Witam wszystkich. Potrzebuje pomocy. Widzę, że więcej osób ma podobny problem. Nie mam stwierdzonej nerwicy, nie byłam nigdy u psychologa, zawsze miałam się za silną, wytrwałą dziewczynę do pewnego momentu. Pół roku temu miałam pierwszy atak lęku. Wtedy nie wiedziałam dokładnie co się dzieje. I własnie najgorsze było to, że lęk uderzył w najczulszy i najważniejszy punkt mojego życia, do którego zawsze dążyłam czyli małżeństwo. Jestem osobą wierzącą, praktykującą. Ale zawsze dążyłam do małżeństwa, a tu nagle w głowie myśl, że może Bóg chce ode mnie czegoś innego, że może zakon, Załamałam się, miałam silne ataki paniki, nie mogłam spać, serce mi kołatało, raz nawet rano krew leciała mi z nosa, płakałam. Rozmawiałam o tym z Księdzem i powiedział mi, że takie myśli natrętne to pokusa, że mam się uspokoić i cieszyć życiem. Przyznaje, że na jakiś czas to mi pomogło, poznałam chłopaka, zakochałam się, jestem z nim do dzisiaj i naprawdę go kocham. Jest wierzący, odwzajemnia moje uczucia, w rozmowach myślimy o wspólnej przyszłości. Ale niestety te natrętne myśli nade mną wisiały i później znowu miałam ataki lęków. Ostatnio prawie codziennie budzę się ze ściśnietym żołądkiem, kołatającym sercem, natrętnymi myślami, które rozsadzają mi głowe. Przestałam się modlić praktycznie, czytać gazety, na ulicy ciągle widzę gdzieś zakonnice...wpadam w paranoje. Dużo czytałam o powołaniu, z resztą kto to przechodzi to chyba wie, jak to jest czytać te wszystkie strony i tu raz się załamywać a tu raz cieszyć. Wiem, że nie pociąga mnie życie w zakonie, pragnę małżeństwa, ale i tak cały czas się boję i nie mogę przestać myśleć. Kocham Boga, ale strasznie boję się Jego woli, boję się, że jak znowu zacznę się do niego zbliżać, modlić itd. to poczuję to powołanie. A ja naprawdę tego nie chcę. Jestem bardzo pogubiona, nie wiem co robić, mam ochotę przestać myśleć, bo to myślenie sprawia, że jestem kompletnie nieszczęśliwa i zamiast żyć normalnie, skupiam się na sobie i nie myślę o niczym innym. Kolega Ksiądz przy ostatniej rozmowie powiedział mi, że Bóg tak nie działa, że powołanie tak nie działa. I staram się realnie myśleć, ale mam wrażenie, że wpadłam w obsesje myślenia o tym, ale z drugiej strony może tylko sobie tak to tłumaczę? Proszę pomóżcie, poradźcie coś bo naprawdę nie daję rady. Mam teraz czas sesji, staram się trzymać, ale niestety nie idzie mi to. Mam nadzieję, że dotrwaliście do końca i coś poradzicie.