pasją, który wślizgnął się w moje życie. Mieliśmy wspaniały kontakt, odzywał sie codziennie, nawet po kilka razy, wspierał mnie i motywował. Znalazłam nową pracę - każdego dnia dzwonił i pisał już przed 6 rano, by sprawdzić czy wstałam. Odzywał się też w ciągu dnia i po pracy. Widywaliśmy się bardzo często, chodziliśmy na spacery, jeździliśmy na wycieczki, bywaliśmy na imprezach, krąg naszych wspólnych znajomych dobił do ponad 60 osób - nigdy z nikim nie miałam tak wielu wspólnych znajomych. Oczywiście, po 5 miesiącach przekroczyliśmy granicę zwykłej przyjaźni, bez zmiany statusu znajomości, co miało oznaczać, że wszystko kiedyś pryśnie. Nie raz chciałam zakończyć tą znajomość, jednak od razu wpadałam w rozpacz, a on i tak wracał. W ogóle bardzo szybko radziliśmy sobie z konfliktami i sprzeczkami. Jednak ten człowiek też nie był aniołem i znajomi nie raz dziwili się, że mam do niego tyle cierpliwości. Ale ogólnie postrzegani byliśmy jako para, nawet bardzo zgrana. Moja druga praca nie była idealna, współpracownik się nade mną znęcał psychicznie, upomnienie u szefa nic nie dawało. Ogólnie wszyscy pracownicy w tej firmie byli wykorzystywani ponad możliwości. W chwili gdy zdecydowałam się odejść, pracodawca jakby zgodnie stwierdził, że czas się mnie pozbyć. Udało mi się podjąć nową pracę w ciągu dwóch tygodni. Miałam wielkie nadzieje i oczekiwania. Niestety, po 3 miesiącach zlikwidowano dział, w którym byłam zatrudniona i wręczono mi wypowiedzenie. W międzyczasie zachorowałam na grypę, która męczyła mnie 3 tygodnie. Pracę skończyłam w grudniu. Sylwester tego roku zakończył się awanturą pomiędzy moim ojcem, bratem i przyjacielem. Stanęłam po stronie przyjaciela i bardzo przeżywałam całą sytuację (mój ojciec go obraził i wyrzucił za drzwi). W styczniu zachorowałam na mononukleozę, która wyłączyła mnie z życia na 4 tygodnie. Mój przyjaciel wciąż był przy mnie i mnie wspierał. Odwiedzał i pomagał. Latem dostałam ciekawą propozycję praktyk w dużej państwowej firmie, gdy zaczęłam załatwiać potrzebne dokumenty, zaczęły się problemy z komunikacją z moim przyjacielem. Zaczął mieć jakieś sekrety, coś ukrywać. Ale nadal się spotykaliśmy i rozmawialiśmy. Kolejnego sylwestra spędziliśmy wspólnie, podczas tej nocy wyznał, że ma zamiar ułożyć sobie w tym roku życie (mój ex też tak mi mówił przed rozstaniem). Od stycznia wszystko zaczęło się walić. Po praktykach udało mi się zdobyć zlecenie na 3 miesiące w tej dużej firmie - wszyscy obiecywali, że jest ogromna szansa na stały etat. Niestety im bliżej było końca umowy, tym bardziej czułam, że to koniec. atmosfera w pracy zrobiła się nieprzyjemna, bardzo mnie to dołowało. Do tego coraz bardziej urywany kontakt z moim przyjacielem, zupełne odepchnięcie, brak wsparcia. Nie byłam w stanie powstrzymywać emocji - praca, przystanek, autobus - łzy i płacz. W styczniu dostałam jakiegoś ataku i karetka zabrała mnie do szpitala. Tam jednak nic nie stwierdzono. Dopiero badania krwi i usg wykazały kamicę żółciową. Zmieniłam dietę, zaczęłam ćwiczyć, odchudzać się. Zmieniłam też trochę swój wizerunek na bardziej kobiecy, zaczęłam chodzić w spódniczkach, zmieniłam makijaż i sposób uczesania. Obcy mężczyźni zaczęli mnie zaczepiać, prawić komplementy, ale mój przyjaciel nie chciał nawet spojrzeć na mnie, więc to wszystko zamiast sprawiać mi radość, dobijało mnie i powodowało wybuchy rozpaczy. W końcu ograniczyłam się do jednego małego posiłku dziennie, przestałam też zwracać uwagę na ilość picia (choć po zaleceniach z SOR-u pilnowałam tego bardzo). Ciągle płakałam. Moje życie znów się posypało. Bałam się okropnie zabiegu, bo nigdy nie byłam w szpitalu. Dziś jestem po usunięciu pęcherzyka. W szpitalu poczułam się psychicznie lepiej. Gdy wybudziłam się pierwszy raz z narkozy, zauważyłam, że z ręki, gdzie miałam podłączoną kroplówkę leci mi krew. Na początku pomyślałam, że nie będę nic mówić. Ręka była pod kołdrą, nikt tego nie zauważył. Krew uciekała, a ja nic nie czułam, więc pomyślałam, że to nie jest głupie. Po chwili jednak dotarło do mnie, że przecież jestem monitorowana i gdy zacznie mi spadać tętno i ciśnienie, to i tak mnie odratują, bo jestem w szpitalu. Gdy pielęgniarki odkryły, co się stało, leżałam w kałuży krwi. Nikt mnie w szpitalu nie odwiedzał (byłam tam jedną dobę), sama musiałam się do niego zawieźć i sama zorganizować sobie transport powrotny. Mieszkam z ponad 80-letnimi dziadkami. Z bratem i ojcem praktycznie nie mam kontaktu i nie chciałam by wiedzieli o moim zdrowotnym problemie. Do dziś nie wiedzą. W szpitalu, tak jak pisałam nastrój mi się poprawił, natomiast od kiedy jestem w domu - jest coraz gorzej. Znów płaczę, znów myślę, znów boję się i nie mam ani pomysłu, ani chęci by ogarniać swoje życie. Od 3 tygodni nie dotknęłam się do mojej pracy licencjackiej - nie jestem w stanie się skupić. Z ostatnich zajęć na uczelni - tydzień temu - wracałam z płaczem i nawet nie wiem o czym były wykłady. Brak mi wiary w to, że moje życie się ułoży. Nie wyobrażam sobie w tak rozchwianym stanie psychicznym i emocjonalnym podjąć nową pracę. Wciąż jestem przygnębiona. Nie wierzę też w terapię, bo się zraziłam i zawiodłam. Poza tym bardzo się boję, że odzyskam równowagę znów na jakiś czas, po czym znów wszystko się zawali - nie chcę takiego życia.
×