Pracuję w zakładzie produkcyjnym na stanowisku kierownika. Jest to jedna z "tych" polskich firm, w której zrzuca się duża ilość pracy na zbyt małą ilość ludzi. W zasadzie do moich obowiązków należy wszystko: marketing, sprzedaż, zamówienia, utrzymanie produkcji, część spraw kadrowych. Można powiedzieć, że prowadzę tą firmę. Pracuję dziennie 9 godzin (pn-pt) w sobotę 5 godzin. Urlop mogę brać tylko zimą, a w lato tylko praca praca. Szef przegląda ebaya, a szefowa czyta onet. Muszę dodać, że mój szef jest furiatem, cholerykiem, każdego ma za debila i złodzieja. Często wydziera się na innych pracowników uważając, że zawsze zawsze ma racje. Przecież szef zawsze ma racje. Jeżeli chodzi o mnie to szefostwo w miarę dobrze mnie traktuje - boją się cokolwiek mi głupiego powiedzieć bo nieskromnie przyznam, że beze mnie sobie nie poradzą tutaj(to jest zdanie innych, którzy widzą co się dzieje u mnie w firmie), a o dobrego pracownika trudno w dzisiejszych czasach.
Niby wiem, że jestem bardzo obciążony, że to tylko praca, którą zawsze można zmienić. Tutaj pojawia się problem: w mojej głowie zrodziła się myśl, że ta praca jest ostatnią moją pracą w życiu, że muszę walczyć żeby innym pokazać, że dam radę. Siedzę w domu i kombinuję co pójdzie nie tak, co się uda, z czym będą problemy, a z czym nie. Wczoraj czytałem, że to nie rzeczy nas stresują, a my stresujemy się nimi. Tylko, że ja nie potrafię przestać się stresować. Dobrze śpię, ale mam obniżony próg nerwowości - nie wiem jak to określić dobrze. Szybko się denerwuję co się odbija na żonie. Kiedyś wszystko przychodziło mi lekko, nie przejmowałem się i życie było piękne. Nie mam kredytów, nie jestem chory fizycznie w żadnym stopniu (albo o tym nie wiem), mam kochającą żonę. Nie mam żadnych innych problemów. Jest praca.