"Przygoda z nerwicą" zaczęła się stosunkowo niedawno, kilka miesięcy temu. Ówczesny mój narzeczony, mieszkający ze mną zresztą zaczął mnie- hm, zdradzać to zbyt wielkie słowo. Nie szanować. Pisał do innych kobiet, mówił do swoich znajomych, że nie jestem normalna. Prosiłam go, aby tak się nie zachowywał. Na chwilę zadziałało. Ciężko było wybaczyć mi to, co zrobił, bo jednak wtedy przestałam czuć się jakkolwiek ważna. Doszły dodatkowo problemy ze studiami, zdrowiem mojej mamy, moim. Po kolejnym jego "numerze" wybuchłam agresją. Było mi wstyd, ale nie potrafiłam kontrolować tego. Kilka dni później obudziłam się w środku nocy z ogromnym bólem serca, mrowieniem twarzy. Doszły trzęsące się kończyny. Czuję się wyczerpana i zła na cały świat. Moja szklanka jest w połowie pusta. Ponieważ mieszkamy razem, ciężko się rozejść. Z drugiej strony kocham go, wiem, że gdybym nie zachowywała się w ten sposób, tylko normalnie byśmy rozmawiali byłoby ok. On teraz mnie olewa. Jest wobec mnie chamski i opryskliwy. Nie chcę aby tak się zachowywał, pomożecie mi przygotować się do rozmowy z nim? Jak mu to wytłumaczyć, że to nie moja wina, że tak się zachowywałam? Że chcę dobrze?